Artykuły

Żydowska historia w 14-stu lekcjach, albo koledzy z klasy.pl

Sartre mówił: piekło to inni. Inni, czyli nie ty. A może właśnie jest na odwrót, to ty i tylko ty sam. Teatr Cameri z Tel Avivu wraz z Teatrem Habima wystawił mroczny, bolesny spektakl o granicach wewnętrznego piekła po premierze "Naszej klssy" pisze Lidia Gonczarska w portalu culbyt.com.

Najpierw reżyser Hanan Snir przeczytał sztukę "Nasza klasa" polskiego dramaturga Tadeusza Słobodzianka, która została oparta na dokumentalnych świadectwach. Akcja rozpoczyna się w Jedwabnem (miasteczku w okolicach Białegostoku) w 1925r. Tam pozostajemy do 1945r a następnie przenosimy do innych krajów i na inne kontynenty, wracając do Polski czasów współczesnych. Historia zawiera się w 14-tu lekcjach, które są alegorią 14-tu stacji krzyżowych Chrystusa w drodze na Golgotę. Każda z postaci dramatu przechodzi swoją własną Via Dolorosa, a w poszczególnych lekcjach można dopatrzeć się biblijnego wątku naszych zbłąkanych dusz.

Bohaterami sztuki są uczniowie jednej klasy, Polacy i Żydzi, których dziecięce zabawy z czasem dorośleją, a oni sami stają się dla siebie ostatecznie ofiarami i katami. Pierwszoklasiści dokazują grając w "muzyczne krzesła". Co chwila ktoś odpada z gry. Katolicy ze starszej klasy modlą się wyganiając wcześniej Żydów z ich ławek, kiedy ci biernie i beztrosko grają w kółko i krzyżyk.

Dziecięcy rozgardiasz na naszych oczach zamienia się w bezrozumne wynaturzenie, a wydarzenia zewnętrzne grają w tej historii rolę uboczną.

I oto w 1939 r. na szkolnej ławce zamiast ptaszków i serduszek pojawia się sierp i młot. Do Polski wchodzi Armia Czerwona, a polscy Żydzi cieszą się z nowego porządku. W klubie katolickim otwierają kinoteatr "Aurora", pokazują "Październik" Eizenszteina, "Cyrk" Aleksandrowa, recytują zaskakująco prorocze "Dobre obchodzenie się z końmi" Majakowskiego ("Biły kopyta, jakby grały na nutę: grzeb, grab, grób, grud."). Polacy zawiązują oddział "Orzeł biały" i rozpoczynają działalność dywersyjną na tyłach Armii Czerwonej. Zmianę władzy obrazują pieśni: od dziecięcych do polskich narodowych, od marsza "W drogę" do walca "Fale Amuru", od "Ogromny mój ojczysty kraj" do modnego w swoim czasie tanga "Milonga" (jest to jedna z wersji popularnego polskiego tanga "To ostatnia niedziela", inna wersja to "Tango śmierci").

Władza radziecka sponiewierała Polskę, Polska, ta "ojczyzna - potwór" sponiewierała Żydów. Reakcja łańcuchowa.

Wojna poruszy wiejskie bagno, podniesie z ludzkiego dna najgorszą zgniliznę. Po wejściu Niemców, Polacy na ochotnika, swoimi siłami rozwiążą żydowski problem. Najpierw bestialsko zabiją kolegę z klasy Jakuba Kaca (David Bilenca), a potem zgwałcą i żywcem spalą koleżankę Dorę (Netta Garti) wraz z jej dzieckiem i tysiącem innych Żydów, których zapędzą wcześniej do stodoły. Nie będzie odwetu. Jeden z oprawców, Heniek (Roi Miller) zostanie księdzem i chroniony przez sutannę uniknie śledztwa i sądu. Do późnej starości dożyją też inni, chociaż za grzechy ojców odpowiedzą dzieci.

Piekło - to inni. Dlatego niemożliwe jest uniknięcie przemocy. Właściwie całe życie bohaterów spektaklu, to życie w piekle, i kara śmierci za zbrodnię to najlepsze i bezbolesne wyjście z sytuacji. O ileż straszniej jest żyć. I oni trwają, jak żywe trupy. I wszyscy, co do jednego, to martwe dusze. Tu obłęd jest nie do odróżnienia od poczytalności, a wątłe dobro wydaje się być drugą stroną zła. Miłość nie jest tą, która porusza słońce i gwiazdy. Jest cierpieniem, przybierającym dziwne formy, chociaż niektórym pomaga przeżyć. Polak Władek (Rotem Keinan) ratuje Żydówkę Rachelkę (Eugenia Dodina), Polka Zocha (Miki Peleg) - Menachema (Eran Mor). Robią to tylko dlatego, że kochali się w nich w czasach szkolnych.

Akcja toczy się wartko, ani na chwilę nie tracąc nerwu. Hanan Snir wykonał wirtuozowską pracę. Zbudował współzależności między tekstem literackim a tekstem scenicznym w taki sposób, że między nimi nie ma żadnych rozbieżności. Przesłanie dramaturga uderza prosto do celu. Reżyser nawiązuje kontakt z widzem poprzez szok, ból, hipernaturalizm. Aktorzy są jak świetnie grająca orkiestra. Ich głosy brzmią prawie dokumentalnie. Składają się na partyturę spektaklu, na atonalną fantasmagorię, tren, płacz. Wydaje się on być czymś na podobieństwo utworu na 52 instrumenty strunowe "Tren pamięci ofiar Hiroszimy", którego autorem jest Krzysztof Penderecki.

Dekoracje Roni Torena przypominają bardziej instalację współczesnego artysty - minimalisty: szkolne ławki, które przekształcają się w strych, spichlerz, młyn, stół w przytułku, i tablica, na której uczniowie kredą zapisują numery kolejnych lekcji.

Scenografia celowo pozbawiona jest detali, wszystkie naturalistyczne szczegóły zawarte są w tekście. Aktorzy są plastyczni w symboliczny sposób, ich gra jest tyleż realistyczna co umowna. Dystansują się od postaci, referując okoliczności wydarzeń, by za chwilę zanurzyć się w emocjonalne przeżywanie. Każdy z bohaterów przeżyje swoje życie od dzieciństwa przez dorosłość do starości. Żaden nie zejdzie ze sceny nawet po śmierci. Martwi będą przypominać żywym o popełnionych zbrodniach. Na scenie pozostanie również Abram (Alon Dachan), który wyjedzie do Ameryki, zanim historia się spełni, zostanie rabinem i jak żydowski praojciec będzie z daleka przyglądał zdarzeniom. Sumienie zawrze w listach.

Wszyscy aktorzy, cała dziesiątka, grają z energią, mądrze, poruszająco. Każdy zasługuje na najwyższą ocenę. Wyróżniłabym jednak Eugenię Dodinę. Jej bohaterka, najpierw jako Rachelka, a potem ochrzczona Marianka, na naszych oczach zamienia się w kukłę - robota, powtarzając bezmyślne, fizyczne gesty. Siedzi z boku, z przygnębieniem patrzy w pustkę, która później, pod koniec życia zamieni się w pustkę ekranu telewizora. Od rana do nocy ogląda Animal Planet. Na planecie zwierząt dzieje się o wiele lepiej niż na planecie zbydlęconych ludzi.

Nie wiem, czy mogę polecać ten spektakl. Rozdzierający, trudny do wytrzymania, złożony z genialnych składników. Ciężko go przeżyć. Ciężko przeżyć opowiedziane z detalami zabójstwo każdego człowieka, opowiedziany z detalami mord Żydów, których Polacy spędzili do stodoły i spalili. Ciężko przeżyć wypowiedź jednego z oprawców: "Łatwo się palili."

W "Naszej klasie" nie ma skruchy. I nie ma światełka na końcu tunelu, nawet jeśli po drodze zabije się wszystkich, którzy ją zagradzają. Każdy z nas usłyszy kiedyś swój ostatni dzwonek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji