Artykuły

Obyczaje opisane, obejrzane

Ponad dwieście lat temu ksiądz Kitowicz, proboszcz z Rzeczycy koło Wolborza postanowił opisać dawne obyczaje, "za króla Augusta III w Polszcze panujące". Pięć lat temu Mikołaj Grabowski, aktor i reżyser z Krakowa, wystawił "Opis..." na scenie Teatru STU. A kilka dni temu publiczność ze Szczecina mogła wreszcie obejrzeć ten spektakl na żywo, w Teatrze Polskim.

Każdy, kto choć raz przeczytał "Opis obyczajów..." ks. Jędrzeja Kitowicza ten wie, że tylko Mikołaj Grabowski i jego doborowa aktorska kompania mogli zagrać tę rzecz jak należy. Grabowski już wcześniej zdradzał skłonności do sarmackiej polszczyzny, a ujawnił je choćby w adaptacjach Gombrowicza ("Trans-Atlantyk") i Rzewuskiego ("Pamiętnik Soplicy"). Nic więc dziwnego, że przyszła kolej i na Kitowicza, którym delektowały się całe pokolenia filologów i historyków. Po krakowskiej i telewizyjnej premierze "Opisu obyczajów...czyli jak zwyczajnie wszędzie się miesza źle do dobrego" - delektują się nim całe rzesze widzów, telewidzów oraz recenzentów. W ciągu pięciu lat powiedziano i napisano prawie wszystko o "ludycznym charakterze przedstawienia", o motywie "odwiecznej walki Postu z Karnawałem" i o znakomitej grze aktorów. Publiczność szczecińska nie szła więc w ciemno. Ci, którzy znali spektakl z telewizji, zapamiętali zwłaszcza scenę dyngusa i wzięli ze sobą parasole.

Zresztą, nie tylko scena starodawnego dyngusa, w której Strażak (Andrzej Grabowski) znienacka polewa publikę wodą z hydronetki, ale i wszystkie inne wymagają od widza szczególnej uwagi i refleksu. Aktorzy Grabowskiego słyną bowiem z tego, że nawiązują z widzem kontakt bliski, fizyczny i nagły. Może coś o tym powiedzieć pan z pierwszego rzędu, na którego upadła "zemglona" Kobieta Emancypowana (Iwona Bielska), po rubasznym opisie sarmackiej pijatyki. Aplauz widowni wzbudziły także popisy taneczne w wykonaniu aktorów i wybrańców szczecińskiej publiczności. Nieźle wypadł w tej roli reprezentant Szczecina, rajca miejski Sławomir Osiński, który ochoczo puścił się w galopadę po scenie z Kobietą Zasadniczą (Urszula Popiel). Cieszy, że chociaż radnych mamy zdolnych i dowcipnych.

Oczywiście - "Opis obyczajów" - to nie tylko brawurowe szarże choreograficzne i aktorskie (celował w nich Student, Jan Frycz). To przede wszystkim rewelacyjny, choć zabytkowy tekst, który wciąż inspiruje, wzbudza emocje i refleksje.

Tekst posłużył nam za pretekst, aby z okazji trwającego Postu i nadchodzących świąt podzielić się z Czytelnikami jajem (niekoniecznie wielkanocnym), tkwiącym w lekturze Kitowicza. Z relacji księdza Jędrzeja wynika, że laicyzacja społeczeństwa polskiego zaczęła się na długo przed Marksem, Engelsem, Leninem i Bierutem. Swoją książkę zaczął Kitowicz pisać po to, by "ocalić dawne obyczaje dla potomności, jeżeliby z czasem zaginęły, co zdaje się wróżyć zajmująca się powszechnie w narodzie polskim niepobożność". Dzięki temu wiemy np. jak za króla Augusta III obchodzono np.

Wielki Piątek

Post - a więc obywanie się bez potraw mięsnych i tłustych - był w Wielki Piątek obowiązkowy i należał do "obligacyi". Prócz postu wynaleziono inne formy umartwiania ciała i ducha. Celowało w tym bractwo kapników - "od kap, którymi się przykrywali, tak nazwani". "Byli to ludzie rozmaici, za grzechy swoje publiczną dyscyplinę w kościołach podczas pasyi czyniący". Pasyja - nabożeństwo wielkopostne - obfitowała więc w drastyczne sceny. Kapnicy "biczowali się w gołe plecy dyscyplinami rzemiennymi albo nicianymi, w powrózki kręte splecionymi. Niektórzy końce dyscyplin rzemiennych przypiekali w ogniu dla dodania większej twardości albo szpilki zakrzywione zakładali, ażeby lepiej ciało swoje wychłostali, które czasem takowym ćwiczeniem, silno przykładanym, aż do żywego mięsa i szkarłatów wiszących sobie szarpali, brocząc krwią suknie, kapę i pawiment kościelny".

Czas trwania i częstotliwość chłosty były ściśle określone - "trwała mało mniej kwadransa, a ustawała na ostatniej strofie hymnu.(...) Biczowali się trzy razy przed kazaniem i procesyją, dwa razy po procesyi, ostatnie biczowanie było najdłuższe."

Podczas gdy kapnicy poddawali się samookaleczaniu, chłopcy, studencikowie i ludzie podlejszego stanu zabawiali się krotochwilami: "Czatowali na wchodzącą do kościoła białą płeć, której przypinali na plecach kurze nogi, skorupy od jajec, indycze szyje, rury wołowe i inne tym podobne materklasy. Tak zaś to sprawnie robili, że tego osoba dostająca nie czuła, bo to plugastwo było uwiązane na sznurku lub nici, do końca której była przyprawiona szpilka zakrzywiona jak wędka, więc chłopiec do takich figlów wyćwiczony byle się dotchnął ową szpilką sukni, wraz i figla na osobie zawiesił. A ta ni o czym nie wiedząc, pięknie przybraną i wiele razy będąca dystyngwowaną, postępowała w kościół z dobrą miną, gdy tymczasem wiszącym na plecach kawalcem pustym głowom śmiech z siebie czyniła, którym się i sama, na koniec od kogo roztropnego uwolniona, zarumienić musiała."

Gdy już poniechano ascezy i sztubackich figli, czekano

Niedzieli wielkanocnej

"Rezurekcyja albo procesyja w dzień Wielkonocny cum Sanctissimo z grobu wyjętego bywała taka, jaka jest i dzisiaj. Niemal wszędzie po wsiach i małych miasteczkach podczas tej uroczystej procesyi strzelano z moździerzów, z harmatek, z organków, tj. kilku lub kilkunastu rur w jedno łoże osadzonych, albo też z ręcznej strzelby. (...) A że ci strzelcy nie wyćwiczeni w taktyce częstokroć nie razem wydali ognia przeto urosło przysłowie: strzelają jak na rezurekcyją".

Po fajerwerkach i procesyjach rozchodzono się do domów, gdzie czekały już atrakcje innego rodzaju: "Panowie kochali się w wielkich stołach, dawali sobie nawzajem obiady i wieczerze, częste biesiady z tańcami i pijatyką. W całym kraju pędzono życie na wesołości i lusztykach, wyjąwszy małą garsztkę skromnych w napoju".

Skromnych w napoju musiało być rzeczywiście niewielu, skoro obyczaj picia rozrósł się ( do takich rozmiarów, że stał się niemal obowiązkiem: "U niektórych panów lokaje mieli rozkaz raz na zawsze podczas uczty pilnować, kto nie wypił, aby mu dolano. Nie wypić - trudna rzecz była: wołano, krzyczano, doliwano i co tylko było sposobów, wszystkimi przymuszano do spełniania - a jeszcze duszkiem. Jeżeli nie wypijający kielicha swego, broniąc się od dolewki, wyniósł go w górę albo za siebie uchylił, pachołek na to czatujący sprawnie mu go dolał; jeżeli skrył go pod stół, toż samo zrobił mu siedzący pod stołem służka".

Wśród szlachty ówczesnej szczególnie niebezpieczny bywał niejaki Małachowski z Bąkowej Góry, znany z tego, że paru swych gości na śmierć zapił. Sam Kitowicz ledwo z życiem od niego uszedł, "bez konia, szabli, bez czapki".

W najłagodniejszych przypadkach dochodziło do zaburzeń w trawieniu i niejednemu "nagłe garło puściło, co bynajmniej nie psuło dobrej zabawy. Ten jednak, któremu się taki przypadek zdarzył, nie miał już miru w kompanii".

Nazajutrz, w

Poniedziałek wielkanocny

leczono suchoty obficie skrapiając się wodą. "Dyngus była to swawola powszechna w Rzplitej, tak między pospólstwem, jako też między dystyngwowanymi. Oblewali się rozmaitem sposobem.(...) Największa była rozkosz przydybać jaką damę w łóżku, to już ta nieboga musiała pływać w wodzie między poduszkami i pierzynami jak między bałwanami; przytrzymana albowiem od silnych mężczyzn, nie mogła się wyrwać z tego potopu. Którego unikając, miały w pamięci damy w ten dzień wstawać jak najraniej albo też dobrze zatarasować pokoje sypialne."

Ksiądz Kitowicz przytacza jeszcze wiele innych pouczających i smakowitych obrazków obyczajowych, ale skoro miejsca brak, radzimy sięgnąć do źródeł. Życzymy miłej, świątecznej lektury.

Wszelkie cytaty pochodzą z "Opisu obyczajów" ks. J. Kitowicza, Ossolineum, 1970.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji