Hiszpański klasyk na scenie Teatru DWP
AMBITNY i trudny zamysł artystyczny podjął Teatr Domu Wojska Polskiego, włączając do swego repertuaru Calderona de la Barca - autora, którym zachwycali się wielcy poeci romantyzmu, którego tłumaczył Słowacki, który ma już swoje bogate tradycje na scenach europejskich. Dla nas całość twórczości Calderona jest raczej mało zrozumiała, , trudna do przyjęcia, choć zawsze poetycko piękna. Był bowiem Calderon poetą dworu, poetą schyłkowej już epoki świetności monarchii hiszpańskiej, wówczas gdy pysznymi gestami grandów i hidalgów starano się przesłonić rzeczywistą i coraz większą nędzę ludu hiszpańskiego, a w fanatyzmie religijnym i świętej inkwizycji szukano ratunku przed narastającym wyburzeniem społeczeństwa.
"Alkad z Zalamei" jest jednak sztuką wyjątkową; nie ma w sobie nic z mistycyzmu i alegoryczności. Raz jeszcze potwierdza się w tym dziele stare prawo: w artyście rzeczywiście wielkim, nawet wbrew "oficjalnie" przez niego głoszonym i uznanym prawdom, zwycięży prawda rzeczywista, prawda życia. Jeżeli idea, którą wyznaje, jest fałszywa, "ideologa" pobije na głowę realista.
I tak szlachcic i dworzanin Jego Królewskiej Mości, zapalony rycerz Zakonu św. Jakuba, wychowanek jezuickiej szkoły i przykładnie prawomyślnych fakultetów, nie waha się uderzyć w arystokrację, oskarżyć tych rycerzy i hidalgów, do których grona sam należy.
Treść sztuki jest w zasadzie bardzo prosta: do małej wioski Zalamei przybywa na kwaterę armia Jego Królewskiej Mości. W domu starego wieśniaka Pedra Crespo zatrzymuje się kapitan don Alvaro. Niebaczny na życzliwe i gościnne przyjęcie, samowolny panek ucieka się do najprzeróżniejszych podstępów i - by dogodzić swemu kaprysowi - porywa córkę Pedra, piękną Izabellę, jego samego zaś każe związać i uprowadzić do lasu. Kapitan, dufny w swe przywileje, nie przywiązuje do zdarzenia większej wagi - on z wioski wyjedzie, a dla dziewczyny znajdzie się miejsce w klasztorze. Tymczasem jednak Pedro Crespo zostaje wybrany alkadem - to znaczy wójtem wioski i sędzią jednocześnie. I gdy nie udaje mu się skłonić szlachcca do ożenku z Izabellą, postanawia użyć swojej władzy. Zgodnie z obowiązującym w Hiszpanii prawem (choć niezbyt prawomocnie, bo sądy gminne nie miały prawa sądzić oficerów) skazuje kapitana na śmierć. Crespo ma za sobą całą wioskę, gotową bronić honoru swego alkada, i mimo nalegań i pogróżek generała nie cofa się przed wykonaniem wyroku, który w końcu - z konieczności zresztą, boć kapitan został już stracony - zatwierdza przejeżdżający przez Zalameę król.
Nie w samej jednak akcji dramatu o tak śmiałym zakończeniu mieści się oskarżenie szlachty hiszpańskiej. Tkwi ono głęboko w charakterystyce bohaterów sztuki. I nie sam kapitan don Alvaro - butny, pyszny, ale w końcu tchórzliwy arystokrata, jest tym, którego postawa wzbudza wstręt i sprzeciw. Tę samą "moralność" dogadzania sobie kosztem innych, pogardy dla "nisko urodzonych", reprezentują pomniejsze szlachciury i rycerze. Nawet generał don Lope, choć dobroduszny i raczej sympatyczny, ma w stosunku do chłopów ten sam ton pogardliwej wyższości i często gęsto ukłuje go za to swym ciętym językiem Pedro Crespo.
Stary Crespo jest przeciwstawieniem kapitana don Alvaro. Jego obdarzył autor prawdziwie rycerskimi cnotami: szlachetną dumą, wrodzonym poczuciem sprawiedliwości, odwagą. Lecz przy tym wszystkim nie jest alkad z Zalamei postacią "na koturnach" - równy szlachcicom we władaniu szpadą, cięty w języku, śmiały w decyzji, zdumiewający głęboką ludową mądrością - ani na chwilę nie sprawia wrażenia postaci papierowej.
Ma sztuka jeszcze jedno przeciwstawienie, doskonałe i równie wymowne, choć postacie te są epizodyczne: zubożały, śmieszny w swoich pretensjach szlachcic Mengo i jego sługa Nunio. Don Mengo wzdycha, szczyci się swym szlachectwem i zakuwa w zbroję - Nunio administruje jego mieszkiem, za niego myśli, za niego nadstawia karku i bezustannie drwi z pana, szlachcica. Znamy podobne pary w późniejszej literaturze francuskiego oświecenia - Kubusia Fatalistę i jego pana, hrabiego Almawiwę i Figara. O tym ostatnim, nabrzmiałym nie tylko szyderstwem ale i buntem, inteligentnym plebejuszu powie w półtora wieku później Francja, że- to już "rewolucja na scenie".
Realizm powstałej przecież trzysta lat temu sztuki Calderona zdumiewa dzisiejszych widzów. Kreśląc na przykład ludzi hiszpańskiej armii, odgrywającej tak w życiu ówczesnej Hiszpanii, jak i w dramacie niemałą rolę, Calderon nie pomija żadnej typowej postaci: są tu niewiele znaczący szeregowcy, jest sławny generał don Lope, bohater wielu walk, a obok - sprytny sierżant, przypochlebiający się swemu kapitanowi, żołnierski muzykant, wesołek i awanturnik Rebolledo, wędrująca z wojskiem, powabna markietanka. W szeregach armii znajdzie się także syn Pedra Crespo, młodziutki Huan, którego zachwyci i porwie barwne, buńczuczne zbiorowisko. I to również będzie zjawisko typowe: awans bogatego chłopskiego syna na wojaka Jego Królewskiej Mości, co do roli i istoty którego prędko się rozczaruje.
Na scenie kipią południowe temperamenty, burzą się namiętności, błyszczy humor; bohaterowie co chwila sięgają po szpady, wyznając ową charakterystyczną dla Hiszpanii tego czasu, fanatyczną "religię honoru". A wszystko to w pięknym, pełnym blasku i muzyki wierszu hiszpańskim, którego trudnego przekładu z powodzeniem dokonał Ludwik Hieronim Morstin.
Dla współrodaków i współczesnych Calderona teatr był, jak mawiali, "biblią, epopeją narodową, najlepszą zabawą, kroniką, encyklopedią wszelkich wiadomości, trybuną i trybunałem". Patrząc na sztukę Calderona można zrozumieć i uznać za słuszne wiele z tych określeń.
Reżyseria Ludwika Rene wydobyła ze sztuki jej zasadnicze cechy: i poetyckość widowiska została utrzymana, i mocny, realistyczny sens utworu doszedł do głosu.
Tytułową postać dramatu odtworzył Józef Kondrat, dając dobrą i przekonywającą sylwetkę bogatego wieśniaka, chłopa twardego i honornego, chytrego i porywczego, czułego w uczuciach do dzieci i tragicznie odczuwającego krzywdę, której doznał. Córka i syn starego alkada umieli wytworzyć ciepłą i czystą atmosferę, panującą w domu starego Crespo - Małgorzata Burek-Leśniewska ujmowała subtelnym, dziewczęcym liryzmem, Włodzimierz Kmicik był prawdziwy, chłopski, młodzieńczy i zawadiacki. Indywidualne i wyraziste - tak jak zostały one nakreślone w dramacie - sylwetki wojskowych kreowali: Janusz Ziejewski w roli generała - w miarę rubasznego, apodyktycznego i dobrodusznego; Jerzy Pichelski jako don Alvaro - uroczy zewnętrznie, płytki, zimny i konwencjonalny na prawdę, Krystian Tomczak - żołdacki sierżant, Wiktor Nanowski i inni.
Ładne i dobrze zharmonizowane z nastrojem sztuki dekoracje Zenobiusza Strzeleckiego i ilustracja muzyczna Zbigniewa Turskiego dodają przedstawieniu dużo uroku i poezji.
Spektakl można powitać jako duże osiągnięcie Teatru, który po kilku porażkach artystycznych zdobył się na wystawienie sztuki klasycznej, niełatwej do zagrania. Napięta przez cały czas uwaga widowni jest dobrym miernikiem oceny, na jaką zasługuje.