Artykuły

Teatr ma ciągle niezwykłą misję do spełnienia

- Mój teatr ma konkretną misję. Uważam, że powinien brać czynny udział w procesie edukacji narodowej. W najszerszym tego słowa znaczeniu. Moim zadaniem jest prezentowanie najważniejszych tekstów literatury rodzimej i światowej. Czasami się udaje, czasami nie. Ale staram się temu zadaniu sprostać najlepiej, jak umiem i najlepiej jak jestem w stanie - mówi aktor Andrzej Seweryn, dyrektor naczelny Teatru Polskiego w Warszawie.

Rok 2013, to rok jubileuszowy Teatru Polskiego w Warszawie. W styczniu scena skończyła 100 lat od chwili jej otwarcia, a wybudowano ją z prywatnej inicjatywy Arnolda Szyfmana. W roku 1944 Teatr spłonął, ale dwa lata później ponownie został oddany do użyktu, a premierowym spektaklem była "Lilla Weneda" w reżyserii Juliusza Osterwy. Z tą warszawską sceną związani byli najwybitniejsi polscy aktorzy, jak choćby Elżbieta Barszczewska, Jan Kreczmar, Tadeusz Fijewski, Tadeusz Łomnicki czy Nina Andrycz.

Dzisiaj, zespół teatralny tworzą tak znani aktorzy, jak Piotr Cyrwus, Olgierd Łukaszewicz, Anna Nehrebecka czy Joanna Trzepiecińska. Po 100 latach, scena doskonale odnajduje się w nowej rzeczywistości, choć nie zawsze jest to łatwe. Ze wszelkimi przeszkodami i wymaganiami XXI wieku musi się zmagać dyrektor sceny: aktor filmowy, teatralny, reżyser, wykładowca Wyższej Szkoły Teatralnej w Paryżu i w Lyonie - Andrzej Seweryn, z którym, w roku jubileuszowym, rozmawia Filip Cuprych.

Filip Cuprych: Czy szefowanie takiej instytucji, jaką jest Teatr nie zmienia czasami aktora-artysty w urzędnika-biurokratę?

Andrzej Seweryn: - Pyta Pan o to, czy moja praca zawodowa, artystyczna "zbiurokratyzowała" i "zurzędniczyła" się?

Tak. Między innymi o to.

- Na ten temat chyba najlepiej mogą wypowiedzieć się albo widzowie, albo moi partnerzy aktorzy, albo reżyserzy, pod których kierunkiem pracowałem. Mam nadzieję, że tak się nie stało. Natomiast, jeśli chodzi o pracę dyrektora i wypełnianie tej misji, którą mi powierzono, to ona oczywiście związana jest z typowym urzędowaniem, z biurokracją. Ilość różnego rodzaju pism, które otrzymuję, na które muszę odpowiadać, które mnie warunkują, które zabierają mi czas i nie pozwalają mi poświęcać się sztuce jest przeogromna. Mam nadzieję, że w relacjach z moimi kolegami z zespołu aktorskiego... proszę mi wybaczyć sformułowanie... moimi pracownikami, nie jestem urzędnikiem. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że poważna część mojej funkcji wiąże się z prawem, dyscypliną budżetową, administracją, obowiązkiem reprezentowania teatru na zewnątrz.

Ale zakładam, że nie przeszkadza to Panu?

- Oczywiście, że nie. Można się spodziewać, że człowiek, który tyle lat spędził na scenie lub przed kamerami w wielu krajach Europy, losem potwornym zmuszony został do siedzenia za biurkiem i jest zdegustowany, zawiedziony. Nic z tych rzeczy. Robię to, co sprawia mi ogromną radość i satysfakcję. Owszem, czasami mnie to denerwuje, ale niekoniecznie jest to wyłącznie biurokracja.

Ile z planów, ambicji, pomysłów na Teatr musiał Pan wyrzucić do kosza, kiedy objął Pan stanowisko jego dyrektora?

- W momencie, kiedy obejmowałem to stanowisko jeszcze niczego nie zmieniałem, nie odrzucałem. Sytuacja finansowa sceny, administracyjna, prawna spowodowały, że na przykład nie mogę na razie założyć studia aktorskiego przy Teatrze Polskim. Ale to są sytuacje, które nie są ode mnie w żaden sposób zależne.

A czy to ma znaczenie czy szefuje się teatrowi prywatnemu, czy teatrowi z tak ogromną historią, dziedzictwem?

- Zdecydowanie, aczkolwiek, upraszczanie roli dyrektora teatru prywatnego do roli kogoś, kto zajmuje się wyłącznie zdobywaniem pieniędzy jest naiwnością. Weźmy na przykład Teatr Polonia i Teatr Ochota, prowadzone przez Krystynę Jandę i Marię Seweryn. Porównywać ich i moją funkcję trzeba bardzo precyzyjnie. Musimy zwrócić uwagę na przykład na to, jakimi salami dysponują teatry. Weźmy na przykład Broadway. Powiedzmy, że jest tam sala na 1800 widzów i to jest teatr prywatny. I rzadko, przynajmniej na podstawie moich obserwacji, prezentują w nich kiepskie przedstawienia. Z reguły jest to repertuar muzyczny i wystawiane przedstawienia są na najwyższym na świecie poziomie. Takiego zawodowstwa spektakli, z jakimi mamy do czynienia w teatrach prywatnych na Broadwayu zazdroszczą wszystkie inne teatry, w tym państwowe, na świecie. To się wiąże z wyjątkowo precyzyjną polityką finansową. Ale ocenianie teatru prywatnego przede wszystkim jako miejsce, w którym wyłącznie zdobywa się pieniądze jest błędem.

Wróćmy do widowni, którą przecież trzeba zapełnić.

- Zgadza się. Weźmy na przykład teatr na... powiedzmy 200 miejsc, jak choćby Teatr STU Krzysztofa Jasińskiego w Krakowie. To jedyna scena w Polsce, która może spokojnie i swobodnie precyzować repertuar z rocznym wyprzedzeniem. To jest fantastyczne. Zdarza się, że są przedstawienia, których wartość literacka nie jest priorytetem i ich celem jest przyciągnięcie jak największej liczby widzów. Ale nie ma to niczego wspólnego z teatrem bulwarowym, jak to często się gdzieś indziej zdarza. Jasiński wystawia tam "Hamleta", "Zemstę", "Króla Leara", czy "Wyzwolenie", to nie odpowiada przecież potocznemu wyobrażeniu o teatrach prywatnych! Oczywiście, teatr państwowy musi funkcjonować inaczej, niż teatr prywatny. Patrząc na sytuację Teatru Polskiego, stajemy w obliczu trudności, związanych z przygotowywaniem repertuaru nie tylko na rok 2014, ale i na rok bieżący. A jesteśmy już niemal we wrześniu roku jubileuszowego. Nasza dotacja zostanie poważnie zmniejszona. To, oczywiście, powoduje bardzo poważne i złożone konsekwencje finansowe. Gdybyśmy nie mieli pomocy z zewnątrz, od prywatnych inwestorów, to 90% produkcji w Teatrze Polskim, w roku jubileuszowym, nie miałoby miejsca. 10% produkcji z pieniędzy państwowych w teatrze zasłużonym dla historii narodu, kultury, sztuki teatralnej to szokujące dane. To powinno dać do myślenia tym, którzy decydują o finansowaniu kultury w Polsce. Nie twierdzę, że nie ma problemów finansowych. Ale mam prawo spytać, czy te problemy powodowane są wyłącznie okolicznościami obiektywnymi. Jeśli w przyszłym roku mam mieć mniej pieniędzy, to przynajmniej o tym wiem i tak przygotowuję pracę sceny, żeby się w tym budżecie zmieścić. Gdyby jubileusz Teatru Polskiego był tak istotny dla moich władz, to jego finansowe przygotowanie byłoby także możliwe. Owszem, jeśli na równi stawia się szkoły, szpitale i teatry, to wiadomo, że teatry zawsze będą na końcu i ja to doskonale rozumiem. Ale mam prawo spytać właśnie o te wybory.

Czyli kwestie finansowe, utrzymanie sceny, utrzymanie zespołu aktorskiego - to uznałby Pan za największe wyzwanie dla Teatru, nie dla Pana?

- Najróżniejsze kwestie są ważne, czy nawet ważniejsze, jak choćby relacja z widzem. Ważne jest ułożenie repertuaru w ten sposób, żeby z jednej strony zainteresować nim widza. Teatr nie jest już taką szczególną wyspą, jak te 40 czy 50 lat temu. Dzisiaj nie jest już tak wielką atrakcją, jak kiedyś. Dzisiaj teatr musi znaleźć swoje precyzyjne miejsce na mapie chyba każdego kraju. Trzeba więc robić coś, co widza zachęci do odwiedzenia sceny. Co z tego, że przygotujemy coś o niezwykłej wadze czy wartości, skoro widownia będzie pusta? Moja widownia może pomieścić 720 osób. To jak ja nie mogę myśleć o tym, żeby publiczność do teatru przyszła?

Czyli kwestia przypodobania się publiczności?

- W pewnym sensie tak. Właśnie w teatrze prywatnym takie ewidentne przypodobanie się widzowi ma często miejsce. Ja, od czasu do czasu, też muszę o tym pomyśleć, ale nasz repertuar musi być odpowiedni do rangi sceny. Nasz repertuar ma ściągać ludzi, ale musi też oferować produkt na wysokim poziomie, z doskonale grającymi aktorami, z bardzo dobrym oświetleniem, z doskonałymi kostiumami, z tekstem, który jest słyszalny w ostatnich rzędach. Teatr musi być czysty i miły tak dla widza, jak i dla jego pracowników. Mój teatr ma konkretną misję. Uważam, że powinien brać czynny udział w procesie edukacji narodowej. W najszerszym tego słowa znaczeniu. Moim zadaniem jest prezentowanie najważniejszych tekstów literatury rodzimej i światowej. Czasami się udaje, czasami nie. Ale staram się temu zadaniu sprostać najlepiej, jak umiem i najlepiej jak jestem w stanie.

Ja wiem, że to zahacza o teatr impresaryjny, ale co z największymi gwiazdami? Przecież one też przyciągają widza, nawet jeśli nie są związane kontraktami z daną sceną?

- No tak. Jeśli teatrowi prywatnemu udaje się ściągnąć gwiazdę, to z pewnością jest to niezwykle atrakcyjny aspekt spektaklu dla widza i nie ma się co oszukiwać. Też zależy mi na tym, żeby w moim teatrze grali ludzie znani. Nie tylko dlatego, że są znani, ale przede wszystkim dlatego, że są doskonałym aktorami. Nie mogę jednak prowadzić teatru, w którym gościnnie występują gwiazdy, ponieważ nie mogę wtedy ułożyć repertuaru. Ci ludzie są wyjątkowo zajęci, a i zdarza się, że grają w nawet 5 spektaklach jednocześnie. Muszę mieć stały zespół teatralny, choć wielu uważa to za element przeszłości, za coś niepotrzebnego. Ja natomiast wiem, że najważniejsze wydarzenia w historii teatru mają miejsce zawsze dzięki i przy udziale właśnie stałego zespołu artystycznego, którego celem jest realizacja dzieł sztuki. Działamy w dziedzinie niezwykle delikatnej, w której 2 + 2 nie równa się 4. Procesy twórcze są niezwykle tajemnicze i nie da się ich sprecyzować tak, jak się precyzuje skład chemiczny lekarstwa. Ja wierzę w zespół. A żeby go mieć, muszę ściągać ludzi, którzy mają ochotę go współtworzyć. Już 7 września Teatr Polski weźmie udział w narodowym czytaniu Fredry. W Ogrodzie Saskim będziemy czytać "Gwałtu, co się dzieje!". Lektura ta będzie transmitowana w radio i w internecie. Proszę mi wierzyć, Teatr Polski ma wspaniałych aktorów oddanych sztuce teatralnej.

Zanim objął Pan funkcję dyrektora, nie obawiał się Pan, że ktoś powie: "A cóż on może wiedzieć o polskich realiach, skoro tak długo mieszkał za granicą"?

- Owszem, przeszły mi takie myśli przez głowę, z tym, że ja te realia znałem już od roku 1986. Już wtedy przyjechałem do Polski. Co prawda, na krótko, ale potem regularnie przyjeżdżałem do kraju, ponieważ tu bardzo często pracowałem, reżyserowałem kilka przedstawień telewizji, brałem w nich udział, brałem udział w filmach i tak dalej. Przez to byłem także stale obecny w świadomości widza polskiego.

Każdy dyrektor chce, żeby za jego kadencji coś wielkiego zadziało się w jego Teatrze. Ale też chyba każdy boi się, żeby nic złego się nie stało. Ma Pan takie obawy?

- Oczywiście, że nikt tego nie chce. Też bym nie chciał, żeby n.p.: w Wikipedii było napisane, że "za Seweryna spłonął Teatr Polski". Dlatego właśnie pierwszy remont jaki przeprowadziliśmy już po objęciu przeze mnie funkcji dyrektora tej sceny, związany był właśnie z bezpieczeństwem przeciwpożarowym. Ta kwestia zaniedbana była przez dziesiątki lat. Nikt mi nie powie i nie zarzuci tego, że n.p.: nie przestrzegam przepisów. Może to nie mieć zbyt wiele wspólnego z zadaniami artystycznymi teatru, ale BHP czy bezpieczeństwo w Teatrze Polskim są dla mnie piekielnie ważne. Ale też, oczywiście, nie chciałbym, żeby mojemu nazwisku przypisywano jakieś skandale artystyczne, jakieś klęski, związane z Teatrem Polskim. Wolałbym, żeby kiedyś ktoś napisał, że ..."starał się chłop i zrealizował to, co założył". A chciałbym, żeby naszą scenę odwiedzała jeszcze większa, jeszcze bardziej zróżnicowana publiczność.

I tego celu, w roku jubileuszowym Teatru, Panu i Pana zespołowi życzę. Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji