Artykuły

Moralitet mimo woli

Po objęciu funkcji dyrektora stołecz­nego Teatru Dramatycznego przez zna­nego aktora, również i reżysera Zbig­niewa Zapasiewicza z zainteresowa­niem oczekiwano premiery inaugurują­cej jubileuszowy, trzydziesty już rok działalności tej, jakże zasłużonej dla polskiej kultury teatralnej, sceny.

Tym wydarzeniem stać się miało sięgnięcie po prozę Tadeusza Konwickiego, reżyserię powierzono Krzysztofowi Zaleskiemu. Jednak z różnych przyczyn, także pozaartystycznych, spektakl ten nie wszedł na afisze. W tej sytuacji nieomal w ostatniej chwili przy­gotowano coś w zamian - utwór Chris­tophera Hamptona "NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI".

Hampton znany jest miłośnikom tea­tru jako autor m.in. "Opowieści Holly­woodu", tak wybornie zaadaptowanej do potrzeb teatru telewizji przez Kazi­mierza Kutza, że tę inscenizację na ży­czenie widzów powtórzono wkrótce po pierwszej emisji. "Niebezpieczne związki" to utwór napisany na podsta­wie XVIII-wiecznej francuskiej powieści Choderlosa de Laclos pod tym samym tytułem - przedniej próby sceniczny romans z niebanalnie zarysowanym tłem obyczajowym "wieku markiza de Sade" i sugestywnie naszkicowanymi posta­ciami.

Mamy tu wątek erotyczny i intrygę miłosną przekształcającą się w cynicz­ną grę pozorów, fałsz i obłudę, igranie z namiętnościami prowadzi do tragiczne­go finału. Ale Hampton nie próbuje moralizować, nieomal z naturalistyczną beznamiętnością ukazuje degrengola­dę francuskiej arystokracji, a w szer­szym kontekście analizuje motywy ludzkiego postępowania, szuka impul­sów, jakie wyzwalają w psychice czło­wieka chęć czynienia zła i dobra: mi­łość, ambicja, głupota, zawiść, chęć władzy. Stawia pytania na pozór proste, ale istotne zawsze i wszędzie. Broni ludzkiej godności.

Sztuka Hamptona - jest to jej polska prapremiera - reżyserowana przez Zbigniewa Zapasiewicza, wywołała mieszane uczucia. W pierwszych, pisa­nych jeszcze na gorąco recenzjach wy­czuwa się nutę zawodu, że spektakl to błahy, schlebiający niewyszukanym gu­stom; czegoś innego spodziewano się na tej scenie. Reakcja publiczności jest zgoła odmienna - frekwencja dopisuje, a gdy opada kurtyna oklaski są długie i rzęsiste: to się podoba!

Nie od dzisiaj oceny krytyków i publiczności rozmijają się. Ci pierwsi żą­dają od teatru płomiennych tyrad na miarę Wielkiej Improwizacji, myśli głębokich jak studnia i problemów go­dnych traktatów filozoficznych, polityki - to jednak z umiarem, i recept na prze­łamanie kryzysu. Na Boga, kto temu sprosta?! Mają natomiast w pogardzie: szczęście i miłość, sprawy proste i zwy­czajne, smutek i śmiech serdeczny - akurat to, co lubi publiczność. Znękana powszednimi troskami szuka ona w teatrze chwil oddechu i rozrywki, zaba­wy i łez wzruszenia.

Nie można lekceważyć tego, że teatr istnieje dla publiczności, nie na odwrót; bez krytyków obejść się może.

"Niebezpieczne związki" nie przyno­szą ujmy Teatrowi Dramatycznemu. Jest to najlepszy spektakl na tej scenie od kilku lat - grany we właściwym tem­pie, z akcją toczącą się wartko i klarow­nie, z dobrze rozgrywanymi dialogami.

Pewne zastrzeżenia może wzbudzać obsada aktorska. Marek Obertyn (Wi­cehrabia de Valmont) nie jest typem amanta ale początkowo przyzwoicie ra­dzi sobie w tej "obcej" mu roli, czytelnie tworzy krwistą postać kabotyna, nało­gowego uwodziciela i perfidnego oszu­sta. Kłopoty zaczynają się, gdy Obertyn ma uzewnętrznić uczucia granej przez siebie postaci i wówczas miłosne wy­znania, nawet świadomie pozorowane, brzmią sztucznie i fałszywie. Niszczy to wiarygodność de Valmonta, nadweręża logikę scen.

Ewa Źukowska (Markiza de Merteuil) zaskakuje w nowym wcieleniu. Do tej pory z reguły widziano te aktorkę jako odtwórczynię ról komediowych, niez­równaną w repertuarze farsowym. Tym razem kreuje ona ciemną postać kobie­ty bezwzględniej i cynicznej, intrygantkę o niezaspokojonych ambicjach, która jeśli kocha, to ślepo z dużą dawką sadomasochizmu. Żukowska przydała Markizie wszystkie te odpychające ce­chy. Jest na scenie niepokojąca i dra­pieżna, chwilami odpychająco zimna, subtelnie tworzy prawdziwy portret ko­biety zakłamanej, pozbawionej niemal ludzkich uczuć, opętanej żądzą zła, rozsnuwającej sieci intryg, w które sama beznadziejnie wplącze się. Nie jest to jednak oskarżycielska wobec postaci wiwisekcja psychologiczna. Aktorka szuka również sposobów ob­rony Markizy i znajduje. W czasach, gdy miłość - ta prawdziwa, spontaniczna i szczera - uchodziła w jej sferze za dowód co najmniej braku intelektu, Merteuil musiała ukrywać swe uczucia tym bardziej że kochała notorycznego uwodziciela, moralnego i uczuciowego głupca, który usłyszawszy wyznań wziąłby je za żart lub podstęp. Markiza była tworem i ofiarą czasów, w jakich żyła.

Rozbawił mnie natomiast, zarzut postawiony w jednej z recenzji, że Żukowska nie umie chodzić w krynolinie i ciężko stąpa po scenie, co rzekomo zaprzecza arystokratycznej proweniencji odtwarzanej przez aktorkę postaci, od kiedy to o arystokratycznym pochodzeniu zaświadcza ciężki bądź lekki krok? Tu chodziło o urodzenie, o krew, barwy której nie sposób zafałszować. Poza tym, kto z żyjących widział jak poruszały się damy w XVIII wieku?

Okazuje się oto, że najistotniejszą sprawą w tym spektaklu są kiecki i sposób ich prezentacji! Teatr to nie rewia mody, ale nawet i tam obowiązuje coś takiego jak konwencja i umowność.

Lśni w tej inscenizacji epizodyczna postać Pani de Rosemonde zagrana wybornie przez Zofię Rysiównę. Bawi chwilami nawet do łez, głupiutka choć nie pozbawiona przebłysków intelektu Cecylia Volanges odtwarzana prze Olgę Sawicką, która nawet w chudych latach Teatru Dramatycznego potrafia stworzyć interesujące role. Wiarygodna jest psychiczna metamorfoza pani de Tourvel - od chłodu i obojętności do namiętności gwałtownej i ślepej, tragicznej w skutkach. Wcieliła się w tę postać Jolanta Olszewska.

Spektakl ten przyozdabia zaprojektowana z wielkim rozmachem i smakierom scenografia Wiesława Olko.

Czym jest ten spektakl Teatru Dramatycznego: zgrabnie przedstawionym romansem czy też moralitetem mimo woli? A może i jednym i drugim?

W czasach gdy ludzkie uczucia, te najpiękniejsze, są zagrożone przez moralne zdziczenie, pogoń za ułudą posiadania rzeczy, postrzeganie drugiego człowieka jako przedmiotu zaspokajania egoistycznych żądz, wciąż warto powtarzać tę przestrogę brzmiącą jak tytuł klasycznej komedii: "nie igra się miłością"!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji