Pociąg - widmo
NA SZTUKĘ Ewan MacColla "Podróżni" trzeba najpierw spojrzeć oczyma angielskiego widza, dla którego została napisana, i tym zmierzyć jej znaczenie. Jest to sztuka agitacyjna, która w ojczyźnie autora musiała robić duże wrażenie - inne niż u nas. Autor z całą siłą przekonania, odwagą i jasnością osądu rzuca oskarżenie: to amerykański imperializm pcha Europę do wojny, to on rządzi się na zachodzie "starego świata" jak w swej kolonii, to on jest dziedzicem hitleryzmu i z hitleryzmem się sprzymierza! Te prawdy podane w ostrej i wyraźnej formie zapewne żywo przemawiały do publiczności angielskiej, wzmacniały w walce tych, którzy solidaryzowali się z autorem, mogły aktywizować wahających się i nie przekonanych.
Działała tu już sama tematyka. Opowiadanie o straszliwości życia w obozach koncentracyjnych może wstrząsnąć słuchaczem - także wtedy, jeżeli nie jest ujęte w kształt literacki. Argumenty przemawiające za sprawą pokoju mogą przekonać - także wtedy, jeżeli nie wykraczają poza publicystykę artykułów wstępnych. Scena brutalnego gwałtu może przejąć obrzydzeniem i grozą - także wtedy, jeżeli nie jest częścią sztuki teatralnej. "Podróżni", gdzie m. in. sprawy te są w taki - wbrew pozorom - surowy sposób przedstawione, mogą więc działać na widza i spełnić przez to pożyteczną rolę. Powtarzamy: na widza angielskiego, bo nas nie ma co przekonywać o tym kto mąci pokój, i o tym, że hitlerowcy byli katami, a nowy Wehrmacht to wielkie niebezpieczeństwo dla Europy. Sama sztuka zaś we wszystkich tych sprawach nie przynosi ani świeżego dla nas materiału myślowego ani głębszego przeżycia artystycznego.
Zresztą - nie znam "Podróżnych" w oryginale. Z uwag zamieszczonych w programie wynika, że pewne części tej sztuki pisane są białym wierszem. To może nadaje utworowi formę bardziej poetycką, która gubi się przy zastosowaniu w tłumaczeniu potocznej prozy. Z drugiej strony z tych samych uwag można wnosić, że w oryginale sztuka posiada wiele czy też raczej jeszcze więcej momentów drastycznych i naturalistycznych kłócących się z symbolicznym jej charakterem. Bo MacColl ujął swą sztukę w ramy symbolu: pędzący pociąg z podróżnymi jadącymi na jakąś amerykańską robotę wojenną - to Europa pędzona do wojny. Symbol jest jasny, wzięty z świata rzeczywistego, choć wszystkie jego szczegółowe realia są nieprawdopodobne. W pociągu tym spotykają się ludzie rozmaitych narodowości, również prawie symbole reprezentujące różnego rodzaju typy społeczne i polityczne. I dopiero ci ludzie-symbole występują w bardzo realnych, aż nadto nieraz realnych sytuacjach i mówią o znanych, aż nadto nieraz znanych sprawach. Podróżnym udaje się zatrzymać pociąg. Pokój jest więc uratowany. Do tego wszystkiego dodana jest postać komentatora - coś w rodzaju konferansjera o głosie ostrzegawczym, który w sztuce - znowu dla polskich widzów - jest całkiem zbyteczny.
BYĆ MOŻE w całej tej ocenie krzywdzę trochę autora, ale opieram się jedynie na przedstawieniu, a przedstawienie niedobrze jest ujęte reżysersko przez LUDWIKA RENE. Jak najdalszy jestem od potępiania wszelkich umowności w teatrze, od potępienia całego bogactwa środków formalnych i technicznych, jeżeli tylko służą one dla wydobycia sensu ideowego i artystycznego sztuki. Ale to, co tu zobaczyliśmy, to były chwyty zaczerpnięte z lamusa starego, ekspresjonistycznego teatru. Należy do nich swoiste operowanie reflektorami, nagłe wydobywanie światłem z czarnego tła jakiejś postaci czy sceny (np. duszenie gestapowca przez dawnego, ślepego więźnia z obozu koncentracyjnego), z tej samej rodziny wywodzi się obraz skaczącego w jakimś szaleńczym tańcu Amerykanina z Military-Police (LEOPOLD SZMAUS). I jeszcze wiele innych efektów. Przedstawienie stało się mieszaniną misterium z brutalnym "Grand Guignolem" a "Podróżni" zamienili się w jakiś pociąg-widmo, odrealniony i koszmarny. W pociągu tym aktorzy starali się, zresztą z powodzeniem, być już to symbolami, już to ludźmi. Do pierwszej grupy trzeba zaliczyć niemieckiego komunistę Mehringa, którego wywody z prostotą i przekonaniem podawał BOLESŁAW PŁOTNICKI; czeskie małżeństwo Lorentz: on zdradzający swą ojczyznę pisarz (ZYGMUNT MACIEJEWSKI), ona z wdziękiem rozmawiająca sloganami politycznymi (IRENA LASKOWSKA); inżynier - Szkot, któremu wszystko jedno dla kogo i w jakim celu pracuje (JERZY BLOCK); gestapowiec - potwór (JANUSZ ZIEJEWSKI); opętany żądzą zemsty na hitlerowcach, którzy go oślepili w obozie, Francuz Maillard (JANUSZ PALUSZKIEWICZ). Natomiast więcej cech konkretnych ludzi mieli JUSTYNA KRECZMAROWA i BOGDAN NIEWINOWSKI jako nieszczęśliwa para szukająca zarobku, aby się pobrać; KATARZYNA ŻBIKOWSKA jako stara, wiejska kobieta z Polski; STANISŁAWA STĘPNIÓWNA jako swobodna - ale do pewnych granic - Niemeczka. Kolejarzem, czyli Głosem Ostrzegawczym, czyli komentatorem był JÓZEF KONDRAT.