Karny Raport Eugene Ionesco
NA tych "Krzesłach" trudno było siedzieć - powiedział ktoś w ciasnym przejściu. Błysnął jeden i drugi niepewny uśmiech. Oficerowie - uczestnicy konferencji kierowników klubów garnizonowych wyszli na papierosa. Za chwilę powrócą do tej samej sali - Sali Prób Teatru Dramatycznego, aby wziąć udział w dyskusji na temat jednoaktówki Eugene Ionesco z udziałem jej wykonawców: Haliny Mikołajskiej i Jana Świderskiego.
Staram się utrwalić głęboko w pamięci, jedyność tej chwili... Czyżby początek nowego szlaku bojowego - "od Ionesco do Becketta"? W każdym razie, rzecz bez precedensu w historii wojska. Utwór paryskiego awangardowego dramaturga przedmiotem "odgórnie" zaaranżowanej dyskusji! Prawdę mówiąc, powątpiewałem w powodzenie tej imprezy. Eksperyment miał wszelkie cechy intelektualnej prowokacji. Dla mnie osobiście, był to najciekawszy punkt dwudniowych obrad pracowników kultury w wojsku.
Sztuka Ionesco działa jak proszek od bólu głowy. Skutek jest niezawodny, ale przychodzi z pewnym opóźnieniem. "Krzesła" to wieloznaczna metafora. Dlatego dyskusja mogła się odbyć. I właściwie nic jej zarzucić nie można. Była żywa i swobodna. Mówił kto chciał i o czym chciał. To, co powiedziano o samej sztuce - a mówiono także o roli teatru i zadaniach współczesnej dramaturgii - zanotowałem urywkowo, ku pamięci i nauce.
- Sztuka nie może przynieść efektu, bo pokazuje szarzyznę. Teatr winien dawać człowiekowi pracy rozerwanie, piękno, pokazywać ładne dekoracje, światła, wspaniałą grę aktorską. Ta sztuka tego nie spełnia, a zatem jest zła.
- To, że aktorzy mówią do kogoś, kogo na scenie nie ma, uważam za duże osiągnięcie.
- "Krzesła" - to teatralny ekshibicjonizm: rozbieranie charakterów do naga. Sztuka nie ukazuje dróg wyjścia. Idea zmienia się w bełkot.
- Myśmy przychodzili do teatru patrzeć i słuchać, a nie myśleć. Dlatego, moim zdaniem, pytanie o adresata sztuki nie ma sensu. Trzeba ją oceniać taką, jaka jest.
- Spotykam się z czymś podobnym po raz pierwszy. Myślę, że podobne próby w teatrze mają większe szanse i sens, niż np. w malarstwie.
- Sztuka okazała się o tyle niebezpieczna, że grozi rozłamem w wojsku. Ale mimo ładunku pesymistycznego nie działa przygnębiająco. Wręcz przeciwnie - człowiek jest zadowolony, że żyje w troszkę innym świecie.
Jakże więc? Czy próba z bombą awangardową powiodła się? Myślę, że jej konstruktor, rumuński Francuz (i nieomal polski patriota: jeden z dyskutantów dopatrzył się w sztuce krytyki naszych narodowych przywar) - może być z siebie zadowolony.
Chociaż prawdę mówiąc nie idzie o same "Krzesła". Nikt nie zamierza propagować w wojsku tego rodzaju sztuki, nikt też na garnizonowej prowincji nie będzie jej wystawiał. Idzie o rzecz daleko poważniejszą. O pojmowanie roli teatru i amatorskiej sceny. Warto przypomnieć: o "Krzesłach" dyskutowali kierownicy garnizonowych klubów, a więc instruktorzy i organizatorzy twórczości artystycznej w jednostkach. Skądinąd wiadomo, jaki poziom i repertuar prezentują żołnierskie i wojskowo-cywilne zespoły dramatyczne. Dlatego tak wielką wagę (może nadmierną?) przypisuję niektórym wypowiedziom na temat jednoaktówki Ionesco i kierunkowi całej dyskusji. "Teatr ma bawić" - czy można zwięźlej i wymowniej wyrazić usprawiedliwienie "podbudowę teoretyczną" rozrywkowej tandety?
Odpowiadając zwolennikowi zabawy w teatrze Świderski przypomniał w porę, że w okupacyjnej Warszawie czynne były tylko te sceny, które produkowały tanią rozrywkę. Zabawka wyklucza myślenie. Szekspir był "nur fur Deutsche". W powojennym teatrze mieliśmy inną, nie mniej niebezpieczną tendencję; natrętny dydaktyzm. Sztuka miała uczyć, dramat miał być lekcją historii lub moralności, komedia donosem lub antyimperialistycznym spiskiem. Ze sceny spadały gotowe do spożycia formułki. Skutki tej nietwórczej metody są widoczne do dziś. Widz odwykł od myślenia w teatrze. Ale fakt ten, jak wiadomo, nie jest jeszcze dość przekonywający dla wielu zwolenników teatralnej dydaktyki. Po którymś z przedstawień "Krzeseł" - opowiadał Świderski - jeden z widzów, z tych, którzy mają sposobność zadawać pytania, wyraził swoją wątpliwość bez ogródek: - No dobrze, ale czego ta sztuka uczy? Poinformowaliśmy go: Uczy myśleć.
Jeśli kogoś z obecnych na widowni podczas przedstawienia i dyskusji sztuka nauczyła myśleć, to bardzo dobrze, to lepiej nie trzeba. Wartość realną przedstawia oczywiście myślenie praktyczne: takie, które otwiera możliwości, skłania ku poszukiwaniom.
Nie nalegałbym na organizowanie wojskowych ekskluzywnych piwnic - choć skądinąd piwnice przydają się w wojsku, jak mało gdzie indziej. Ale etap "Zalotów na kwaterze" trwa nieco za długo.
Wymówić kwaterę ckliwym zalotnikom!