Artykuły

Szkic do portretu

"Szapocznikow. Stan nieważkości" w reż. Barbary Wysockiej w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Spektakl Barbary Wysockiej "Szapocznikow. Stan nieważkości" to zrealizowany z reporterskim pazurem szkic do portretu wybitnej artystki. Fragmentaryczny, ulotny, migotliwy. Pytania brzmią tu zdecydowanie mocniej od prób formułowania odpowiedzi

Wysocka miesza gatunki, buduje swoją narrację z dokumentów - strzępów wywiadów, wspomnień, listów, dopełnia ją dodatkowymi wątkami dotyczącymi współczesnych losów prac swojej bohaterki.

Wraz z towarzyszącym jej na scenie Adamem Szczyszczajem, który bierze na siebie wszystkie męskie role: obu mężów i syna artystki, dziennikarzy, oficjeli i stróża z Pałacu Kultury, zręcznie balansuje na granicy między relacją a kreacją. Zarazem jest bohaterką tego spektaklu i dystansuje się od jej postaci, zamieniając się w opowiadające o jej losach aktorkę, scenarzystkę, reporterkę, reżyserkę.

Aktorzy raz to mówią tekst z pamięci, kiedy indziej sięgają po plik ze scenariuszem. A jednocześnie samodzielnie animują scenografię - ustawiają oświetlenie, zmieniają położenie poruszanego wiatrem ogromnego płatu spadochronowego płótna. Wyciągnięcie teatralnych szwów na wierzch szybko staje się atutem spektaklu, w którym nie ma śladu pretensji do tego, żeby oddać kompletny, wielowymiarowy portret. Tę niedomkniętą, rozbitą formę ogląda się raczej jako serię migawek - ulotnych i inspirujących do dalszych poszukiwań. I do refleksji związanych niekoniecznie tylko z Szapocznikow i jej sztuką.

Od samego początku sam proces poszukiwania, próba uchwycenia bohaterki w tych migawkach wydają się tu dużo istotniejsze od punktu dojścia. To rodzaj formy otwartej na zmianę, którą można uzupełniać o dodatkowe elementy.

Spektakl, który jest koprodukcją trzech instytucji - warszawskich Centrali i Muzeum Sztuki Nowoczesnej oraz Teatru Polskiego we Wrocławiu - za punkt wyjścia obiera sobie tytułowy "Stan nieważkości", czyli pracę poświęconą przerwanemu tragicznie lotowi w kosmos, który stał się udziałem radzieckiego kosmonauty Władimira Komarowa. W przeciwieństwie do Gagarina, którego nazwisko jest dziś powszechnie znane (wkrótce na ekrany kin wejdzie rosyjska superprodukcja o jego losach), o Komarowie mało kto słyszał. Nic dziwnego - radzieckie władze nie miały się czym tutaj chwalić. Katastrofa, w której zginął, była dowodem na to, że w wyścigu o podbój kosmosu dla Sowietów liczył się tylko wynik. Sojuz 1, na którego pokładzie leciał Komarow, miał ponad dwieście usterek, zawiodły wszystkie systemy bezpieczeństwa, statek rozbił się, uderzając o Ziemię z prędkością ponad 600 km na godzinę. Do ostatniej chwili działały jednak systemy łączności - z zachowanych nagrań wynika, że premier Kosygin do końca przekonywał kosmonautę, że wszystko będzie dobrze. A kosmonauta do końca klął, na czym świat stoi. Klął - żeby było jasne - na radzieckie władze, które go wysłały na pewną śmierć.

Wysocka świadomie koncentruje swoją narrację na takich mocnych punktach. I można sobie wyobrazić, że w tę dramaturgiczną konstrukcję dałoby się z powodzeniem wpisać reporterski portret Szapocznikow, zbudowany ze zderzeń jej biografii, jej sztuki z szerokim kontekstem epoki - z pewnością byłby fascynującą lekturą. Komarow i jego absurdalna śmierć; James Bond obecny poprzez nawiązanie do nagradzanej we Francji pracy Szapocznikow "Goldfinger"; "Piotr", genitalny odlew, którego obiektem stał się syn artystki, wykonany tuż przed jej śmiercią i nazwany przez krytykę "Pietą bez matki" - to prace, które pojawiają się w tym spektaklu. Jest też wymiana listów z mężem i cała seria wywiadów - z dziennikarzami z Czech, Francji i Polski. A także inscenizacja dziennikarskiego śledztwa, wykonanego 16 lat temu przez Dorotę Jarecką i Katarzynę Bielas w sprawie zaginionej rzeźby "Przyjaźń".

W opowieść Wysockiej wpisana jest narracja dotycząca śmierci - od zwęglonego ciała Komarowa rzecz cała się zaczyna, śmierć jest obecna także w jej pracach "Goldfinger" i "Piotr", jej cień unosi się też nad innymi rzeźbami, w których krytycy dostrzegają echo doświadczenia Holocaustu, które stało się udziałem Szapocznikow, a o którym nigdy nie chciała mówić. W powracającej próbie zdefiniowania tytułowego stanu nieważkości doświadczenie lotu zderza się ze świadomością nieuchronnej śmierci. Wreszcie w finale rzeźbiarka własną śmierć reżyseruje - na teatralnej scenie, w pełnej scenografii, jedno za drugim gasną światła. Zapada ciemność, cisza - i już, koniec, the end, całkiem zresztą happy, bo kto by nie chciał tak odejść?

W "Stanie nieważkości" dostajemy coś więcej niż szkic do portretu artystki - także pejzaż epoki, w której Szapocznikow żyła i tworzyła. Jej iluzje dotyczące systemów politycznych - z jednej strony, refleksję wokół pozycji i autonomii kobiety artystki, która musiała być przedmiotem nieustannej walki - z drugiej. Przez dziennikarzy i krytyków, zarówno tych z Warszawy, jak i z Paryża, traktowana niezmiennie protekcjonalnie (w wywiadach podkreśla się wciąż jej drobną figurę w zderzeniu z ciężarem kamienia i drobne spracowane rączki), Szapocznikow zadziwiająco skutecznie wymyka się, ucieka przed próbami zamknięcia w jednoznaczną, nieruchomą formę.

"Stan nieważkości" nie daje nam wyczerpującej odpowiedzi na żadne z licznych pytań, które padają podczas tej niedługiej, trwającej niewiele ponad godzinę inscenizacji. Raczej zaczepia, intryguje, budzi ciekawość. Uchyla drzwi, wpuszczając przez nie smugę światła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji