Artykuły

Och, te obyczaje

Niełatwą rzeczą jest adaptacja teatralna samodzielnego utworu prozatorskiego nie pisanego z myślą o scenie. Niełatwą dlatego choćby, iż utwór oryginalny i adaptowany, to przecież dwa różne dzieła, dwa różne byty artystyczne rządzące sią własnymi (różnymi) prawami. Owe różnice wychodzą poza stronę czysto formalną i sięgają daleko głębiej, bo dotykają aż istoty dzieła. Nierzadko są to bowiem dwie różne wypowiedzi intelektualne w sensie przesłania filozoficznego, moralnego czy nawet ideowego. Dwie różne wypowiedzi, autora i adaptatora. I tak ślą częściowo stało w przypadku dokonanej przez Mikołaja Grabowskiega adaptacji pamiętnika księdza Jędrzeja "Opia obyczajów za panowania Augusta III".

Dzieło Kitowicza traktowane dotąd mniej jako utwór literacki, bardziej zaś jako źródło historyczne, niezmiernie przydatne dla historyków wielu dziedzin (pisze tam Kitowicz o wyznaniach wiary, o wychowaniu, o stanie duchownym, o palestrze, wojskowości, o życiu dworskim, obyczajach chłopskich itd.) zaprezentowane na scenie nabrało innego, nowego znaczenia. Już przez sam fakt wydobycia utworu z kontekstu realiów epoki saskiej i wpisania go w kontekst realiów dzisiejszych, musi przecież dokonać się - przynajmniej w części - zmiana wymowy dzieła.

Mikołaj Grabowski z tego wielotematycznego otworu wybrał kilka wątków. Najobszerniej potraktował temat związany ze zwyczajami kościelnymi. I to określiłabym jako część pierwszą spektaklu. Wyznam szczerze, że nie przypadła mi ona do gustu. Zawsze razi mnie w teatrze karykatura (kogokolwiek i czegokolwiek by ona tyczyła) rysowana zbyt grubą kreską. Nie znalazłam tu artystycznego uzasadnienia dla nadmiernego wrzasku, krzyku, bełkotu i epileptycznego rzucania się aktorów na podłogę, przynajmniej w jednej scenie. Trochę przypominało mi to prowincjonalny kabaret. A to zupełnie niepodobne do twórczości tego świetnego reżysera.

Natomiast z wielką przyjemnością patrzyłam na część drugą spektaklu, gdzie ową grubą krechę zastąpiły subtelniejsze środki, a jeśli pojawiała się drapieżna dosadność w środkach wyrazu, to była ona umotywowana artystycznie, tematycznie, na przykład w scenach obżarstwa (przywodzących na myśl film "Wielkie żarcie") i pijaństwa. Popatrzmy, jak dawni Polacy tę potrzebę załatwiali - powiadają aktorzy i w tej samej chwili oglądam naszych przodków i biesiadujących przy stołach i i przepijających do siebie tak długo, na jak długo pozwoliło-im utrzymanie sylwetki w pionie. Jakiż znajomy wizerunek Polaka. A może owo upodobanie do pijaństwa dziedziczymy genetycznie po naszych przodkach?

Sporo w tym spektaklu humoru, żartu i oskarżeń. To nie tylko obraz przeszłej epoki, to także kawałek krzywego zwierciadła współczesności. Niezbyt optymistyczny finał ukazujący małość i zwyczajność człowieka podatnego na wszelkie pokusy cielesne, zamyka się refleksją ponadczasową, że wszystko ma swój koniec. Memento mori.

Sugestywnóść gry aktorskiej, tzw. szeroka narracja (łącznie z dopuszczeniem komentarza aktorskiego wprost do widza), maksymalne wykorzystanie gestyki, wszystko to sprawia,, że przedstawienie, mimo skromnej przecież scenografii, jest bardzo widowiskowe, podoba się publiczności i bawi ją.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji