Kawałek nagiej prawdy
W sobotę na scenie Teatru Wielkiego gościło "Rodzeństwo" Starego Teatru w Krakowie. Spektakl wyreżyserował Krystian Lupa. Wydawałoby się, że to teatr trochę staroświecki. Przestrzeń salonu, w którym rozgrywa się akcja, brudne lustro wmontowane w kredens, ściany pełne portretów przodków, stół nakryty haftowanym obrusem. Aktorzy grają też w sposób tradycyjny, w dodatku z poszanowaniem czwartej ściany, zaznaczonej czerwoną linką. Więc gdzie ta niezwykłość "teatru Lupy"? We wszystkim tym, co z pozoru zwyczajne. W miarę rozwoju akcji jesteśmy stawiani w roli świadków sytuacji skrupulatnie pozbawiających bohaterów makijażu pozorów. Bo wszystko, co tworzy konwenans, co sztuczne, na pokaz, ulega zniszczeniu. Widz ma wtopić się w sceniczną sytuację, a nie gorączkowo oczekiwać dynamicznych zwrotów akcji. Tytułowe rodzeństwo to siostry - aktorki: Ritter i Dene (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik i Agnieszka Mandat) oraz brat - filozof - Ludwik (Piotr Skiba). Brat przywieziony ze szpitala psychiatrycznego do rodzinnego domu, ma tu zaznać ciepła i spokoju. Jego zachowanie prowokuje jednak obnażenie niejednoznaczności wzajemnych relacji i wyzwala emocje. Wspomnienia prowadzą do rozdrapywania zadawnionych ran, do przewartościowań. Stan kryzysu jest żywiołem Lupy. To jedyny moment kiedy może on "dobrać się" do prawdy o człowieku. Bohaterowie stają przed nami bezbronni, pozbawieni masek. Reżyser bowiem - jak sam mówi - chce pokazać nas takimi, jakimi się nie znamy. Część widzów jednak mimo powabu snobizmu - nie wytrzymała tej konwencji i... trawestując ostatnią kwestię, jaka pada ze sceny, doszła do wniosku, że "kiedy pada deszcz, najlepiej pójść z książką do łóżka".