Pożegnanie z Tamarą
W styczniu 1927 roku do willi bonzy faszystowskich Włoch, Gabriela d`Annunzia, przybywa na zaproszenie gospodarza polska arystokratka Tamara Łempicka. Przyjeżdża z Paryża, gdzie dała się poznać jako utalentowana malarka, aby namalować portret d'Annunzia. Szybko jednak odkrywa jego rzeczywiste plany: Gabrielowi chodzi raczej o jeszcze jedno erotyczne zwycięstwo, a nie obraz.
"Tamara" odchodzi z zamienionego na willę "Il Vittoriale degli Italiani" warszawskiego Teatru "Studio". Sztuka określona jako opowieść filmowa na żywo (akcja to epizody rozgrywające się równocześnie w kilku różnych miejscach z udziałem różnych osób) schodzi już z afisza. Po sukcesie w Los Angeles i Nowym Jorku, "Tamarę" wystawiło pięćdziesiąt razy Centrum Sztuki "Studio". I choć sam spektakl był swego rodzaju wydarzeniem, to pożegnanie z "Tamarą" wypadło blado. Sam pomysł jak na polski teatr był nowością: ogłoszono bowiem aukcję na rekwizyty wykonane do tej sztuki. Ale zainteresowanie publiczności można, określić najwyżej jako mierne. Toteż aukcja przerodziła się w wystawę połączoną ze sprzedażą - nikt nie chciał się o cokolwiek licytować.
Najlepiej sprzedawały się kompozycje kwiatowe, wdzięcznie nazwane imionami kobiecymi: "Carlotte" można było kupić za 260, "Luizę" za 320, a "Tamarę" za 650 tysięcy złotych. Być może to duża suma, jednak bukiet (sztuczny oczywiście) to inwestycja na dłuższy czas. Nabywców znalazły też najróżniejsze bibeloty: filiżanki do kawy, talerze, popielniczki - wszystko to ze złoconym napisem TAMARA.
Dobrze szły chińskie poduszki (250-300 tysięcy), kapy i narzuty (400-500 tysięcy). O dziwo, znalazł się chętny na - jak mówił podpis - "popiersie kobiece", który zapłacił 380 tysięcy za kawałek manekina z woalką i piórami na głowie przytwierdzony do czarnej podstawy udającej marmur. Na tejże podstawie złożono ze złotych liter napis "Eleonora Duce". Wbrew pozorom była to integralna część dzieła, bo bez tej inskrypcji mógłby to być na przykład, "Lenin frasobliwy".
Nie było za to chętnych na portret Duce za jedyne 350 tysięcy, choć podobno nawet wartość ramy przewyższała tę sumę. Zabrakło amatora na uroczy grobowiec d'Annunzia. Ale żeby go kupić, trzeba było mieć odpowiednie wnętrze. Biały katafalk otaczały bowiem cztery kolumny zwieńczone złoconymi końskimi głowami. W ostateczności dyrekcja była skłonna sprzedawać kolumny z głowami pojedynczo (można by taką kolumnę przerobić na przykład na konia na biegunach), a i tak nie doszło do transakcji.
Nie cieszyły się wzięciem i inne czarujące drobiazgi: tygrys, na którym kładła się Tamara, przeróżne szkaradne potworki, jako to smoki (niegroźne, bo ze styropianu, ale ponoć warte 750 tysięcy), potwory-kadzielnice zbudowane jak kulomiot Komar, czy w końcu ziejące ogniem psy.
Nie znalazł się też na sali żaden prawdziwy mężczyzna, który za 300 tysięcy wziąłby rzeźbę pt. "Piersi", wyobrażającą biust mniej więcej pięć razy większy niż ma Danuta Lato. Jedynym usprawiedliwieniem jest to, że "Piersi" (które wiesza się na ścianie) nie mieściły się do samochodu, a poza tym miały feler: jeden sutek, zdaje się prawy, był ułamany.
Co dziwniejsze nie było chętnych na nocną koszulę d'Annunzia, która w czasie przedstawienia wzbudziła wielkie zainteresowanie pań. Przyczyną był krój koszuli. Jego oryginalność polegała na tym, że w miejscu, gdzie znajduje się rodzynek męskości, wycięto dziurkę o średnicy krążka hokejowego. Brak zainteresowania tym rekwizytem może świadczyć nie tylko o upadku sztuki teatralnej, ale i o zmierzchu rewolucji seksualnej.