Krzesła są puste
- Czy ci się nie wydaje, że patrzysz na dom wariatów - szepce mi do ucha znajoma - w którym dwoje starych schizofreników plecie od rzeczy, bełkoce bez ładu i składu?
- Wcale mi się tak nie wydaje. "Krzesła" nie są zbudowane na zasadzie luźnych nadrealistycznych skojarzeń, w których logika intelektualna czy bodaj logika liryczna jest co najmniej wątpliwa, i w których, mówiąc trywialnie, nic się kupy nie trzyma. Tylko materiał, którym te krzesła obito, jest jakąś nową, frapującą jeszcze masą plastyczną. Symbolika, metafora, metonimia odgrywają u Ionesco inną rolę niż w teatrach nurtu tradycyjnego: świat przybiera pozór koszmaru czy sennych przywidzeń. Ale to jednak świat sprawdzalny i nasz, ludzki. A udziwnianie nie jest, bądź co bądź, ani cechą najmniej godną uznania u dramaturgów ani dopiero wczorajszą. Nie potrzeba cytować Becketta czy Witkacego; stary Wyspiański też daje pouczający przykład, a i on nie wyskoczył jak kot z zapiecka. Nie ja pierwszy powiedziałem, że najtrudniej być awangardowym w awangardzie, że najtrudniej kotom chodzić własnymi drogami.
Niemniej, "Krzesła", są z pozoru dziwaczne, widza, zbyt długo trzymanego na naturalistycznej kaszce zaskakują i szokują. Wprawdzie wziął on już udział w czekaniu na Godota i rozpatrywaniu hyrkanicznego światopoglądu, i wprawdzie "Dialog" daje mu co miesiąc tęgi zastrzyk zagranicznych nowinek, ale urok zakazanych nowości jeszcze do szczętu nie zwietrzał i niepewność myszy harcujących za zgodą kota na urlopie, jeszcze działa. A więc "Krzesła" warto "objaśnić", powiedzieć po prostu o co w nich chodzi.
Jest dwoje starych ludzi, których schyłkowa, wieczorna godzina samotności przymusza do makabrycznego rachunku sumienia, spojrzenia wstecz na swe życie. Jest ono splotem złudzeń i kłamstw, oportunizmu i konformizmu. Brutalny egoizm towarzyszy pustce i nicości, fikcją są uczucia, absolutną klęską kończą się marzenia. Tych dwoje starców - mąż i żona - pożyło z sobą wiele lat, a nawet ich wzajemna miłość jest przyzwyczajeniem i podporządkowaniem się, niczym więcej. Spotkanie z fikcyjnymi gośćmi, paradne sadzanie ich na krzesłach, odsłania z sadystycznym zadowoleniem kontrast pomiędzy nadziejami a rzeczywistością, pomiędzy wyobrażeniem a prawdziwą naturą. Lecz pozostaje ostatnia wiara, ostatnia nadzieja, wiara w niezrealizowane możliwości tkwiące w każdym człowieku. Naiwni, i one są fikcją. Ów "Godot", ów Mówca, który mógłby Nas wypowiedzieć, gdyby zjawił się i ucieleśnił, jest żałosnym niemową, który wydaje tylko nieartykułowane dźwięki i rzężenia, a gdy próbuje wypowiedzieć się w piśmie, kreśli bezsensowne zestawy liter. Bezsens istnienia jest ostateczny i całkowity. I podwójne samobójstwo Starego i Starej budzi przede wszystkim zniecierpliwienie, że nastąpiło tak późno.
Tylko tyle? Owszem i nic na to nie poradzę, że myśl Ionesco nie jest nadmiernie odkrywcza, a niezrozumialstwo dość pozorne. I nic nie poradzę, że zwolennicy rojeń Tarczyńskich czują się zawiedzeni, że może odczują "Krzesła" jako za mało "nowoczesne" i "współczesne". Ionesco wcale nie jest enigmatyczny ani rebusowy. Może nawet przy Becketcie "wysiada"? Czy to znaczy, że zalecałbym afirmowanie "Krzeseł", danie poklasku ich formie scenicznej i odrażającej filozofii negacji? A niech mnie bóg socrealizmu broni! Arcypesymizm "Krzeseł" jest nie tylko gorzki i okrutny - jest jałowy. Czy można go interpretować jako groteskę, jako persyflaż i kpiny autora z czytelnika i widza? Byłoby to odwracanie kota do góry ogonem, jawnie sprzeczne z makabryczną treścią sztuki. Niech nas nie łudzi słowo ,,farsa", po części mające określić "Krzesła". Kryje się w nim podtekst ironiczny, a może raczej całkiem proste skojarzenie z banalnym westchnieniem "życie to farsa"! Oczywiście, można sparodiować wyraźny tekst "Krzeseł"; i tak wyłożyć majaczenia obojga starców, żeby publiczność wyła ze śmiechu. Ba, farsę można zrobić z co krwawszej tragedii. Życie, podług "Krzeseł" daje bilans, którego saldo równa się bankructwu. Prawda, jakie to śmieszne, krzepiące? Czym innym natomiast byłoby prawowanie się z autorem o społeczny wyraz sztuki. Okazałoby się wówczas, że skrajnie antymieszczański w swej konwencji teatr Ionesco - bo nie tylko "Krzesła" - nie umiał się wyzwolić (czy też - porzucić) z klasowych więzów mieszczaństwa, że Stary i Stara uogólniają tylko mieszczańskie rozumienie życia, mieszczańskie kompromisy, kapitulacje i horyzonty.
Podobno paryskie przedstawienia "Krzeseł" były bardzo zabawne, śmieszyły nawet ponuraków. Być może. Zbyt silna dawka pesymizmu działa na ludzi zdrowych i normalnych uodporniająco. Po wielkim poście, posypywaniu głów popiołem i pieniach "vanitas vanitatum" ludziska nie popełniali samobójstw lecz jedli, pili, popuszczali pasa i pogrążali się w rozpuście, mimo kaznodziejskich gromów. Koty spadają na cztery łapy. Po biadoleniach "Krzeseł" spędził mój przyjaciel bardzo przyjemny wieczór.
Sądzę jednak, że Rene postąpił słusznie utrzymując przedstawienie w ramach powagi i tuszując nawet groteskowe i farsowe momenty. Śmiech ze starych ludzi, przewracających się na gołoledzi, to rodzaj wesołości, którego należy raczej unikać. Wydaje mi się też, że słusznie Halina Mikołajska i Jan Świderski zrezygnowali z nadmiernego obciążenia swoich ról starczością: po co grać "kaszlących i słabych, skurczonych we dwoje" i nużyć smutnym przedrzeźnianiem? Przeskoki od zgrzybiałości do dziarskości, ocknienia się siły życiowej - czy choćby czepiania się życia - w staruszkach, w których życie już się dopala i ledwo tli - odtworzyli Mikołajska i Świderski przejmująco, właśnie dlatego, że nie popadali w naturalizm. W "Krzesłach" Stary i Stara są wieloma ludźmi - mają niejako zastąpić tłum niewidzialnych gości, rozsadzonych na pustych krzesłach - to pociągające zadanie dla aktora i zwłaszcza Świderski dał mu wiele trafnych rozwiązań. A Rene dobrze postąpił, że za wzorem prapremiery paryskiej zrezygnował z końcowych autorskich kropek nad i zbędnych w teatralnej ekspozycji, że natomiast wierny był autorowi w anachronicznym ujęciu Mówcy (Wiesław Gołas): łatwo rozumiemy, czemu Ionesco określił Mówcę jako "typ malarza czy poety z zeszłego wieku". Plastyczne i muzyczne tło "Krzeseł" warszawskich dobrze harmonizuje z formą, w jakiej podany jest tekst i sens sztuki.
"Krzesła" miały sukces w Paryżu, zrobiły - jak się to mówi - klapę w Katowicach (prapremiera polska) i w Krakowie. Jak będzie w Warszawie? Obawiam się, że nawet nazwiska Mikołajskiej i Świderskiego nie staną się dostatecznym magnesem. Polska publiczność teatralna nie pali się do kupowania egzystencjalistycznych kotów w worku udziwniań i przekomarzań. Przykładem świecące pustką jak w "Krzesłach" krzesła teatrzyku na Mokotowskiej. Czy to "wina" długoletniej wyłączności teatru realistycznego i wąsko realistycznego? Przesyt wywołuje zniechęcenie. Więc może zdrowy instynkt? Teatr współczesnej awangardy ma swoich grafomanów, ale ma też swoich pionierów nowych dróg. Z eksperymentowania nie należy rezygnować za cenę pełnej sali. Potrzebna jest tylko - jak wszędzie - selekcja. "Krzesła" warto było pokazać w Warszawie.