Dobry początek
Jaki powinien być teatr polski końca lat osiemdziesiątych? Jaki będzie? Każdy z teatrów szuka odpowiedzi na to pytanie na własną rękę, usiłując w najlepszym razie pogodzić swoje aspiracje z upodobaniami publiczności i mecenatem państwowym. Należy przypuszczać, że Teatr Dramatyczny będzie inny aniżeli nieudane próby wskrzeszenia, które mieliśmy możność oglądać w ostatnich latach, ale także różny od tego, do którego tradycji i piękności powraca się we wspomnieniach. Cóż, inne czasy, inni ludzie. Tradycji stało się zadość i w przeddzień inauguracji nowego sezonu i nowej dyrekcji wraz z częściowo nowym zespołem w hallu teatru pokazano wystawę, przypominając najświetniejsze przedstawienia tej sceny. Było co wspominać.
A potem na dużej scenie ,,Niebezpieczne związki" CHristophera Hamptona, na małej "Teatr czasów Nerona i Seneki" Edwarda Radzińskiego. Dla każdego coś miłego: dobrze napisana i skonstruowana sztuka rozrywkowa wziętego dramaturga zachodniego według znanej libertyńskiej powieści francuskiej i atrakcyjna sztuka polityczna z akcentem mistycznym młodej gwiazdy dramaturgii radzieckiej. "Niebezpieczne związki" Christophera Hamptona według osiemnastowiecznej powieści Choderlosa de Laclos nie są materiałem ani tak znakomitym, ani głębokim, jak znane nam z dwóch inscenizacji Kazimierza Kutza, teatralnej i telewizyjnej, "Opowieści Hollywoodu", w której losy niemieckich pisarzy na emigracji i fabryce snów w USA zyskały wymiar uniwersalny i mogły służyć do rozważań na temat roli pisarza, dramatu emigracji itp. "Niebezpieczne związki" to sztuka zręczna z niewielkimi odniesieniami do współczesności, czyli końca lat osiemdziesiątych pewnego stulecia (w sztuce - oczywiście osiemnastego) i frywolnymi rozważaniami, co będzie dalej, po epoce rozwiązłości, krótkotrwałych miłostek i wstydu przed prawdziwym uczuciem. Należy przypuszczać, że Hampton miał ambicję nie tylko przenieść na scenę libertyńską powieść francuską, sfilmowaną niegdyś z Gerardem Philiipem, ale znaleźć w niej odniesienia do świata, a raczej światka, który znał i który z upodobaniem sportretował. Stąd prawdopodobnie powodzenie tej sztuki w Londynie, gdzie dostała masę nagród. Między innymi stąd, bo trzeba brać jeszcze pod uwagę gusty i upodobania publiczności. Do nas rewolucja seksualna tak naprawdę nie doszła, walkę płci przerabialiśmy za Przybyszewskiego, więc sztukę Hamptona oglądamy raczej dla jej osiemnastowiecznego kostiumu, dystansu, z jakim perypetie miłosne jej bohaterów zostały przedstawione.
Bo przecież "Niebezpieczne związki" mają służyć temu, abyśmy z przyjemnością posiedzieli w teatrze przez dwie i pół godziny i rolę tę spełniają. To sporo jak na dzisiejszy teatr. Wystawione są profesjonalnie, Zbigniew Zapasiewicz pokazał perypetie Markizy de Merteuil i wicehrabiego de Valmont z dystansem i lekkim przymrużeniem oka, co nie oznacza, że potraktował ich komediowo. Miłosno-nienawistny pojedynek pomiędzy cyniczną kobietą (w Ewie Żukowskiej pod pokrywką wdzięku drzemie zło i chęć władzy) a rozpustnym uwodzicielem (Marek Obertyn nie zawsze aktorsko usprawiedliwiał względy pań) pokazuje jak dalece można manipulować innymi ludźmi, ich uczuciami i losem. Wskazuje, że jest to gra zawsze niebezpieczna i to dla wszystkich stron. Pikantne szczegóły podbojów wicehrabiego de Valmont nie mogą przesłonić faktu, że uwodziciel jest człowiekiem słabym, który dla pozorów i gry towarzyskiej skłonny jest zaprzepaścić autentyczne wartości. Prezydentowa de Tourvel (w tej roli nieco sztywna Jolanta Olszewska) umiera z miłości, ale w pojedynku ginie także de Valmont, wiedząc o swojej klęsce. Zło ponosi klęskę, ale trwa, gdyż Markiza nadal odnosi sukcesy towarzyskie i gra w karty z przyjaciółkami, zastanawiając się nad przyszłością. Wygrywa, co prawda, Zofia Rysiówna jako ciotka wicehrabiego w końcowej scence sztuki, wygrywa przede wszystkim aktorsko, prezentując epizod, o którym mówi się "pyszny". Wygrywa bezdennie głupia Cecylka (Olga Sawicka), apetyczna i sprytna kurtyzana Emilia (Krystyna Wachelko-Zalewska). Mamy do tego ładną scenografię, kostiumy i muzykę, a więc rozrywka jest godziwa, choć nie ruszy z posad świata.(...)