Baśka, czyli siedem grzechów głównych
Tegoroczny sezon teatralny przyniósł nam dwie interesujące i wartościowe polskie sztuki współczesne. "Takie czasy" Jurandota i "Kreta" Lutowskiego. Już się wydawało, że poziom naszej dramaturgii podniósł się w sposób zasadniczy i że "zjawiska" w rodzą w rodzaju "Milionowego jajka" z o kresu Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych nie mogą się więcej powtórzyć. Że tak niestety nie jest, przekonuje nas "Baśka".
Pomysł "Baśki" jest dobry. Ma to być sztuka czy nawet komedia, która ukazuje losy i rozwój młodej dziewczyny wiejskiej wchodzącej w warunkach Polski Ludowej w orbitę oddziaływania nowej kultury, dziewczyny, stającej się z ciemnej analfabetki, pełnowartościowym inteligentem o wyższym wykształceniu. Zarówno waga sprawy, jak i wybór postaci bohaterki sztuki, wreszcie nawet jej ekspozycja w pierwszym akcie zapowiadają utwór interesujący choć nie pozbawiony pewnych uproszczeń, czy wad literackich. Cóż jednak zrobić, kiedy im dalej tym gorzej. Autor wyraźnie sprzeniewierza się podstawowej zasadzie sztuki dramatopisarskiej; nie myśli obrazami artystycznymi, lecz spsem tak zwanych "spraw do załatwienia". Nie umie też konstruować konfliktu dramatycznego i zaprzepaszcza nawet najlepsze sytuacje. "Baśkę" obciążają wszystkie grzechy główne naszych pierwszych sztuk współczesnych. Jest w niej bardzo dużo schematyzmu i uproszczeń. Widz z góry wie jak, jak potoczą się dalsze losy i sprawy poszczególnych postaci. Jest w niej tematyka "produkcyjna". Mówi się o kamieniołomach i fosforytach, blokowaniu i wierceniu, a zbyt mało i powierzchownie o ludziach, którzy zajmują się tymi sprawami. Chcąc ratować się przed zarzutami przeciwko produkcyjnemu charakterowi sztuki wprowadza autor wątek miłosny, jakże ubogi i nieprzekonywający. Wreszcie dla podniesienia temperatury na widowni i "odptaszkowania" jeszcze jednej sprawy jest w sztuce i afera szpiegowska (a jakże!) oraz napad "podziemia", przy czym dzielna Baśka rozbraja i aresztuje trzech uzbrojonych bandytów, zamyka ich w piwnicy i... idzie wesoło na zabawę.
Czegóż nie ma w tej sztuce? Jest i "kociak", który powrócił z amerykańskiej strefy Niemiec i wielbi zachodni styl życia, stając się w konsekwencji agentem obcego wywiadu. Jest i papierowy bohater pozytywny, który wygłasza deklaratywne tyrady. Są satyryczne scenki skierowane przeciw mężczyznom nie doceniającym pracy kobiet i pragnącym widzieć je tylko w kuchni i przy dzieciach. Jest krytyka lewackiego odnoszenia się do inteligencji technicznej, a zarazem ostrzeżenie przed oportunistycznym brakiem czujności wobec "speców" maskujących swą wrogość. Można by prawdopodobnie wyliczyć jeszcze wiele spraw, które autor w duchu "wszystkoizmu" załatwił w sztuce. Jednego tylko w niej nie ma- sztuki dramatycznej. Akcja bardzo słabiutka grzęźnie co chwila na mieliźnie nudy i deklaratywności, a wątki idą każdy sobie jeden do lasa drugi do Sasa. Panuje też w sztuce absolutne pomieszanie gatunków. W programie czytamy, że jest to komedia. Po pierwszym akcie jesteśmy przeklinani, że to dramat. Później zaś nie możemy się zorientować: raz tragedia raz komedia, a na koniec prymitywna farsa.
Możliwości dramaturgiczne Stefczyka przejawiają się w rysunku niektórych postaci, konstruowaniu scen obyczajowych, w dziedzinie satyry i humoru. Postać inżyniera - spekulanta handlującego w czasie okupacji brylantami i złotem, walutami i pożydowskim mieniem, owa postać "bohatera" okupacyjnej Warszawy, który opłaca się gestapowcom, AK-owcom i NSZ-owcom, pragnąc zapewnić sobie powojenne alibi - jest na pewno trafnie zaobserwowana i ukazana. Niezła jest również (szczególnie w pierwszym akcie) postać jego żony, miejscowej kretynki i dzidzibutki. Dużo ciepła i prawdy psychologicznej tkwi w postaci Lucjana, dalekiego krewnego inżyniera, zagubionego inteligenta, który jest nieświadomym narzędziem okupacyjnej hieny, uważającej się za jego dobrodziejcę. Wreszcie "majster do wszystkiego" stary robotnik Józef jest też postacią wziętą z życia. Zadatki na trójwymiarową postać sceniczną ma sama Baśka i ukazana w dobrej scenie epizodycznej jej babka, stara chłopka Tekla. Cóż kiedy autor nie umiał tych postaci uruchomić w taki sposób, aby powstała z tego interesująca opowieść dramatyczna i aby w miarę rozwoju akcji postacie owe przeżywały ważne i istotne sprawy.
Teatr wyrządził Stefczykowi wielką krzywdę i oddał mu cenne przysługi. Krzywdą było niewątpliwie wystawienie tej nieudanej sztuki, która kompromituje debiutanta, mającego coś do powiedzenia. Zasługa polega na bardzo starannym opracowaniu reżyserskim przedstawienia przez Władysława Krasnowieckiego i kilku udanych kreacjach aktorskich. Czasem jednak może właśnie dzięki tym heroicznym wysiłkom tym hardziej uwidoczniona została słabość tekstu.
Mimo pracy Krasnowieckiego i bardzo dobrej gry Józefa Kondrata w roli Lucjana Terleckiego, Paluszkiewicza jako starego Józefa, Nanowkiego (inżyniera Siemieńskiego), Żbikowskiej (Tekli), młodej, utalentowanej Małgorzaty Burek-Leśniewskiej w tytułowej roli Baśki, Raczyńskiej (Matyldy Siemieńskiej) - trzeba powiedzieć, że oglądając przedstawienie dochodzi się tym hardziej do wniosku, że sztuka jest nieudolna.
Trudno się dziwić Januszowi Ziejewskiemu, że nie potrafił ożywić papierowej postaci Stanisława i Karolinie Burchardt, że nudziła nie tytko swojego męża w roli Bronki. Stanisława Stępniówna, Stefan Wroncki, Zdzisław Latoszewski i Miłosz Maszyński, postacie "z innej opery" robili co mogli, ażeby groteskę i farsę zmieścić w ramach komedii. Stępniówna uległa jednak pokusie. Początkowo spokojniejsza, nie oszczędziła sobie jednak później "pedału'' i zagrała - jak to się mówi - na całego. Rezultaty były mało wesołe. Zupełnym nieporozumieniem autorskim i aktorskim był Antoni Jurasz w roli Michała.
Bardzo są nam potrzebne sztuki polskie o tematyce współczesnej. Potrzebne są nam jeszcze bardziej komedie współczesne. Lecz z tego nie wynika wcale, ażeby każdy nieudany utwór miał być wystawiany.
Wymagania naszego widza rosną coraz bardziej. W miarę rozwoju życia naszego kraju i naszej sztuki mamy prawo domagać się zwiększenia wymagań w stosunku do twórców. Nasz widz pragnie sztuk współczesnych i komedii współczesnych. To nieprawda, że one go nudzą lub nużą. Lecz nasz widz współczesny pragnie dobrych sztuk polskich pisarzy. I obowiązkiem teatru jest prezentować mu tylko takie utwory, które mogą zadowolić jego rosnące potrzeby kulturalne.