Dwie premiery w Teatrze Dramatycznym
Za podstawowe założenie "Niebezpiecznych związków" Laclosa uważa dziś krytyka brak wyraźnie zaznaczonego stanowiska: libertyn Valmont wbrew swym zasadom ulega w końcu miłości, a cnotliwe poglądy prezydentowej de Tourvel nie chronią jej przed kapitulacją wobec zmysłów. Przywołanie porządku moralnego w finale powieści jest wątpliwe, gdyż rzeczniczka tego porządku, pani de Volanges, ukazuje się nam jako plotkarka, osoba pozbawiona własnego zdania i rzeczniczka obiegowych frazesów. W powieści Laclosa nie ma przeciwstawienia, lecz jest tylko postawienie obok siebie libertynizmu i tchórzliwej, obłudnej moralności wyznawanej przez "dobre towarzystwo".
Wprowadzenie relatywizmu ocen ułatwia znakomicie formuła powieści epistolarnej, w której różne punkty widzenia zależą od autorów listów, a trzeba też pamiętać, że listy pary libertynów - Valmonta i markizy de Merteuil - są narzędziami do osiągania zamierzonych celów, że stanowią posunięcie w grze, nie zaś wyznania autorów. Obraz rzeczywistości zmienia się w listach zależnie od potrzeb piszącego, który ponadto sam przedstawia się zależnie od potrzeby w coraz to innym świetle. Przy przenoszeniu powieści Laclosa do teatru występuje zatem podstawowa trudność: opowiadanie o wydarzeniach trzeba zastąpić pokazywaniem wydarzeń, a wzajemny zrelatywizowany ogląd postaci - przez bezpośredni ogląd ze strony widza. Teatr konkretyzuje sprawy, które w powieści pozostawały w zawieszeniu i tym samym zmusza adaptatorów do dokonywania rozstrzygnięć.
Być może z powodu tej właśnie trudności dzieje sceniczne "Niebezpiecznych związków" nie przedstawiają się bogato. Po próbach, które minęły bez echa, rozgłos zdobył dopiero film Rogera Vadima "Niebezpieczne związki 1960", ale przeniesienie akcji w dzisiejsze czasy przesądziło o daleko idącej zmianie sensu. Najciekawszą dotąd adaptację, w istocie oryginalną już sztukę na temat powieści Laclosa, dał Heiner Müller pod tytułem "Kwartet"; prapremiera odbyła się w Bochum w r. 1983 w reżyserii B. K. Tragelehna, a sztuka zyskała również uznanie we Francji, gdzie pokazano ją w r. 1985 w reżyserii Patrice Cherau.
Müller zdawał sobie sprawę, że adaptacja, która ogranicza się do przenoszenia na scenę kolejnych epizodów, oznacza zubożenie problematyki powieści, znał przy tym jeden z klasycznych tekstów w rodzaju badań strukturalistycznych - studium Tsvetara Todorova z r. 1966 o "Niebezpiecznych związkach", a miał też za sobą niemiecką tradycję "sztuk o języku" z Peterern Handkem na czele. Całą swą sztukę sprowadził do walki na słowa Valmonta i markizy de Merteuil, przy czym sceny z osobami trzecimi, o których jest mowa w dialogu, są odgrywane przez parę bohaterów: Valmont gra postać prezydentowej de Tourvel, a markiza ei Merteuil przejmuje rolę Valmonta - jej uwodziciela.
Dialogi są programowo wulgarne i agresywne ale na scenie nigdy nie dochodzi do kontaktów fizycznych: język niszczy pożądanie, o którym ciągle mówi, stając się narzędziem zadawanych wzajemnie tortur i równocześnie jedyną rzeczywistością. Kosztem wszystkich innych spraw zawartych w powieści Müller zdołał w swej sztuce przekazać istotną sprawę związaną z interpretacją dzieła Laclosa: przy pomocy; środków teatralnych wyraził fakt, że "Niebezpieczne związki" nie tylko opowiadają pewną historię, ale wraz z każdym dołączonym listem stanowią również historię samej powieści. Powieścią tą jest dyskurs postaci - to co one mówią, i podobnie ma się rzecz u Müllera. Jego sztuką teatralną jest to, co mówią do siebie Valmont i Marteuil, zaś odgrywane przez nich fragmenty są tylko teatralnym sposobem wzajemnego powiadamiania się o wydarzeniach - opwiadaniem, nie zaś inscenizacją tych wydarzeń na użytek widza.
W swej sprowadzonej obecnie do Polski adaptacji Christopher Hampton nie próbował się zmierzyć z trudnościami, o których była tu mowa, lecz poszedł na łatwy sukces. Streścił historię zawartą w powieści i przesądził morale tej historii, czyniąc to zresztą w inny sposób, niż potępiający libertynizm komentatorzy z XIX wieku, którzy chorobę i ucieczkę markizy de Merteuil uznawali za triumf cnoty. Podważoną przez samego Laclosa cnotę zastąpił Müller wyrokiem historii i postępu społecznego. Merteuil nie spotyka żaden cios ze strony losu, wraz z innymi paniami zasiada ona do partii kart z komentarzem "gramy dalej", ale kilkakrotnie dialog przypomina nam, iż gra toczy się w latach osiemdziesiątych XVIII wieku. Jak powszechnie wiadomo, dzieła sprawiedliwości dokona wkrótce rewolucja i gilotyna. Jako refleksja historiozoficzna jest to mniej niż mało i oznacza sprowadzenie dzieła Laclosa do serii obrazków obyczajowych z dawno minionej przeszłości, zaś całość w pełni zasługuje na miano kostiumowej sztuki bulwarowej. I takie pozycje są, oczywiście, potrzebne w repertuarze, ale lepiej może tego rodzaju potrzeby zaspokajać przy pomocy bezpretensjonalnego Scribe'a, niż za pomocą pretensjonalnej adaptacji Hamptona, która pozbawiła Laclosa wszystkiego, co stanowi o jego doskonałości artysty i o jego trwałym znaczeniu w literaturze światowej.
Na uproszczenia Christophera Hamptona nałożyły się jeszcze uproszczenia i niedomyślenia teatru. Wieloznaczność "Niebezpiecznych związków" można było w pewnym stopniu ratować na scenie przez odpowiednie poprowadzenie ról, niestety Marek Obertyn jako Valmont dał tylko pokaz tężyzny męskiej, prezydentowa de Tourvel (Jolanta Olszewska) zdołała jedynie zobrazować żałosny los ofiary męskiej swawoli, Cecylia de Volanges (Olga Sawicka) wprowadziła (zapewne świadomie) przytłaczające całą rolę akcenty komiczne, a Danceny (Mirosław Guzowski) zmienił się w farsowego zgoła ślamazarę. Rolę z powieści Laclosa zagrała tylko Ewa Żukowska, nie próbując jednak wyjść poza zapisany w jej kwestiach pokaz zła i dobrych manier.
W związku z dobrymi manierami nasuwa się drobna, ale istotna uwaga: we Francji regime'u kawaler nie mógł pchać się do łoża wdowy, mężatki, dziewicy, a nawet nierządnicy, jak to reżyser obecnie każe robić Valmontowi. Takie zachowanie wypływa niewątpliwie z troski o moralność, chociaż sprawozdawca byłby raczej zdania, że wchodzenie pod kołdrę damy w butach jest bardziej niemoralne, niż wejście tamże bez odzieży. Jakkolwiek zresztą różnić by się mogły poglądy w sprawie moralności, jedno wydaje się pewne: jeśli zamiast wielkiego dzieła Laclosa godzimy się przyjąć bulwarowy produkt Christophera Hamptona, to niechże ten bulwar będzie przynajmniej w dobrym guście zgodnie z epoką, w której rzecz się rozgrywa.