Artykuły

Modli się pod figurą

W ostatni poniedziałek zobaczyliśmy jako "Spektakl na bis" widowisko Teatru Stu z Krakowa pt. "Opis obyczajów, czyli jak zwyczajnie wszędzie się miesza złe do dobrego", które jest adaptacją "Opisu obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta III" ks. Jędrzeja Kitowicza. Autor swe dzieło pisał już za Stanisława Augusta, którego nienawidził. Czasy saskie zatem, które opisywał, jawiły się temu konfederacie barskiemu jako czas szczęśliwości, absolutna szlachecka świętość. Ciekawe, że jego dzieło ukazało się dopiero drukiem w r. 1840, a więc w dziesięć lat po powstaniu listopadowym i w trzydzieści sześć lat po śmierci autora.

Ciekawe, co może teatr zrobić z materiałem literackim. Właściwie może wszystko, byle wynik artystycznie był dobry. W tym wypadku nadaje nawet przeciwną oryginałowi wymowę. Ks. Kitowicz do czasów saskich wzdychał jako do szczęśliwości przez społeczeństwo szlacheckie utraconej, Teatr Stu tę rzeczywistość wyśmiewa.

Jest w tym widowisku coś, co sprawia, że warto było je pokazać jeszcze raz i to w programie I, a nie II - jak nadano je uprzednio i który ma o wiele węższy krąg odbiorców - aby dotarło do jak największych rzesz telewidzów. Chodzi mi nie tylko o znakomitą robotę reżyserską Mikołaja Grabowskiego, świetne aktorstwo. Tu warto zwrócić uwagę choćby na całkowicie odmienne od dotychczasowych role Iwony Bielskiej i Jana Frycza, którzy, mając warunki amantów, stworzyli kapitalne kreacje charakterystyczne.

W tym przedstawieniu, opartym na starym osiemnastowiecznym tekście, jest coś, co brzmi nieoczekiwanie współcześnie. Ba, co brzmi jak groźne i szydercze zarazem memento I jestem pewny, że właśnie dlatego przez Mikołaja Grabowskiego i zespół aktorski zostało stworzone. W dodatku pod szyldem Teatru Stu, znakomitego i już dla kultury polskiej zasłużonego, często zbuntowanego i obrazoburczego.

Grabowski i jego aktorzy ostrze swojego znakomitego i zabójczego zarazem humoru skierowali na dwie rzeczy w dziele księdza Kitowicza. Pijaństwo i dewocję. Co za, wydawałoby się nam współczesnym, zaskakujące skojarzenie. Bo jak zestawić można hedonizm, ideologię użycia, przewagi mieć nad być, z chrześcijaństwem, zwłaszcza tak krańcowo pojmowanym. Tymczasem pomieszanie materii sacrum i profanum było charakterystyczne dla owych czasów i znakomicie godzone w umysłowości szerokich rzesz szlacheckich. Dziś patrzymy na to zupełnie inaczej. Takie zestawienie wydaje się nam kakofonią, sprzecznością samą w sobie. Sprzecznością między światopoglądem a obyczajem, między religią a praktyką.

I właśnie ta sprzeczność, uchwycona przez Teatr Stu, jest wielce niepokojąca. Wybiega daleko poza czasy saskie i ks. Kitowicza. Kojarzy się...

Tak, kojarzy się z nami samymi, z naszą współczesnością. Bo przecież, uderzmy się w piersi, śmiejąc się wraz z aktorami z czasów saskich, czy my dzisiaj jesteśmy bez winy? Czy nie popełniamy, może w inny sposób i w innej skali błędów naszych przodków? Czy znane powiedzenie "Modli się pod figurą, a diabła ma za skórą" nie dotyczy nas samych?

Odpowiedź można zacząć od sprawy najprostszej. Od hektolitrów wypijanej wódy wbrew nawoływaniom i ostrzeżeniom Kościoła. A przecież mienimy się być krajem katolickim. Szczycimy się naszymi pełnymi, w przeciwieństwie do Zachodu, świątyniami. Tylko czy nie wyznajemy naszej wiary zbyt często samymi ustami, a nie sercem i naszymi czynami?

Rzecz zresztą nie dotyczy tylko pijaństwa. Czy nieczęsto okazuje się, że podstawowe przykazanie chrześcijaństwa: "Kochaj bliźniego swego jak siebie samego" do wielu z nas nie dotarło, nie zagrzało miejsca w sercach, nie potrafiło ich zmienić. Choćby sprawa bulwersująca ostatnio opinię publiczną - pogrom Cyganów w Mławie, wywołany wypadkiem drogowym, A przecież - przypuszczam - w Mławie, w niedzielę, są tak samo pełne kościoły jak gdzie indziej.

TU przypominają mi się dwa inne fakty sprzed lat niedawnych, poznane w czasie wakacyjnych wędrówek. Pewnego razu w okolicach Bystrzycy Kłodzkiej rozeszła się plotka, że turyści niemieccy wykopali spod kapliczki przydrożnej skarb. Skutek był przerażający. Sporo pięknych przydrożnych kapliczek zostało zdewastowanych. Na polu mojego przyjaciela obalono w nocy krzyż.

Albo: do malutkiej miejscowości Marcinków, koło przełęczy Puchaczówka składającej się z kilku domów, przyjechali górale na wypas owiec. Zdewastowali bez reszty miejscowy kościółek. Wszystko się im przydało. Zerwał; blachę z dachu, połamali ołtarze, ławki porąbali, przystosowując do swoich potrzeb.

A przecież w obu przypadkach te drastyczne czyny popełnili ludzie mieniący się jak najgorętszymi katolikami.

Dlatego sądzę, że "Opis obyczajów" nie jest tylko o czasach saskich. To przedstawienie w gruncie rzeczy mówi o nas samych. I na tym polega jego niepokojąca aktualność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji