Artykuły

Matka Courage Eichlerówny

KAŻDE przedstawienie, w któ­rym gra EICHLERÓWNA, staje się jej przedstawieniem -wszystko inne schodzi na drugi plan - nieważne. Takie gwiazdor­stwo może wydać się w dzisiej­szym teatrze czymś anachronicz­nym, psującym zespołową jed­ność przedstawienia. Ale daj nam Boże więcej takich "zepsutych" przedstawień, jeżeli są one okazją do oglądania i rozkoszowania się grą tej klasy. Można lubić lub nie lubić aktorstwa Eichlerówny, musi się jednak uznać jego wielką miarę, oryginalność i jego nieod­parte działanie. Czuje się to od razu w atmosferze sali, w nieuch­wytnym kontakcie między sceną a widownią, która - zafascyno­wana - ogląda i oklaskuje aktor­kę.

Tak jest tez w "Matce Courage i jej dzieciach". Kiedy Eichlerów­na w pierwszej scenie ukazuje się na wózku markietanki, uśmiech­nięta i zadowolona z siebie i na­gabywana przez żołnierzy o pa­piery odpowiada, a raczej zapy­tuje swym przeciągłym zaśpiewem "Paa-piee-ry?" - publiczność od razu jest zdobyta. I od razu tym jednym słowem, tonem, jakim je wypowiada, wzniesieniem brwi, błyskiem oczu, uśmiechem ironi­cznym i podkreślającym pewność siebie maluje całą postać matki Courage. Od razu wszystko wie­my. Taka będzie przez cały ciąg sztuki. Opętana żądzą robienia pieniędzy i pewna ich siły, naiw­na i sprytna zarazem, bogata w doświadczenia i mądrość życio­wą, kochająca swe dzieci i pa­nująca nad nimi, wyzywająca los i bita przez niego.

EICHLERÓWNA jako matka Courage jest mniej tragiczna niż inne, które widziałem, wyko­nawczynie tej roli: Helena Weigel czy Ida Kamińska. Gra ko­bietę przeciętną, przeciętną mie­szczkę zaabsorbowaną swym han­dlowaniem; nawet ból po kolej­nej utracie dzieci jest u niej ści­szony, przytłumiony i szybko mi­ja. Ta matka Courage jest też mimo dorosłych dzieci jeszcze młoda i ponętna, co w pełni uspra­wiedliwia liczne w sztuce zaloty do niej i amory. Kiedy zaś w scenie końcowej Eichlerówna ciągnie sama już jedna swój wózek i powoli znika za nim, przysła­nia on ją całą i pozostaje sam jeden na scenie jako symbol. Wy­daje się, że Eichlerówna w takim ujęciu roli dobrze trafiła w intencje Brechta. W losach markie­tanki z czasów wojny trzydziesto­letniej chciał on pokazać ludzi-hieny, którzy robią na wojnie świetne interesy, którym wojna potrzebna jest do życia i którzy łudzą się, że zdołają umknąć spod druzgocącego działania jej machi­ny.

Eichlerówna w tej roli jest skończenie doskonała. Jeżeli wspo­mniałem poprzednio o zaśpiewie w pierwszym wypowiedzianym przez nią słowie, to muszę dodać, że tego tak charakterystycznego dla niej zaśpiewu w całej roli po­tem nie ma zupełnie. Eichlerów­na pokazała, że stać ją na to. Że nad tą swą manierą panuje w pełni, jeżeli chce, uwalnia się od niej wedle swej woli. Matka Cou­rage mówi "normalnie". I jak mó­wi! Jest w tym na przemian do­wcip i ironia, czułość i brutal­ność, radość i rozpacz, gorycz i drwina - a wszystko stopione w jedną całość, podane w przej­ściach niezwykle naturalnych przy bardzo powściągliwych środkach ekspresji. Mistrzostwo aktorskie - absolutne.

KILKORO było godnych Eichle­równy partnerów w przedsta­wieniu w Teatrze Narodowym. JOANNA WALTERÓWNA w nie­mej roli Katarzyny grała dyskret­nie i wyraziście, choć w słynnej scenie bicia w bęben na dachu nie dosięgała stopnia dramatyczności, jaki miała niezapomniana Angelika Hurwich z Berliner Ensemble. ANDRZEJ SZALAWSKI stworzył soczystą postać Kucha­rza i dobrze śpiewał. Zabawnym kapelanem był KAZIMIERZ WICHNIARZ. Zawiodła natomiast BARBARA FIJEWSKA jako Yvette (niedobrze wyszedł też śpiewa­ny przez nią song). Zawiódł MIE­CZYSŁAW KALENIK jako zbyt schematyczny syn Eilif, W mniejszych rolach wystąpili z powo­dzeniem: DANUTA WODYŃSKA (Chłopka), JAN KURNAKOWICZ (Pułkownik), WITOLD FILLER (Szwajcar), ZYGMUNT MACIEJEWSKI (Dowódca) i in.

CAŁOŚĆ w reżyserii ZBIGNIE­WA SAWANA ujęta była zu­pełnie po brechtowsku, to znaczy bez charakteru opowiadającego, bez wyobcowania i dystansu bu­rzącego iluzję teatralną. Jeżeli w programie zamieszczono fragmen­ty dotyczące teorii teatralnej Brechta, to chyba po to, żeby pokazać czego w przedstawieniu w praktyce nie było. Okazuje się jednak, że tekst "Matki Courage i jej dzieci" jest tak mocny - w przeciwieństwie do wielu in­nych sztuk Brechta - iż wytrzy­muje takie antybrechtowskie uję­cie i może być nawet w nim in­teresujący. Ale w takim ujęciu songi - poza półśpiewanymi i półrecytowanymi przez Eichlerównę - brzmiały jak arie operetko­we, mijały bez wrażenia. W do­datku ich przekład pozostawiał wiele do życzenia. Za mało też wykorzystana była znakomita mu­zyka Paula Dessau. Nie wiadomo, dlaczego raz odzywała się w przerwach między odsłonami a raz nie. W ogóle muzyka, speł­niająca w tej sztuce tak dużą rolę, stała się w przedstawieniu czymś drugorzędnym. A szkoda! Bo niezależnie od jej wielkiej piękności stanowi ona czynnik jednoczący, stwarza jednolitą atmosferę. Przedstawienie zaś i tak się rwało miejscami, nie mia­ło płynności i jednolitego tempa. Scenografia: poszczególne ele­menty na tle ciemnoszarego, nie­mal czarnego, pustego horyzontu, była dziełem EUGENIUSZA MARKOWSKIEGO.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji