Artykuły

"Do kościoła, a potem do knajpy"

Rozmowa z MIKOŁAJEM GRABOWSKIM aktorem i reżyserem "Opisu obyczajów za panowania Augusta III" wg J. Kitowicza, wystawianego gościnnie w Łodzi w "Jaraczu" przez krakowski Teatr Stu

- Jeździcie z Kitowiczem po całej Polsce prawie od dwóch lat. Czy zauważył pan jakieś zmiany w aktualnym odbiorze tego widowiska w porównaniu do czasów jego prapremiery?

- Czas wokół tego spektaklu zmienił się zasadniczo. Dwa lata temu to był początek Rzeczypospolitej, a teraz jesteśmy w ogniu walki o nią, o jej kształt ostateczny. To, co w owym okresie było zaledwie początkiem pewnego myślenia o czasie nadchodzącym, w tej chwili zostało już zrealizowane. Jeśli więc chodzi o część kościelną widowiska, to jest ona odbierana dziś jako atak na kler. A przecież to w ogóle nie było wówczas naszym zamysłem. Celem miało być opisanie Polski w obrzędzie katolickim i świeckim, czyli rzecz w tym, jak naród idzie do kościoła, a potem do knajpy. To są fakty, nie ostrze! Nauczyliśmy się robić teatr przeciwko... komunizmowi! Zawsze właściwie czyhało się w teatrze na to kto tu komu "dokopie". Ja nigdy nie hołdowałem temu rodzajowi teatru.

- Czy w związku z tym nieoczekiwanym odbiorem zamierza pan co s zmienić w spektaklu?

- Nie! Nie chce niczego zmieniać, bo to oznaczałoby wycofanie się z wcześniejszych poglądów. Sytuacja być może, jeszcze bardziej potwierdziła to przedstawienie. Okazało się, że po obu stronach owej obyczajowości polskiej, znajdują się narośla, które wykraczają poza normy. Trzeba je tylko wskazać! Na przykład owa obyczajowość kościelna ma podszewkę niekoniecznie chrześcijańską, zaś idea chrystianizmu postrzegana jest bardzo powierzchownie. A że po stronie stołu biesiadnego, wóda leje się strumieniami, że naród popada w coraz większą chorobę... Wie pani w gruncie rzeczy, te wszystkie kuligi, to lanie wody wróciło dziś w okropny sposób. Nie da się np. przejechać w drugi dzień Świąt Wielkanocnych w mieście czy na wsi, by nie zostać solidnie oblanym...

- No właśnie, czy dochodziło do jakichś ekscesów w czasie spektaklu?

- Czasem zbliżamy się do publiczności bardzo ryzykownie, ale staramy się zachować nad tym kontrolę. Może parę osób poczuło się obrażonych takim stosunkiem do siebie, jako widza, ale nie zdarzyło się, byśmy zmuszeni byli wycofać się za scenę.

- Nikt nie rzucał zgniłymi pomidorami?

- O nie! Wręcz przeciwnie! Myślę, że udało nam się nawiązać tak intymne stosunki z publicznością, że możemy sobie na wiele wobec niej pozwolić. Uważam, że teatr musi się zbliżać do widza. To nie jest przecież ani film, ani wideo czy szklany ekran. Żywość wzajemnych kontaktów to podstawa kreowania teatru na dzisiaj. On nie musi podpatrywać życia przez dziurkę od klucza, jak np. serial "Dynastia". Teatr jest formą, konstrukcją, spotkaniem człowieka z człowiekiem.

- Porywacie w wir zabawy nawet najbardziej nieprzejednanych ponuraków. W ten sposób statystyczny Kowalski nie odnosi do siebie, tego co jest szyderstwem i kpiną w waszym spektaklu...

- Oczywiście, ma pani rację! Ale, jak to zrobić, by widz odniósł satyrę do siebie? Teatr jest pułapką, bo jeśli chce się zilustrować wady, to trzeba to zrobić dobrze, a wtedy wkracza się w sferę artyzmu, piękna, czyli że ogląda się widowisko nie bez przyjemności. Trudno wtedy o niestępienie ostrza satyry. Ale co zrobić? Krzyczeć? Od tego jest ambona. Mentorzyć? Nikt nie przyjdzie na taki spektakl. Jeśli nawet ludzie śmieją się, to myślę, że gdzieś pod spodem tego czai się jednak gorycz!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji