Artykuły

Milczenie bywa zbrodnią

Problem moralny i problem polityczny - wiadomo, polity­ka jakże często rozmija się z moralnością, doprowadzając w konsekwencji do sytuacji dra­matycznych czy nawet tragicz­nych. Cóż dopiero, kiedy no­sicielem takiej polityki staje się instytucja, która na sztan­darach swych wypisuje jako naczelne zadanie swej działal­ności wysokie ideały moralne, instytucja taka jak: Kościół, jego hierarchia, Watykan, pa­pież.

Głośna już w świecie sztuka Rolfa Hochhutha "Namiest­nik" zajmuje się sprawą ha­niebnego milczenia Piusa XII przez cały czas trwania ostat­niej wojny. Ani razu nie potę­pił on ex cathedra zbrodni lu­dobójstwa, nie napiętnował hitleryzmu, nie zerwał konkor­datu z Trzecią Rzeszą, nie po­stawił na szalę historii i su­mienia wielkiego autorytetu, jakim dysponował wśród mas wierzących, także niemieckich. Masy te czekały na głos Wa­tykanu. Cisza, jaka tam pano­wała, była przerażająca.

Hochhuth trzyma się fak­tów. W "Namiestniku" wy­stępuje szereg autentycznych postaci, padają też inne, znane nazwiska osób, o których się mówi. Autentyczne są wydarzenia i orędzia papieskie. Mi­liony zagazowanych, masowe mordy, czasy pogardy i zbro­dni, jakich świat nie znał do tej pory, a papież przygląda się i milczy. Kto zaś milczy, wydaje się zgadzać. Owszem, jest w pełni świadomy, że Hitler to zbrodniarz i bandyta, ale nie wyciągnie, nie chce wyciągnąć z tego właściwych wniosków. Owszem, pomaga doraźnie ofiarom hitleryzmu, ale nie wystąpi z wyraźnym i publicznym potępieniem, które by miało znaczenie zasadnicze. Działa przecież racja stanu i strach przed komunizmem. Zapala więc świecę bogu po­lityki i ogarek hitlerowskiemu diabłu. Pozostaje wezwanie: módlmy się i nawołujmy do miłości bliźniego, a o Hitlerze milczmy, ostatecznie jest on nie o wiele gorszy niż alianci, któ­rzy bombardują miasta włos­kie. Stąd już tylko krok do łatwego przebaczenia i zrów­nania win.

Hochhuth nie jest komuni­stą, można powiedzieć, że na­pisał swą sztukę z punktu wi­dzenia człowieka religijnego. W każdym razie jej problem jest bardziej przejmujący dla człowieka wierzącego niż dla niewierzącego. U niewierzą­cych zachowanie się Piusa XII może budzić odrazę i oburze­nie jako postawa szefa okre­ślonego państwa. Dla wierzą­cych tkwi w tym dramat - ten szef państwa jest równo­cześnie głową Kościoła i sym­bolem religii, którą się wy­znaje. Nie ma tu dramatu tyl­ko dla zaślepionych w posłu­szeństwie i ogłupionych w fa­natyzmie - wbrew faktom i rzeczywistości.

"Namiestnik" jest właściwie olbrzymim materiałem na sztukę teatralną. Z materiału tego w różnych krajach w różny sposób wykrawano przedstawienia. W Teatrze Na­rodowym mistrzem tego kroju był Kazimierz Dejmek. "Na­miestnik" to w dużej mierze niespójny teatralnie reportaż czy dyskusja historyczna, ale sama materia tej dyskusji jest tak dramatyczna, że działa jak prawdziwy teatr. Toteż sztuka ta wszędzie głęboko poruszała widownię. Porusza ją także u nas. Zresztą to nie tylko reportaż, nie tylko tea­tralna publicystyka polityczna. W "Namiestniku" - przynaj­mniej w takim ujęciu teksto­wym i reżyserskim, jakie dał Dejmek - jest nie tylko poli­tyka, ale i dramat postaw mo­ralnych. Choć ani przez chwi­lę nie tracimy z oczu konkret­ności autentycznej sprawy wa­tykańsko-niemieckiej, możemy ją nadbudować i uogólnić pro­blemami odpowiedzialności mo­ralnej w ogóle, dramatem czło­wieka bezwzględnie wiernego swoim ideom i widzącego, jak idee te depczą ci, którzy mieli im służyć i wcielać je w życie.

Albowiem bohaterem "Na­miestnika" w przedstawieniu warszawskim jest nie papież, ale młody ojciec-jezuita i w dodatku arystokrata, który w imię ideałów chrześcijańskich buntuje się przeciw cynicznej bierności papieża. I przeżywa głęboki dramat, pozostając wiernym sobie i wiernym reli­gii. Ten dramat zabrzmiał tym dobitniej, że młodego buntow­nika zagrał Gustaw Holoubek wyposażając tę rolę w tony przejmujące, w akcenty głębo­kiego przekonania i świętego oburzenia. Miał w sobie coś z buntownika romantycznego, coś z buntu Konrada i pokory Księdza Piotra z "Dziadów" części trzeciej. Kiedy w peł­nym pasji zapale mówi o pa­pieżu, że jest przez swą obo­jętność zbrodniarzem, brzmi to podobnie, jak kiedy Kon­rad chce nazwać Boga nie ojcem świata, ale carem. Oczy­wiście, nie ma co porównywać rangi artystycznej obu utwo­rów, ale takie skojarzenia się nasuwają tym bardziej, że i w "Dziadach" występują auten­tyczne współczesne postacie historyczne z czarów prześla­dowań narodowych, a spiera­nie się z papieżem należy do tradycji naszego romantyzmu. Nie wiem, czy Holoubek zro­bił to świadomie czy nieświa­domie. W każdym razie ten bardzo polski ton pięknie od­zywa się w tej roli.

Zresztą całe przedstawienie w Teatrze Narodowym jest znakomite, wyreżyserowane przez Dejmka z pełnym stara­niem o wydobycie maksimum dramatyzmu z luźnych obra­zów, przy bardzo sugestywnej scenografii Łucji Kossakowskiej. Z aktorów zaraz obok Holoubka postawiłbym An­drzeja Szczepkowskiego jako okrutnego, budzącego grozę swym spokojem lekarza-gestapowca z obozów śmierci, a tak­że Zdzisława Mrożewskiego jako bardzo stylowego syndy­ka Stolicy Apostolskiej. Ale wszyscy bez wyjątku dosko­nale wykonali swe zadania: Mieczysław Milecki - godny nuncjusz berliński, Stanisław Zaczyk - naiwnie spiskujący Obersturmfuhrer, Lech Mada-liński - generał zakonu, Igor Śmiałowskl - bardzo praw­dziwy szef policji niemieckiej w Rzymie, Władysław Krasnowiecki - papież Pius XII, Michał Gazda - Żyd-uciekinier i inni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji