Artykuły

Teatr polityczny i festiwale

Siłę i rezonans teatru polskiego określały wiosną tego roku przede wszystkim dwa przedstawienia: inscenizacja sztuki Rolfa Hochhutha "Namiestnik" o odpowiedzialności papieża Piusa XII za milczenie wobec zbrodni hitlerowskich w czasie ostatniej wojny, i premiera sztuki Marii Dąbrowskiej "Stanisław i Bogumił" o konflikcie między królem Bolesławem Śmiałym a biskupem krakowskim Stanisławem Szczepanowskim. "Namiestnika" wystawił w Teatrze Narodowym w Warszawie Kazimierz Dejmek, a "Stanisława i Bogumiła" - w Teatrze Polskim we Wrocławiu Krystyna Skuszanka.

"Namiestnik" jest sztuką ogromnych rozmiarów, a właściwie scenariuszem lub szkicem scenicznym, z którego inscenizator musi dopiero wykroić tekst nadający się do wystawienia. Toteż każdy reżyser, który brał tę sztukę na swój warsztat, dokonywał innego opracowania owych przeszło 250 stron druku, każdy tworzył właściwie na kanwie dzieła Hochhutha swoją własną kompozycję. Tak było z Piscatorem, który ją pierwszy wystawił i pierwszy poznał się na jej walorach, tak było z Peterem Brookiem, znanym reżyserem angielskim, tak było także z Kazimierzem Dejmkiem. Można grać "Namiestnika" jako sztukę polityczną, jeszcze jedną relację o wydarzeniach z czasów ostatniej wojny, gwałtowny i pełen pasji protest przeciw mordowaniu Żydów i innych ofiar hitlerowskich zbrodni. Dejmek wyczuł jednak, że sztuka Hochhutha ma głębsze dno, napisana jest przez wierzącego chrześcijanina, który zapragnął stworzyć coś w rodzaju współczesnego moralitetu. Poszedł więc w swym opracowaniu ku wydobyciu przede wszystkim problemu odpowiedzialności moralnej papieża, który ze względu na swe powołanie i stanowisko chrystusowego namiestnika na ziemi powinien był w czasach wojny stać się sumieniem świata, nie obawiając się ani prześladowań, ani męczeństwa, jak nie ulękło się go wielu księży, wśród nich zaś polski duchowny ojciec Maksymilian Kolbe, zakatowany w Oświęcimiu, któremu Hochhuth swą sztukę zadedykował. Przyjmując punkt widzenia autora, osiągnął Dejmek efekt wręcz znakomity.

Idąc śladami Hochhutha, przeprowadza Dejmek w tym przedstawieniu krytykę papieża z pozycji wiernego syna kościoła, z pozycji wierzącego katolika. I to właśnie decyduje o skuteczności warszawskiego spektaklu "Namiestnika", o tym, że nie narusza on niczyich uczuć religijnych, lecz przeciwnie, musi przekonać o słuszności stanowiska autora właśnie przede wszystkim tych, którym dobre imię kościoła katolickiego najbardziej leży na sercu. Jest to bowiem krytyka immanentna, przeprowadzona w imię obrony kościoła przed złym pasterzem, papieżem, stawiającym wyżej interesy świeckie i polityczne niż nakazy sumienia i wiary. Bohater sztuki, młody, żarliwy jezuita, ojciec Ricardo sądzi początkowo, że papież nie wie o hitlerowskich zbrodniach. Kiedy jednak przekonuje się w rozmowie z ojcem świętym, że papież Pius XII wie dobrze o wszystkim, lecz milczy, kierując się racją stanu i fałszywie rozumianymi interesami politycznymi kościoła, jako obrońcy reakcyjnego porządku społecznego, wówczas postanawia ratować dobre imię kościoła ofiarą swego życia, przywdziewa opaskę z gwiazdą i jedzie wraz z transportem włoskich Żydów do Oświęcimia, by zginąć tam śmiercią męczeńską i zmazać w ten sposób winy i grzechy papieża.

I jeszcze jedno. Dejmek osadził "Namiestnika" w kontekście polskiej tradycji dramatycznej i teatralnej, nawiązał w swoim opracowaniu tekstu Hochhutha do naszego dramatu romantycznego, do wielkich scen z "Dziadów" i "Kordiana", do inscenizacji Schillera. Ojciec Ricardo ze sztuki Hochhutha jest w warszawskim przedstawieniu "Namiestnika" bratem Gustawa-Konrada z "Dziadów". Wadzi się z papieżem o prawdę i sprawiedliwość, jak bohater arcydzieła naszej literatury narodowej wadził się z Bogiem, nie mogąc się zgodzić z krzywdą i prześladowaniami Polaków. Jego głęboka wiara ma zaś wiele cech wspólnych z postawą księdza Piotra. Wyraźnie podkreśla też Dejmek analogią między rozmową ojca Ricarda z papieżem a słynną sceną z "Kordiana", w której bohater dramatu Słowackiego rzuca w twarz ojcu świętemu słowa gniewne i pełne oburzenia. Tak więc scena bardzo śmiała i żarliwa, która nie ma odpowiednika w innych literaturach, napotyka pełne zrozumienie u polskiej publiczności, oswojonej z takim kontekstem już od młodości zarówno przez lekturę "Dziadów" i "Kordiana", jak i znajomość realizacji scenicznych arcydzieł naszej literatury narodowej.

Ale zasługą Kazimierza Dejmka jest nie tylko bardzo dobre i mądre opracowanie tekstu Hochhutha. Potrafił on także stworzyć na kanwie tekstu fascynujące przedstawienie, zwarte i jasne, pełne napięcia i dynamiki, głęboko przemyślane i porywające zarazem. Jednoczą się w nim rozum z uczuciem. Reakcje emocjonalne widowni wspierają tu trafną analizę intelektualną, a precyzję logicznego wywodu i niezbitych argumentów uskrzydlają gorące uczucia solidarności z ofiarami hitlerowskich zbrodnii i tymi, którzy ośmielili się przeciw tej zbrodni protestować i walczyć, oraz potępienia bierności statystów, salwujących swoje interesy bez oglądania się na nakazy moralne, głos sumienia i serca.

Wielką kreację stwarza w przedstawieniu "Namiestnika" w Teatrze Narodowym Gustaw Holoubek. To on właśnie jest w roli ojca Ricarda jednocześnie polskim bohaterem romantycznym i współczesnym intelektualistą, łączy wiarę z myślą, serce z rozumem, odwagę z ofiarnością. Jest nie tylko kontrpartnerem papieża Piusa XII, lecz góruje nad nim, osiąga przewagę moralną.

Bardzo ciekawie zagrał też Piusa XII Władysław Krasnowiecki. Łatwo było tu popaść w uproszczenia i spłaszczyć tę postać do jednego wymiaru. Dejmek i Krasnowiecki nie ulegli tej pokusie. W warszawskim przedstawieniu "Namiestnika" papież nie jest zwyczajnym graczem, poświęcającym cynicznie życie milionów ludzi, by tylko obronić doczesne i świeckie interesy kościoła. Ten papież wierzy głęboko w słuszność swojej polityki i, ubolewając bardzo nad jej skutkami, przyjmuje ją za mniejsze zło czy zło konieczne. Jest to człowiek dużego formatu, przenikliwy i inteligentny, wywierający ogromny wpływ na swoje otoczenie. Jeśli przebija w jego postawie chwilami leciutki ton obłudy, to jest to w ujęciu Władysława Krasnowieckiego zrobione tak delikatnie i subtelnie, że właściwie uznać to można raczej za próbę samozakłamania i usprawiedliwiania się wobec własnego sumienia niż obłudę obnoszoną świadomie dla wprowadzania w błąd innych. Ale jest ten papież w spektaklu Teatru Narodowego przede wszystkim politykiem, mężem stanu, głową katolickiego państwa, a dopiero później duszpasterzem. Nakazy moralne odgrywają w jego postępowaniu znacznie mniejszą rolę niż racja stanu. I tu tkwi właśnie przyczynia jego klęski. Papież bowiem musi być na ziemi przede wszystkim: bożym sługą i namiestnikiem, strzegącym w pierwszym rzędzie nakazów moralnych i religijnych, a dopiero później interesów doczesnych kościoła. A jeśli w konflikcie między jednymi a drugimi postawi wyżej interesy materialne nad moralnymi, straci rację swojego istnienia, uzasadnienie swojego autorytetu w świecie. Nie decydują o nim bowiem ani czołgi, ani armaty, ani samoloty, nie decydują miliony żołnierzy, lecz właśnie czystość i niezłomność postawy moralnej, troska o człowieka i jego los. Pius XII nie odważył się wystąpić przeciw zbrodniom hitlerowskim. I nie pomogą nawet próby jego beatyfikacji czy kanonizacji, podejmowane przez Watykan. Nie uda się go wybielić wobec opinii świata. Fakty i dokumenty są przeciw niemu. I w mądry, nie uproszczony sposób potępia go interpretacja tej roli przez Władysława Krasnowieckiego. A scena rozmowy ojca Ricarda z papieżem stanowi w Teatrze Narodowym w interpretacji Gustawa Holoubka i Władysława Krasnowieckiego kulminacyjny punkt przedstawienia. Pełna żaru i pasji wywiera ogromne wrażenie.

Jest jeszcze w tym spektaklu trzecia rola, która pozostaje w pamięci. To demoniczny Doktor, teoretyk i fanatyk zbrodni, poszukujący granic zła i stwierdzający, że wciąż jeszcze można w tym kierunku iść coraz dalej, dokonywać nowych odkryć w dziedzinie perfidii okrucieństwa i mordu. Jest w nim coś z Mefista, ale bardzo uwspółcześnionego, zaprawionego goryczą doświadczeń ostatniej wojny i hitlerowskich obozów zagłady. Gra go znakomicie Andrzej Szczepkowski. Zimny, opanowany, spokojny i gładki, bardzo inteligentny jest ten Doktor przerażający w swej beznamiętnej logice zbrodni. Kiedy śmieje się z Boga, pewny swej bezkarności, ciarki chodzą po grzbiecie. Oto filozofia Nietzschego o nadczłowieku w swej najczystszej postaci, oto złamanie wszelkich nakazów i zakazów moralnych, absolutna wolność czynienia zła. Oto jak wyglądałby świat bez etyki, bez moralności, w którym decydujący głos mieliby ludzie typu Doktora.

Całość przedstawienia rozgrywa się na tle monumentalnych ścian z cynkowej blachy. Przypomina to dekorację do przedstawienia "Życia Galileusza" Brechta w teatrze Berliner Ensemble, lecz także kojarzy się z atmosferą Spiżowej Bramy, o której pisał Tadeusz Breza.

Przedstawienie "Namiestnika" w Teatrze Narodowym przypomina nie tylko o flirtach Watykanu z III Rzeszą Adolfa Hitlera i owym pamiętnym konkordacie zawartym z nią przez kardynała Pacelli'ego, który jest przez Watykan tak solennie respektowany, że uniemożliwia mu po dziś dzień uznanie polskości naszych diecezji na Ziemiach Zachodnich i ich polskiej administracji kościelnej, lecz mówi także wiele o źródłach postawy, która kazała biskupom polskim przebaczyć Niemcom ich zbrodnie wojenne i prosić ich o wybaczenie. Kto wybaczył Piusowi XII jego milczenie, temu łatwiej wybaczyć Niemcom ich zbrodnie. (...)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji