Artykuły

Śmiech w prosektorium

"Tamta pani" w reż. Macieja Kowalewskiego w Teatrze Capitol w Warszawie. Pisze Paweł Smoleński w Gazecie Wyborczej.

Wystawiona w warszawskim teatrze Capitol "Tamta pani" to czarna komedia o śmierci i życiu (bo o śmierci bez życia się nie da) w czasach lansiarskiej polityki, teorii spiskowych, bełkotliwego języka i cywilizacji supermarketów, kiedy ludzie żyją tak, jakby śmierć akurat ich nie dotyczyła.

"Tamta pani" niniejszym spotyka debiutanta pośród autorów sztuk teatralnych z nowicjuszem pośród teatralnych krytyków. Mogła być przyczynkiem do towarzyskiej przysługi, ale akurat to jej nie wyszło. Co do spotkania dwóch prawiczków w średnim wieku (od sceny i od recenzji), to ten pierwszy sprawił się OK, zaś ten drugi jest akurat do ocenienia.

A więc rzecz rozgrywa się w prosektorium, gdzie urzęduje dwóch niezłych i wiarygodnie zagranych prostaczków - Kaplica i Cytryn. Ten starszy, Kaplica, utrzymuje, że coś tam przeczytał o życiu w Biblii oraz że zna się na kobietach, bo ma dwie sprawy o ustalenie ojcostwa. Zaś młodszemu, Cytrynowi, menstruacja myli się z masturbacją i motywacją; czegoś jednak na literę "m" mu brakuje, jak stwierdziła pani psycholog przed sądem dla nieletnich, objaśniając jakiś jego postępek i tłumacząc życiowe porażki.

Ważną rolę gra w tej sztuce także gorzała, bo przecież w prosektorium i w obliczu ostateczności nie da się nic na trzeźwo (czy gdziekolwiek się da na dłuższą metę?). A jeśli białej wódki chwilowo brak, nada się i denaturat przesączony przez chleb, żeby zyskał na smaku i stracił na kolorze.

Klasyczny - by tak rzec - wymóg jedności miejsca, akcji i czasu nakazuje, by rzecz działa się w ciągu jednej nocy, między stołami do mycia zwłok i nad literatką wódki. Do Cytryna i Kaplicy dołącza kompania: profesor Leopold, zdeklarowany ateista i człowiek tzw. starej daty, poseł Andrzej, jak niejeden parlamentarzysta - w kostiumie uszytym z polskich wartości oraz piosenkarko--aktorko-tancerka Angela, znana z plakatów z reklamami niczego. Alkohol zaś powoduje, że tak naprawdę nie wiemy, czy oglądamy delirium tremens i majaki Cytryna i Kaplicy, czy może jednak noc w gruncie rzeczy niezwykłą, gdy zmarli przemawiają do żywych, popijają i chce im się seksu oraz generalnie lepszego życia, mimo że już są martwi. Nie chodzi tutaj jednak o wyśmiewanie cudu zmartwychwstania. Ci, którzy odeszli, spotykają tych, którzy odejdą niebawem, i tak gwarzą sobie, gdzie lepiej, jak lepiej, po co żyć i po co umierać.

Dziennikarz Lizut napisał farsę bez tabu, jego bohaterowie klną i czynią sobie sprośne propozycje, ale bez wulgarności; ich język nie różni się od tego, który słyszę w tramwaju. Dlatego "Tamta pani" wywołuje na widowni salwy śmiechu, bo okazuje się, że mentalna odległość od prosektorium - zasiedlonego przez Kaplicę, Cytryna i karykaturalne duchy/postaci Profesora, Polityka i Panienki - do eleganckiego deptaka w śródmieściu jest raczej pozorna. Tak mówimy i to właśnie śmieszy.

Tak jak tematy, o których perorują bohaterowie. Wzięte z gazet, z telewizora, od tzw. autorytetów i gwiazd, czyli z życia, które nam urządzono i które sami sobie urządzamy.

Wystawiona w warszawskim teatrze Capitol "Tamta pani" to czarna komedia o śmierci i życiu (bo o śmierci bez życia się nie da) w czasach lansiarskiej polityki, teorii spiskowych, bełkotliwego języka i cywilizacji supermarketów, kiedy ludzie żyją tak, jakby śmierć akurat ich nie dotyczyła. Oraz o tym, że śmierć może być również sposobem na lans. Mimo że ostatni i zdecydowanie za późno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji