Artykuły

Dramat w rządzie Tuska

Premiera sztuki ministra Igora Ostachowicza pokazała, że jego pozycja na scenie jest coraz mocniejsza. Przynajmniej politycznej - pisze Agnieszka Burzyńska w tygodniku Wprost.

Jeszcze nigdy w 34-letniej historii Warszawskich Spotkań Teatralnych nie miały one na widowni tylu oficjeli, co w tym roku. W piątek wieczorem na inauguracji festiwalu pojawił się premier Donald Tusk, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, szefowa MEN Joanna Kluzik-Rostkowska, rzeczniczka rządu Małgorzata Kidawa-Błońska i chyba jeszcze pół rządu. Jednak nie ze względu na wyjątkowe zamiłowanie do teatru. Na deskach warszawskiego Teatru Dramatycznego premierę miał bowiem spektakl "Noc żywych Żydów" (na zdjęciu) oparty na powieści ministra Igora Ostachowicza z kancelarii premiera.

Trudno powiedzieć, czy było to wydarzenie bardziej artystyczne, czy polityczne.

- Wstydu nie ma - powiedział premier tuż po spektaklu.

- W Krakowie by to nie przeszło - śmiał się po przedstawieniu jeden z ministrów. Spektakl był bowiem co najmniej kontrowersyjny. Gejowski seks (z gestapowcem), swastyki na scenie plus słowa powszechnie uznawane za obraźliwe.

- Przeklina pan tak jak bohaterowie pana książki? - pytam Ostachowicza na bankiecie po premierze.

- Przeklinam, ale inaczej. Zresztą przeklinanie, jeśli się to robi we właściwy sposób, też jest sztuką - rzuca tajemniczo.

- To znaczy? - dopytuję.

- Ważne jest wyrafinowanie. Ale zdarzają się chwile, kiedy tego nie robię. Widzi pani, rozmawiamy już dłuższą chwilę, a jeszcze nie przekląłem.

SANITARIUSZ PREMIERA

- Czekaj, czekaj, tu gdzieś jest jeszcze autor - mówił do kolegi jeden z aktorów na uroczystym bankiecie po spektaklu. Po czym się rozejrzawszy, dodał: - E, nigdzie go nie ma. Idziemy.

Jednak Ostachowicz stał obok nich. To nie przypadek, bo autor "Nocy żywych Żydów" to osoba, która zawsze pozostaje w cieniu. Nawet podczas owacji, gdy aktorzy zaprosili go na scenę, odruchowo chował się za ich plecami. A gdy tylko nadarzyła się okazja, natychmiast się ulotnił.

Mimo legendarnych wpływów, jakie ma na polskiej scenie politycznej, opinia publiczna niemal go nie zna. Ale politycy, którzy wiedzą, jak dużo od niego zależy, mówią o nim "wicepremier'! Choć mediów unika jak ognia, prawie nie pokazuje się publicznie ani nie kandyduje w wyborach. Raz, gdy spróbował (w parlamentarnych w 2005 r.), dostał zaledwie 278 głosów. Główny doradcai premiera do spraw PR ma jednak przemożny wpływ na szefa rządu. Jest współautorem jego expose i przemówień, stoi za wieloma kluczowymi decyzjami.

Ponieważ unika mediów, stosunkowo niewiele o nim wiadomo. Zaraz po szkole pielęgniarskiej pracował w szpitalu psychiatrycznym jako sanitariusz. Później jako szef marketingu w firmie kosmetycznej. Do polityki wszedł dopiero w 2004 r. dzięki rozmowie z Janem Rokitą. Jeden z ówczesnych liderów Platformy Obywatelskiej zasiadał właśnie w komisji śledczej ds. afery Rywina. Ostachowicz, dzięki pośrednictwu kolegi, zaczął mu doradzać, później z jego usług zaczęła korzystać partia.

Ale po wyborach 2005 r. poszedł w kierunku PiS. Za Grażyną Gęsicką, która z ekspertki w otoczeniu Rokity stała się ministrem rozwoju regionalnego w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza. Romans z Prawem i Sprawiedliwością nie trwał jednak długo - Ostachowicz wkrótce został szefem marketingu Polskich Sieci Elektroenergetycznych.

Platforma przypomniała sobie o nim przed kolejnymi wyborami 2007 r. Po nich stał się jednym z najważniejszych doradców Tuska. Skupia się na jednym: jak sprzedać w mediach Donalda Tuska. I nigdy nawet na chwilę nie wyjść z jego cienia.

Kiedy więc ponad dwa lata temu wyszło na jaw, że pisze powieść, politycy nie kryli zdziwienia, a nawet przerażenia. Zwłaszcza kiedy usłyszeli tytuł książki: "Noc żywych Żydów". Zapowiadał się skandal. Tymczasem niespodziewanie się okazało, że książka nie jest skandalizująca. Dostała nawet nominację do prestiżowej nagrody literackiej Nike.

- Politycy śmieją się z pańskiego pisarstwa?

- Non stop się śmieją, ale nie z tego, że piszę.

- A z czego?

- Z moich licznych przywar. Nie powiem jakich.

Ci, którzy przed wydaniem książki, obawiali się szargania pamięci ofiar Holocaustu, mogli odetchnąć z ulgą. Debiut Ostachowicza, choć utrzymany w tonie komediowego horroru, w gruncie rzeczy służy pamięci o Zagładzie. Współczesny mieszkaniec warszawskiego Muranowa schodzi pewnego dnia do piwnicy i odkrywa tam tajemne przejście. Okazuje się, że w podziemiach żyją zamordowani podczas wojny Żydzi. Zombi chcą wyjść na powierzchnię i przejść przemianę, dzięki której będą mogli spocząć w pokoju. Mimo zaskakującego połączenia (horror, komedia plus Holocaust) książka rozprawia się z kwestią relacji polsko-żydowskich, antysemityzmu i współczesnego systemu wartości Polaków.

OBECNOŚĆ OBOWIĄZKOWA

Pytam go, co jest fajniejsze: pisanie czy bycie ministrem?

- Zdecydowanie pisanie. Zresztą ja jestem takim pseudoministrem. Przecież nie jestem ministrem konstytucyjnym, tylko takim udawanym. A pisać chciałem od dziecka. Mógłbym chodzić po Krakowskim Przedmieściu, obserwować przejeżdżające autobusy, popijać kawę...

- Ale jest pan w polityce. Wyobraża pan sobie moment, że będzie tylko pisarzem?

- Pyta pani, czy przegramy wybory? Nie wtrącajmy do tego polityki!

- Pan sam wtrącił.

- No dobrze. Oczywiście, że sobie wyobrażam, że gdzieś w domku na Mazurach siedzę i piszę książki. Na odludziu. Tak jak lubię. W kancelarii premiera jest jednak adrenalina.

- Ale co chwilę słychać głosy: "Igor porzuca Tuska".

- To śmieszna sytuacja. Bo gdy jestem już bardzo zmęczony, zaczynam myśleć, że przydałaby się większa kasa. Że chciałbym wyjechać na wakacje. Kiedy mijają mnie na ulicy jakieś wypasione samochody, wyobrażam sobie siebie gdzieś tam, w ciepłych krajach, leżącego na leżaku, patrzącego na swój coraz większy brzuch. I jakoś mija... - snuje fantazje minister.

Na koniec pytam, czy nie ma pretensji o ostatnie minuty spektaklu, kiedy na scenie pojawia się gestapowiec śpiewający o tęczy. Tego w książce nie ma. Czy to niezbyt jaskrawe nawiązanie do bieżącej polityki?

- Najważniejsze, że ludzie siedzieli na widowni i tyłki ich nie bolały - mówi.

Rzeczywiście, sala wypełniona była po brzegi, nikt też nie wyszedł w trakcie spektaklu. Zresztą, byłoby to zapewne odebrane jako gest polityczny. Kilka godzin wcześniej w Sejmie byłam świadkiem rozmowy wśród polityków PO. Trwały narady: iść czy nie iść na premierę. - Słyszałem, że spektakl będzie bardzo długo trwał, ale obecność jest chyba obowiązkowa? - pytał kolegę jeden z posłów PO. - Ja, jak zdążę, to będę - zapewniał jeden z ministrów.

Zdążył, podobnie jak cała plejada innych polityków. A premier przyszedł nawet znacznie przed czasem. Po spektaklu w warszawskim Teatrze Dramatycznym nie ma wątpliwości, że akcje autora sztuki poszły w górę. I to nie tyle artystyczne, ile polityczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji