Nareszcie "Fortynbras się upił"
I oto na scenie Teatru Polskiego w Bydgoszczy wspaniałym, pełnospektaklowym przedstawieniem sztuki Janusza Głowackiego "Fortynbras się upił" nastąpiło wreszcie prawdziwe otwarcie sezonu artystycznego 1990/1991. Wydarzenie to zaplanowane na termin znacznie wcześniejszy, z przyczyn od realizatorów niezależnych, było przez samego autora wstrzymywane.
Dramat jest po części aluzją literacką do szekspirowskiego "Hamleta", po części jakby jego osobliwą trawestacją i odwróceniem. Wiele postaci, tak tych występujących na scenie, jak i tych, o których tylko wspomina się w dialogach, ma hamletowską proweniencję. Podobnie jest z intrygą osnutą wokół zbrodni królobójstwa oraz wieloma motywami, jak choćby motywem przedstawienia ukazanego na dworze przez aktorską trupę.
Głównym bohaterem uczynił Głowacki epizodyczną w Hamlecie postać Fortynbrasa. Pomimo że temat do pewnego stopnia zaczerpnięto z utworu napisanego przed wiekami, sytuację przedstawia się ponadczasową. Potężne państwo reżimu - fortynbrasowska Norwegia otoczona wianuszkiem ciemiężonych krajów - satelitów, do złudzenia przypomina panującymi weń stosunkami Związek Radziecki i jego "przyjaźń" wobec państw, którym "zagwarantował wolność". Sztuka znakomicie jest skomponowana, posiada wartką, pełną zaskakujących sytuacji akcję i doskonałe nasycone wysublimowanym dowcipem dialogi.
Realizacja sceniczna nie przeciwstawia się zanadto tekstowi, choć pogłębia niektóre zawarte w nim sugestie, jak właśnie ową ponadczasowość. Bo tak - wspaniała, nie opowiadająca się za żadną epoką oprawa plastyczna Elżbiety Tolak. jak i - zastąpienie widowiskowych, ale wyświechtanych już na scenach lustrzanych wizji, taśmami teleksu, wyjmuje problem z hamletowskich realiów.
Utrzymanie przedstawienia w szaroczarnej tonacji służy po części pogłębieniu klimatu tej ponurej groteski, po części stanowi tło dla biało-czerwonego symbolu który się tam na moment pojawia, już jakby poza tekstem, z inicjatywy reżysera, gwoli podkreślenia wymowy dramatu.
Rozciągnął oczywiście swoim zwyczajem Marczewski miejsce grania ze sceny poprzez podesty i drabiny na całą prawie widownię, i aż po sklepienie. Rozwiązania ciekawe, choć oglądało się piekielnie trudno (organizatorzy przezornie nie numerowali miejsc, by każdy sam sobie był winny w którą stronę mu potem szyję wykręcało). Rolę tytułową powierzano Romanowi Gramzińskiemu. A nie jest to rola łatwa. By grać przez kilkadziesiąt minut pijanego, bardzo trzeba uważać, żeby czegoś nie przedobrzyć i nie powielić raz użytych gestów. I Gramzińskiemu się to udaje. Udaje mu się też ukazać spod maski pijaka twarz człowieka jednak myślącego i czującego. Doskonałym partnerem Gramzińskiego w wielu scenach jest Wojciech Kalwat jako Sternborg - norweski minister spraw wewnętrznych. Aktor na ogół gra oszczędnymi jak na tę rolę środkami bardzo przemyślanie je dozując. Ciekawie obmyślona też została koncepcja postaci Ducha ojca Fortynbrasa, choć wcielający się w nią Józef Fryźlewicz zanadto, a nawet jak na tę konwencję szarżuje. Bardzo jest jednak dobry w scenie własnego pogrzebu. Pozytywnie zaskakujące ma wejście Hieronim Konieczka jako zdziecinniały, a nawet wręcz zdebilały król Finlandii. Interesującą postać w niewielkiej roli Wartownika II buduje Andrzej Błaszczyk. Ozdobą widowiska, w dużej mierze dzięki kostiumowi, jest Sabina Studzińska w roli Dagny Borg. Fascynuje i bardzo pomaga przedstawieniu niezwykła muzyka Tadeusza Woźniaka.
Jedno miałabym pytanie, chyba pod adresem scenografa, dlaczego złamano konwencję umowności i obok bardzo pięknej kukły króla, walała się po nie np. "prawdziwa" głowa jego syna?
Spektakl jest świetny. Swoją drogą szkoda, że Głowacki nie napisał tej sztuki ze dwa lata wcześniej.