Artykuły

Polscy szaleńcy i zdrajcy

- Na pomysł wystawienia "Termopil" wpadłem wiele miesięcy temu, bynajmniej nie w reakcji na konkretne wydarzenia geopolityczne. Czasami coś nas tknie - Jan Klata mówi Jackowi Cieślakowi o Polsce, Rosji i Ukrainie przed premierą sztuki.

Jacek Cieślak: Czy finałowa scena przedstawiająca rzeź Pragi to zapowiedź najbliższej przyszłości związanej z konfliktem na Ukrainie?

Jan Klata: Tadeusz Miciński opisał rzeź warszawskiej Pragi w wykonaniu oddziałów carskiego generała Suworowa, ale jakoś tak się składa, że przeszłość i przyszłość naszej części Europy się splatają, czasem doszczętnie. Fantastycznie wypada fragment włożony przez Micińskiego w usta ambasadora Lucchesiniego, który jest miksem Makiawela, Fryderyka Wielkiego oraz samego diabła. Pruska szara eminencja mówi mianowicie, że gdyby zostawić Słowian na jakiś czas samych sobie, wszyscy powyrzynaliby się nawzajem. Przezornie dodaje, że Niemcy nie mogą do tego dopuścić.

A co to dziś znaczy?

- Zobaczymy w dniu premiery, 3 maja. Doprawdy nie wiem, czy odczytywać dziś te słowa jako argument przemawiający za projektem cywilizacyjnym Unii Europejskiej czy jako aluzję do tego, co by się stało, gdyby nie wypalił. Mogłoby chyba być wtedy tak jak w I Rzeczypospolitej, poczynając od lat 60. XVIII wieku do czasów upadku Napoleona, które to lata opisał Miciński w "Termopilach polskich".

Wskrzesił pan w Starym Teatrze "Wesele hrabiego Orgaza" Romana Jaworskiego. A teraz przyszedł czas na innego przyjaciela Witkacego?

- Tadeusz Miciński był guru Witkacego, który opisał go jako Maga Childeryka w "622 upadkach Bunga". Miciński chodził mi po głowie od dawna. Zostawił niesamowitą spuściznę powieściową, dramatyczną i poetycką, przypomnianą ostatnio w zagadkowej interpretacji Nergala na płycie Behemota w kompozycji "Lucifer". Można stwierdzić, że trafił pod strzechy, ale ja już w liceum byłem zafascynowany sztuką z dziejów Bizancjum - "Bazyllissa Teofanu". Mag Childeryk był pod wieloma względami bardziej ekscentryczny niż Witkacy. Zginął w niejasnych okolicznościach na Białorusi, wracając do Polski po wybuchu rewolucji październikowej.

Był w pewnym sensie protoplastą losu samego Witkacego, który popełnił samobójstwo w obawie przed Sowietami. A dziś patronem katastrofizmu, który nieoczekiwanie powrócił w "Klątwie" Demirskiego i Strzępki, gdzie rozpada się państwo, a teraz w pana spektaklu. Zagrożenie ze strony Rosji jest realne?

- W naszej części świata katastrofizm wysysamy z mlekiem matki. Zaledwie kilka tygodni temu Ukraińcy w zaimprowizowanych mundurach, pod osłoną drzwi, szli pod ostrzał tajemniczych snajperów znikąd. Kilkaset kilometrów od naszej granicy. Książę Patiomkin (Bartosz Porczyk), jeden z bohaterów "Termopil", jest księciem Taurydy nie przez przypadek. Zdobył Krym dla Rosji. Na pomysł wystawienia "Termopil" wpadłem wiele miesięcy temu, bynajmniej nie w reakcji na konkretne wydarzenia geopolityczne. Czasami coś nas tknie. Złożyłem propozycję Krzysztofowi Mieszkowskiemu, dyrektorowi Teatru Polskiego we Wrocławiu, a ten się zapalił. Próby zaczęliśmy kilka dni po zajściach na Majdanie. Potem była inwazja Krymu. Szybko się to nie skończy. To pewne. Niejasne jest tylko to, czy nastąpi wybuch, czy konflikt będzie się tlić.

Wystawia pan "Termopile" zamiast planowanego wcześniej "Diabła" Żuławskiego, w którym też sportretowany jest czas upadku Rzeczypospolitej z perspektywy szalonej, a wręcz chorobliwej miłości.

- Nadal uważam film Żuławskiego za arcydzieło, ale tak się złożyło, że czas "Diabła" we mnie minął. Rzeczywiście, oba teksty łączy defetystyczna, skrajna melancholia. I mnóstwo pasji, często perwersyjnej. W "Termopilach" Patiomkin kocha Katarzynę, a jednocześnie utrzymuje się z pobierania prowizji za stręczenie kolejnych kochanków. Ale jest też nasza, rodzima miłość idealna - pomiędzy księciem Poniatowskim i Witą. Polski Chrystus jest kobietą, oczywiście piękną i męczoną przez obcych i zaprzańców.

Caryca Katarzyna stała się niedawno bohaterką sztuki Jolanty Janiczak i spektaklu Wiktora Rubina. Czy to jakaś perwersyjna fascynacja?

- W tym świetnym spektaklu dziwny rodzaj dwuznaczności w relacjach rosyjsko-polskich wyraża się w młodzieńczej miłości Katarzyny i Stanisława Poniatowskiego. U Micińskiego mają się spotkać po wielu latach. W naszym przedstawieniu Stanisław August będzie miał twarz Wojciecha Ziemiańskiego, Katarzyna Wielka zaś - Haliny Rasiakówny. Pokażemy zjazd w Kaniowie, gdzie król za ostatnie pieniądze urządził ogromną imprezę, żeby zwabić dawną kochankę i sprawić, by życzliwszym okiem patrzyła na reformy w Polsce.

W relacjach polsko-rosyjskich jesteśmy odrzuconym zalotnikiem. To nie był i nie jest seks partnerski! To jakieś sado-maso.

- Niestety. Z czasem Stanisław Poniatowski nie mógł się równać urokom Patiomkina i coraz młodszych kawalergardów, a Polska - zmieniona w moczar krwawy - stała się rozbiegówką dla armii bądź czołgów sąsiednich mocarstw. Miciński nie ma złudzeń co do naszych sojuszników. Cały dramat jest sekwencją wydarzeń przewijających się w głowie śmiertelnie rannego księcia Józefa Poniatowskiego - w tej roli Wiesław Cichy, opuszczonego przez Francuzów podczas Bitwy Narodów pod Lipskiem. Na sojuszu z Napoleonem Polska wyszła tak jak madame Walewska. Napoleon spłodził z nią pierwszego w życiu syna, a tak uświadomione potencjalne dynastyczne możliwości pozwoliły mu na umizgi do córek władców państw zaborczych.

Pejzaż polskiej polityki nie wypada dobrze: po jednej stronie są szaleńcy, a po drugiej zdrajcy.

- This is Sparta! No i jeszcze Stanisław August. Wraz z bratem prymasem starają się grać swoją partię, będąc pomiędzy rosyjskim młotem i niemieckim kowadłem. Stanisław jest przedstawiony w hamletyczny sposób. Zmaga się ze swoimi słabościami, nadmiarem refleksji, pesymizmem i brakiem wiary w naprawę Polski i Polaków. Sceny uchwalenia Konstytucji 3 maja świadczą jednoznacznie na jego korzyść. Nie jest zdrajcą jak Rzewuski, przedstawiony w zgoła demoniczny sposób. Sposób obrazowania Micińskiego jest niezwykły - bardzo różnorodny formalnie, nasycony odwołaniami do masonerii, alchemii i satanizmu. Wszystkie związane z tym ceremonie są wywiedzione z ducha epoki, którą tworzył Casanova i Cagliostro, ale wyostrzone przez fascynacje Micińskiego Dalekim Wschodem, Indiami, Egiptem. Ten niesamowity synkretyzm jest fascynujący.

Co też pan mówi! To jednak masoneria istniała?

- Ja też nie posiadałem się ze zdumienia! Przy czym loża egipska, którą opisuje Miciński, była ukierunkowana zdecydowanie bardziej na fizyczność niż metafizykę. Może dlatego ryt egipski był najbardziej popularny? Szkoda, że Polacy nie odgrywali w nim większej roli. Brylowali przyjezdni.

***

Na zdjęciu: próba spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji