Artykuły

Misterium Dejmka

Ludzie kochający dobry teatr pojedźcie czym prę­dzej do Łodzi nie zważając na złą porę roku i niewygody podróży. Przeko­nacie się, że bardziej mę­czące było odsiadywanie warszaw­skich premier w minionym sezonie, kiedy patrząc na sławne dzieła re­nomowanych autorów na próżno sta­raliście się zgadnąć, w jakim celu powołano je z martwych i co one miały wyrazić. Niech was to nie zniechęca, że niewielu zapewne sły­szało o niejakim Mikołaju z Wilkowiecka, który był kaznodzieją kra­kowskim i zakonnikiem częstochow­skim, prowincjałem zakonu i przeo­rem w Rzymie, a ponadto, jak twierdzą badacze, autorem (lub tyl­ko "redaktorem") szesnastowiecznego misterium pt. "Historya o chwa­lebnym zmartwychwstaniu Pań­skim", uchodzącego sprawiedliwie za jeden z najwdzięczniejszych zabyt­ków staropolskiego dramatu.

Piękności w nim zaprawdę nie­mało, językowych i teatralnych, w mowie i zachowaniu się postaci, w sytuacjach scenicznych i didaska­liach autorskich. Ale, żeby je wszystkie ukazać i widza dzisiejszego w nich rozsmakować, trzeba być tea­tralnym archiwistą i artystą, współ­cześnie żyjącym i myślącym, czyli być Kazimierzem Dejmkiem, który jak ongiś Leon Schiller, ale zupeł­nie inaczej, potrafi zmurszałe za­bytki cudownie wskrzeszać i w ta­kiej przedstawić krasie, że się to nazbyt czułym na wdzięki osobom wydaje niekiedy niebezpieczne.

Wziął przeto Dejmek na warsztat, opracował, inscenizował, dopełnił wieloma tekstami, reżyserował i wy­stawił "Historyę o chwalebnym zmartwychwstaniu Pańskim" ze czte­rech S. Ewangelistów zebraną, a wirszykami spisaną przez księdza Mikołaja z Wilkowiecka, Uciecha­mi Lepszymi i Pożyteczniejszymi aniżeli z Bachusem i Wenerą ozdo­bioną, z kostiumami i dekoracjami Andrzeja Stopki, a także z chórem chłopięcym Towarzystwa Śpiewa­czego "Echo", który pod kierowni­ctwem Tadeusza Kałdowskiego śpie­wa pieśni wielkanocne ze śpiewnika Ks. M. M. Mioduszewskiego w opracowaniu Witolda Krzemieńskiego.

Aż z tylu składników różnorod­nych powstało widowisko przepięk­ne, pełne przedziwnych uroków, malarskich, teatralnych, muzycz­nych. Można by je porównać z "Ży­wotem Józefa" Reja, od którego wy­daje się być bardziej harmonijne, spokojne i malarsko piękniejsze. Nie było tu okazji ani możliwości dla nazbyt "laickich" porachunków i aluzji do spraw dzisiejszych, w jakie obfitował bogaty w świeckie przypadki "Żywot Józefa". Trzy obszerne plebejskie intermedia ("Chłop z synem i magister", "Szewc, szewcowa, kucharka i Jandras" i "Pan, chłop, dziewczyn dwie i wdowiec"), wkomponowane w trzy części spektaklu, wzięte zostały z różno­rodnych źródeł, z dialogów sowiz­drzalskich i rybałtowskich, które wraz z innymi "zapożyczeniami" i zmianami w tekście oryginału inscenizator uczciwie w programie po­daje do wiadomości. Intermedia tryskają rubasznym humorem i choć nie braknie w nich satyry społecznej czy obyczajowej, mają przede wszystkim za zadanie rozweselenie widowni.

Nie, nie szukajcie w "Historyi o chwalebnym zmartwychwstaniu" myśli podstępnych i występnych, jak w tylu innych spektaklach te­go "wadzącego się z Bogiem" tea­tru. "Historya" jest przystanią peł­ną niespodzianych uroków dla lu­dzi kochających piękno, luksusem teatralnym w dniu powszednim naszego teatralnego życia. A kto z nabożnych widzów bez problema­tyki nie może znajdzie w "Historyi" prastary i poczciwy moralitet o walce dobrego ze złem i oczywiście zwycięstwie dobrego, jakże radosnym i łatwym, mimo potęg piekielnych i ziemskich, które się dobru sprzeciwiły. Bo dzieło jest pełne radosnego, prawdziwie świątecznego optymizmu; cud zmar­twychwstania pokonał wszelkie opory natury politycznej i ideowej: przeraził i rozbroił przedstawicieli świeckiej władzy, wysłanników Pi­łata i biskupów; łagodną i "rzeczo­wą" argumentacją przekonał Toma­sza i innych niewiernych świętych. Zaś wobec nieposłusznych, którym argumenty łagodne nie wystarczą, Chrystus posłużył się mocą fizyczną, Lucypera (Butryma) pokonał z bro­nią w ręku i nie przebierając w środkach, widać uwierzył zasadzie, że wszystkie środki są dobre, skoro wiodą do słusznego celu. Nowa re­ligia odniosła pełny tryumf, wszy­scy wrogowie się poddali: Judasz się sam osądził, Piłat obmył ręce, a Lucyper, zjednany przez Anioła ko­szykiem wielkanocnych łakoci, za­śpiewał pojednawcze "Alleluja".

Na czym jednak polega niepo­równany wdzięk "Historyi" i jej niepoślednie piękno? Chyba na mi­strzowsko utrzymanej granicy mię­dzy wiarą naiwną i szczerą, jaką mieć musieli ewangeliczni bohatero­wie misteryjnego dramatu (zrodzo­nego, jak wiadomo, z dramatu li­turgicznego) i ich średniowieczni wykonawcy, a dzisiejszym wyobra­żeniem o takim teatrze, którego najpiękniejszą wartością wydaje się nam przecie ów wdzięk naiwnego prymitywu. Coś podobnego urzeka nas wszakże w religijnym malar­stwie średniowiecza i wczesnego re­nesansu.

Dejmek zachował hieratyczną powagę malarskiej tradycji w ktorej ciało wydaje się zdolne do niewielu gestów i uczuć, a którego usztywnienie narusza już i rozsa­dza inwazja renesansowego tempe­ramentu i plebejskiego humoru. Giottowsko hieratyczne są wszyst­kie Maryje rozkochane w Chrystu­sie (Bedryńska, Majda, Rachwalska) z Marią Magdaleną (Zofią Petri) na czele, ale plebejsko rubasz­na, jak u Veronese'a, jest ta sama Bohdana Majda w roli Jewki śpie­rającej się z diabłem, a także wszyst­kie postacie biorące udział w inter­mediach.

Hieratyczność pozy i gestu budzi zresztą efekty niemniej choć ina­czej żartobliwe niż rubaszność plebejskich scenek. Zastygły w pozie sędziego Piłat (Marian Nowicki) umywający ręce po aferze z Juda­szem (świetnie się prezentujący Benoit) jest prawie tak samo śmieszny jak dostojnicy kościoła po jednej i po drugiej stronie: An­nasz z Kajfaszem (Pilarski i Bu­trym), którzy z woli autora są tu chrześcijańskimi biskupami spisku­jącymi z Piłatem oraz męscy po­plecznicy Chrystusa, apostołowie i święci, występujący w roli konser­watywnych niedowiarków.

Do stylu subtelnej parodii, bez bluźnierstwa, a raczej sentymentem zabarwionej, przyczyniły się w znacznym stopniu autorskie didas­kalia, zapobiegliwe a naiwne pora­dy dla reżysera i aktorów, z któ­rych reżyser i aktorzy skorzystali przewrotnie i finezyjnie. Tak więc Prologus Łapiński (nieodparcie ko­miczny i wdzięczny), a także sami aktorzy tłumaczą po łacinie i po pol­sku swoje uproszczone czynności, co burząc co chwila (zbyt często) iluzję, wywołuje ów "efekt obcości", zabawnie zaznacza dystans, jaki dzieli dzisiejszą publiczność od tea­tru świątkowych figur i średnio­wiecznych wyobrażeń.

Także i w innych rzeczach Dej­mek jest posłuszny didaskaliom. Autor radzi np. w razie niedostat­ku "tak wiela person" obsadzać tych samych aktorów w różnych kolejno rolach. Skutkiem tego Ig­nacy Machowski gra aż sześć posta­ci scenicznych (bardzo dobry Ruben, Cerberus, oraz Jandras i Chłop w intermediach), Zbigniew Józefo­wicz występuje pięciokrotnie (naj­lepszy Syn w intermedium), Butrym, Pilarski, Majda, Rachwalska, Benoit i in. mają po cztery i trzy role, o wszystkich najeżałoby napi­sać same pochwały. Autor doradził też opuścić "Ewanjelijej", zaś co do chórów uważał, że choć można się bez nich obejść, "dobrze by (je­dnak) z śpiewanim". Więc śpie­wanie w spektaklu jest i to jakie - chór chłopaczków (wyżej wymie­niony) przyodzianych w mnisze ha­bity wyśpiewuje czystymi głosami z dachu Stopkowej szopy prześliczne wielkanocne melodie, a zara­zem dopełnia tło misteryjnych wy­darzeń, świadcząc o ich naiwnej świeżości.

No i raz jeszcze o malarskości, bo malarskość to nie tylko kompo­zycja obrazów na pięknych wzo­rach oparta a tak świetnie z sy­tuacjami postaci zespolona, ale malarskość to Stopka, jego zaczaro­wana szopa z trzech części, czyli mansjon złożona, w której się wszystko zmieściło, siedziba Piła­ta i jego synhedrionu (na prawo), apteka, w której cztery rozkochane Maryje kupują dla Chrystusa olejki (na lewo, a potem zamiesz­kają tu święci niedowiarkowie) i grób Chrystusa (w środku), gdzie się cud zmartwychwstania dokona, a potem się piekło rozegra. A z da­chu szopy, gdzie chór chłopców za­zwyczaj miedzy wieżyczkami przebywa, sam Chrystus (przeuroczy świątek, Chrystusik Frasobliwy - Bogdan Baer) w towarzystwie Anioła (B. Rachwalskiej) zstąpi po drabinie do piekieł, żeby się roz­prawić z Lucyperem. Stopka to tak­że kostiumy, o których urodzie i urokach, naiwnym wdzięku i poe­zji - wiele by trzeba mówić.

Bo cóż to, swoją drogą, za dosko­nały mariaż: Dejmek i Stopka! Ten sam czy też blisko pokrewny rodzaj wyobraźni lapidarnej, trafiającej prosto do celu, taka sama drapież­na logika i barbarzyńska intuicja widoczna w artystycznym wizjo­nerstwie obydwu, takiż dar arty­stycznej syntezy, że patrząc na ich wspólne dzieło ma się wrażenie, że to jeden artysta je spłodził, a nie dwóch przypadkiem dobranych. Nie, to nie jest przypadek, że się Dejmek ze Stopką spotkali, że przy­padli sobie do serca, pokochali się i pobrali. Z tego małżeństwa może się niejedno jeszcze dzieło nie by­le jakie narodzić, czego bądźmy wszyscy świadkami ku pożytkowi chwalebnej historyi polskiego tea­tru.

W tym samym sezonie, niedługo przed "Historyą", ukazała się w Teatrze Nowym w Łodzi inna nie­zwykła premiera: "Sprawa" Suchowo-Kobylina. Spektakl inscenizo­wał i reżyserował Bogdan Korze­niewski, autorem dekoracji i ko­stiumów był Andrzej Stopka, re­zultat artystyczny był wstrząsający. O "Sprawie" pisano już w "Nowej Kulturze", przypominam, by dać wyobrażenie o teatrze, który pra­wie w tym samym czasie wydaje na świat dwa spektakle w jednym tylko do siebie podobne: że obydwa są znakomite i niezmiernie znamien­ne dla stylu, artystycznych upodobań i repertuarowych propozycji teatru Dejmka. "Sprawa" i "Historya" - arcydzieło demaskatorskie i okrutne, przy którym nawet Kafka wydaje się łagodnym pesymistą - i śliczny luksusowy zabytek, z głębin naro­dowej kultury zaczerpnięty, a roz­weseleniu i zachwyceniu współcze­snych służący. Wielki dramat poli­tyczno-społeczny, z wadami tego świata wojujący, który się od "Łaź­ni" rozpoczyna, do którego także "Święto Winkelrida", "Ciemności kryją ziemię", szekspirowską "Miar­kę za miarkę", "Juliusza Cezara" i "Hamleta" należałoby zaliczyć, a którego zamknięciem jest "Spra­wa", dzieło najokrutniej obnażają­ce wielostopniowy mechanizm apa­ratu bezdusznej sprawiedliwości, której ofiarą jest bezradny człowiek. A z drugiej strony nurt wielkiego narodowego dramatu, w którym się teraźniejszość przegląda, od "Horsztyńskiego" zaczęty, gdzie "Noc listopadowa" została pokaza­na jako prawie przejrzysta i bliska, Akropolis wydawał się sporny, zaś "Barbara Radziwiłłówna" od pół wieku wzgardzona przez teatr stała się teatralnym zdarzeniem, gdzie i sławny już "Żywot Józefa" przyna­leży, i daleko z "Józefem" spokrew­niona "Historya o chwalebnym zmartwychwstaniu".

Taki jest Polski Teatr Narodowy Kazimierza Dejmka, który przez dwanaście lat działał w Łodzi, a którego najlepszych spektakli, nale­żących już do historii powojennego teatru, nie zna w większości War­szawa, nie zna Polska, i nie po­znała zagranica. Prawie co roku wysyłamy za granicę, na międzyna­rodowe imprezy przedstawienia rzadko przynoszące nam chwałę, ale "Noc listopadową", "Żywot Józefa", "Sprawę", "Historyę o chwalebnym zmartwychwstaniu" (pomijając rze­czy dawniejsze), tak wiele o naszym teatrze mówiące, ukrywa się dy­skretnie i wstydliwie z powodów, które trudno wytłumaczyć.

Dejmek został od nowego roku dyrektorem Teatru Narodowego w Warszawie. Bogaty w treści rozdział chwalebnej historyi Teatru Nowego w Łodzi został zamknięty "Historyą o chwalebnym zmartwychwstaniu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji