Niebezpieczny początek
Tym razem sezon w Teatrze Dramatycznym rozpoczął Zbigniew Zapasiewicz jako dyrektor i - jako reżyser - pierwszej sztuki z zaplanowanych na najbliższe miesiące. Świetny i popularny aktor, firmujący swoim nazwiskiem i spektakl i teatr, wzbudził pierwszą premierą sensacją w Warszawie.
Na przerwach premierowego spektaklu, w eleganckim tłumie, zwracała uwagę spora ilość młodych kobiet - ładnych i ładnie noszących świetne suknie. Podczas spektaklu, z zupełnie innych względów, uwagę zwracali obecni na widowni - zaokrągleni panowie po pięćdziesiątce. A raczej - ich pełen szczęścia, basowy śmiech. Bo spektakl jak gdyby im zadedykowano.
Można by sądzić, że utalentowany aktor, w swoich repertuarowych planach - jako dyrektor w koncepcjach reżyserskich "poszedł na całość". Że za wszelką cenę zdecydował się walczyć o frekwencję...
Reżyserowaną przez Zbigniewa Zapasiewicza sztukę "Niebezpieczne związki" napisał Christopher Hampton (urodzony w 1946 r.) według powieści pod tymże tytułem, francuskiego pisarza (urodzonego w 1741 r.) P.C. de Laclos.
Akcja powieści sztuki snuje się poprzez salony i sypialnie eleganckiego Paryża XVIII wieku. Wesoło bawi się wicehrabia, łamiąc cnotę młodych dziewcząt i mężatek. Na finał (niezbyt przekonywający) zdarzyło mu się zakochać, jednak nieszczęśliwie - dla niego i dla wybranej.
W warstwie psychologicznej "Niebezpieczne związki" na pewno są prawdopodobne i zaciekawiające. Ponieważ szpetne portrety kobiet mają przeciwwagę w wielkim portrecie wicehrabiego - czytelnik i widz poznaje atmosferę XVIII-wiecznej francuskiej obyczajowości. Nie ograniczając swych wrażeń i refleksji jedynie do tematu "podłych kobiet".
Prapremiera sztuki Hamptona odbyła się w Stratfordzie przed dwoma laty na scenie Royal Shakespeare Company. "Niebezpieczne związki" wyróżniono czterokrotnie jako najlepszą sztukę roku. Niewątpliwie była ona bardzo dobrze grana - tego łatwo się domyśleć. Natomiast jak jest wystawiona w Teatrze Dramatycznym, można stwierdzić osobiście.
W reżyserii Zbigniewa Zapasiewicza "Niebezpieczne związki" - rzec by się chciało - odrobiono dokładnie. Zadbano m. in. o drastyczne sceny, które wulgarnie wyjaskrawiono. Centralna postać spektaklu, wicehrabia de Valmont - trudno oczom uwierzyć... Jego odtwórca, Marek Obertyn, jakby wciela się w osobę Nikodema Dyzmy. Trochę niechlujny i ociężały, fatalnie porusza się i gestykuluje. Nie mówmy już o wdzięku osobistym! Zaś jego intensywny głos brzmiałby o wiele lepiej w plenerze. Aktor ten został fatalnie obsadzony. Tymczasem, daleko nie szukając, w tychże "Niebezpiecznych związkach" na scenie Teatru Dramatycznego, występuje Krzysztof Stelmaszczyk (Azolan, służący Valmonta) i Mirosław Guzowski (Kawaler Danceny). Mało mają oni okazji do pokazania widowni swoich możliwości (szczególnie Stelmaszczyk), a jednak zauważa się te postacie i czuje niedosyt ich aktorstwa. Wydaje się, że z racji wrodzonych predyspozycji i ujawnionej precyzyjnej analizy odtwarzanej postaci, każdy z nich potrafiłby zagrać rolę groźnego uwodziciela. Gdy chodzi o panie - równie dobrze narysowaną postacią jest przede wszystkim Cecylia Volanges - Olgi Sawickiej, a także Pani de Volanges - Ewy Decówny, Pani de Rosemonde - Zofii Rysiówny oraz Prezydentowa de Tourvel - Jolanty Olszewskiej.
Dekoracje, zaprojektowane przez Wiesława Olko, nie miały w sobie wdzięku i elegancji XVIII-wiecznego Paryża. Kostiumy opracowane przez Irenę Biegańską ładnie ubrały wszystkie postaci, szczególnie kobiece; jednak te stroje miały w sobie coś oczywistego. Nie czuło się w nich pomysłowości projektantki.
Po przeczytaniu książki lub obejrzeniu sztuki młodzież szkolna jest surowo pytana: "co autor chciał przez to powiedzieć"? Po obejrzeniu "Niebezpiecznych związków" narzuca się pytanie: "co reżyser chciał przez to powiedzieć?" Chyba nie zamierza wyrobić u swojej widowni odruchu warunkowego, jatki już posiadają widzowie jednego ze stołecznych teatrów. Ci widzowie gremialnie śmieją się, oglądając sztukę, która mówi o tragedii.