Artykuły

Bohumil Hrabal i seks

Oto mamy jeszcze jedną inscenizację epiki literackiej w teatrach łódzkich. Teatr Powszechny realizując program współpracy z Teatrem im S. K Neumanna na Libani w Pra­dze (to chyba jeden z najbardziej owocnych i trwałych kontaktów międzynarodo­wych teatrów polskich, ile to już lat stuknęło? Co najmniej dwadzieścia, licząc od daty kie­dy to Teatr z Pragi przywiózł do Łodzi spektakl "Kto się boi Virginii Woolf"?), sięgnął po adaptację liczącej również ponad dwadzieścia lat powieści znakomitego pisarza czeskiego Bohumila Hrabala "Pociągi pod specjalnym nadzo­rem". W 1967 roku weszła na ekrany kin w Polsce filmowa wersja "Pociągów". Reżyserem jej był Jirzi Mentzel, a autorem scenariusza Vaclav Nyvlt. Film miał u nas ogromne powodzenie, podobnie zresztą jak w całym niemal świecie, bo prawie wszędzie był prezentowany. Wyrazem szczególnie wysokiej oceny artystycznej było przyznanie mu Oscara, najbardziej liczącej się nagrody Academy of Motion Picture and Science w Los Angeles. Przed kilku miesiąca­mi, (a może dawniej, czas tak szybko płynie!) obraz Mentzla pokazywany był przez Telewizję Polską, udowadniając, że wcale się przez te la­ta nie zestarzał.

Adaptacji teatralnej powieści Hrabala doko­nał ostatnio dla Teatru im. S. K. Neumanna tenże sam Vaclav Nyvlt w ścisłej współpracy z autorem. Ta ostatnia okoliczność studzi trochę niechęć, jaką odczuwam coraz bardziej do adaptacji scenicznych epiki. Sam mam wpraw­dzie na sumieniu kilka takich prac dokonanych w przeszłości, ale nigdy nie byłem swoją ro­botą w pełni usatysfakcjonowany, nawet w przypadku, gdy przynosiła niezłe tantiemy...

Czytelnik wybaczy mi ten osobisty wtręt, któ­rym próbuję zapewnić sobie alibi. Stawiając jednak sprawę na bardziej zasadniczej płasz­czyźnie, twierdzę, że rytm powieściowy dość opornie poddaje się przeróbce teatralnej. Bywa, że cena, jaką trzeba zapłacić za przenoszenie na scenę utworu literackiego przeznaczonego do odbioru w formie książki, jest wysoka. Ginie wiele smaków i niuansów oryginału nieprzekładalnych na język widowiska, upraszczają się splątane wątki by pomieścić się w nieprzekra­czalnym zwyczajowo czasie trwania spektaklu teatralnego. Adaptacja staje się często po prostu wyciągiem fabularnym z pierwowzoru, a to już bardzo źle.

Gotowa adaptacja sceniczna staje się tekstem sztuki teatralnej do grania przez aktorów. No­si jednak z reguły piętno swego wzorca litera­ckiego, jest pasmem krótszych i dłuższych ob­razów, dziejących się w różnych miejscach i w różnych odstępach czasu. O ile bardziej teatral­na jest sytuacja zagęszczająca dzianie się sce­niczne do określonych ram czasowych (akty) i umiejscawiająca je w jednej, względnie w pa­ru sceneriach!

Te ogólne uwagi trzeba teraz sprowadzić do konkretu, czyli do adaptacji scenicznej Hrabala-Nyvlta. Zaznaczyłem uprzednio, że współudział autora powieści w pracy nad jej przy­prawieniem dla sceny jest poważną asekuracją. Nie staje bowiem na wstępie fundamentalne pytanie, czy adaptacja wierna jest intencjom autora. Pozostaje zatem skupić się nad samym tekstem teatralnym i spróbować ocenić jego wartość jako materiału dla widowiska. Cenę niedoskonałości tekstu wobec oryginału wziął już Hrabal na siebie.

Każdą analizę rozpoczynać należy od treści przekazu, potem dopiero testując zastosowane środki formalne, które mają przecież do "pełnienia funkcje służebne, albo lepiej: funkcję lepszego lub gorszego nośnika dla posłania au­torskiego. O czym wiec mówi tekst Hrabala-Nyvlta? Jest to najkrócej ujmując rzecz o ini­cjacji, o dojrzewaniu świadomości seksualnej młodego człowieka. Ale także o sprzecznościach między żywiołowym pragnieniem rozpoczęcia czynnego życia płciowego a krepującą ten po­pęd nieśmiałością, fałszywym wstydem i bra­kiem doświadczenia.

Młody Miłosz Hrma, rozpoczynający właśnie karierę kolejarza na małej stacyjce przelotowej ma szczególne trudności inicjacyjne pogłębione przez to że jego dziewczyna Masza jest równie jak on kompletną analfabetka w miłosnych praktykach. Para dojrzałych płciowo dzieciaków doznaje przy pierwszej próbie zbliżenia głębokiego rozczarowania. Miłosza popycha ono w depresję i zbyt pospieszną utratę wiary we własne możliwości męskie. Skutkim tego jest próba targnięcia się chłopca na życie.

I w tym miejscu następuje przełamanie trud­ności. Lekarz, opiekujący się Miłoszem, leżącym w szpitalu po podcięciu sobie żył. wygłasza chłopcu niemal oświatową pogadankę na te­mat eiaculatio praecox fizjologicznego odpo­wiednika zbytniej niecierpliwości psychicznej, z jaką Miłosz zabierał się do pierwszego stosun­ku płciowego.

To chyba najsłabsza część adaptacji, zbyt do­słowna, przynosząca przełom na zasadzie deus ex machina. Załamanemu chłopcu wraca na­tychmiast wiara w siebie. Na miejscu autorów nigdy nie powierzyłbym roli katalizatora akcji lekarzowi. Chodzi wszak o sztukę, a nie o po­radnik dla początkujących...

Czy dałoby się zgrabniej wybrnąć z tej sytua­cji? Z pewnością. W rezerwie był przecież eks­pedytor Hubiczka, prowincjonalny donżuan dla którego co kobieta to nieprzyjaciel. O ile so­bie przypominam film Mentzla. to właśnie ten pełen rubasznego humoru wróg cnoty niewieś­ciej napuścił na Miłosza doświadczoną kobietę, która nieśmiałemu i zakompleksionemu chłopcu udzieliła pierwszej lekcji miłości. Obyło się bez pogadanki na tematy seksualne.

Na skutek tej niezręczności adaptatora (adapta­torów?) Miłosz przystępuje do sceny miłosnej z Victorią z takim animuszem i pewnością sie­bie, że nasuwa się pytanie: czy chłopcu jest

istotnie potrzebna ta lekcja praktyczna przed ponowną randką z Maszą?

Pozostawałaby jeszcze jedna niebagatelna sprawa: okupacja niemiecka. Akcja "Pociągów" dzieje się przecież podczas wojny, a przez sta­cyjkę, którą obserwujemy, przetaczają się tran­sporty hitlerowskie na front wschodni, owe właśnie pociągi pod specjalnym nadzorem. Mu­szę stwierdzić, że ten istotny składnik sytuacji fabularnej w adaptacji teatralnej, wyekspono­wany jest słabiej, niż to ma miejsce w powieś­ci i w filmowej wersji tematu.

Owszem, przez stacyjkę przechodzą stale uzbrojeni Niemcy, tak zwani bahnschutze, poja­wia się esesman okrutnie poniewierający Hubiczkę, no i jest komiczna i groźna zarazem fi­gurka radcy Zedniczka, folksdojcza z zarządu kolei. Więc może czepiam się niepotrzebnie? Mam jednak swoje racje. Uważam, że zagubie­niu uległa sprawa dojrzewania Miłosza Hrmy do postawy walczącej przeciw wrogowi. W przedstawieniu wydają się go prawdziwie an­gażować jedynie omówione wyżej sprawy sek­su. Dopiero, gdy zwycięsko przebrnie przez próbę miłosną z Victorią na kanapie w gabi­necie naczelnika stacji, kiedy poczuje w sobie napływ sił męskich, wdaje się jakby mimochodem w akcję sabotażową, którą przypłaci ży­ciem. A więc patriotyzm w cieniu seksu. Żeby choć jakaś równowaga między tymi dwoma ważnymi czynnikami!

Sporo uwag krytycznych wypowiedziałem pod adresem adaptacji scenicznej "Pociągów". Jak to się jednak dzieje, że ogląda się ją z przyjem­nością? Otóż nie wyparowała z niej urokliwość pisarstwa Hrabala. Przecież mówi się tu o spra­wach seksu w sposób rubaszny, nie pozbawio­ny miejscami trywialności, a jednak ani na moment nie zawodzi Hrabala wyczucie swoiste­go taktu i humoru. Dzięki temu sztuka nie obraża niczyich uczuć, ani nie bulwersuje To jest życie - wydaje się mówić pisarz - ta­kie problemy jak Milosz i Masza przeżywają każdego dnia i w każdym kręgu cywilizacyjnym miliony młodych chłopców i dziewcząt. Czy mamy to więc pruderyjnie przemilczać?

A teraz parę słów o formalnych uwarunko­waniach przedstawienia, narzuconych przez adaptatorów. Sztuka Hrabala-Nyvlta dzieje się w przeważającej części na stacji kolejowej. Au­torom nie udało się jednak przeprowadzić tego konsekwentnie. Samobójcza próba Milosza odbywa się w hoteliku podejrzanej reputacji. Jest także owa niefortunna scena szpitalna. Te dwa odejścia od klasycznej niemal jedności miejsca, skutkują pewną niejednorodnością przedstawienia. Adaptatorzy mogli tego uniknąć.

Najwyższa pora przejść do omówienia insce­nizacji "Pociągów" przedstawionej nam przez Teatr Powszechny. Zacznę od zastrzeżeń, by przejść potem do licznych zalet tego w sumie udanego przecież przedstawienia.

A więc scenografia. Bogdan Solle przyjął konwencję niemal filmowej dosłowności. Spek­takl otwiera najazd parowozu na widownie. Efekt uzyskany przecież prostymi środkami. Trzy zapalone reflektory ustawione w trójkąt i po­suwane w ciemnościach równolegle w kierun­ku proscenium, przy odpowiednim podkładzie dźwiękowym z taśmy magnetycznej, zapewniają całkowitą iluzję. Tylko czy tak pojęty iluzjonistyczny teatr nie traci trochę przeżytkiem?

Głębsze wczytanie się w prozę Hrabala do­prowadza nas do pozornie paradoksalnego wniosku, że oto mamy do czynienia z poetą. Tak! Jest poetycka metafora i obrazowanie w jego pisarstwie. Właśnie teatr (nie kino!) może wydobyć pokłady liryczne z tego tekstu. Prosi­łaby się więc dekoracja operująca skrótem, sym­bolem kodu w jakim rozgrywane są u Hrabala chwilami śmieszne, ale zawsze ludzkie sprawy.

Jeśli miałbym jakiś cień żalu do reżysera przedstawienia Mirosława Szonerta, to o to że nie spróbował oderwać się od stylu narzucone­go przez film Mentzla. W programie do przed­stawienia zamieszczono znamienna wypowiedź samego Hrabala, w której pisze on o swoich fascynacjach literackich, wysuwając na czoło Apollinaire'a i Brunona Schulza ("Sklepy cynamonowe"). Może w tym zaskakującym nas mi­le stwierdzeniu należałoby szukać klucza do zupełnie innego niż mentzlowskie, poetyckiego odczytania ballady o dojrzewaniu i śmierci młodego Milosza Hrmy?

Mamy jednak do czynienia z czysto realisty­cznym potraktowaniem tekstu przez reżysera i przy tym musimy pozostać. Fabuła rozwijana jest czysto i czytelnie, a co najmniej kilka krea­cji aktorskich zasługuje na wyróżnienie. Śmia­łe ujęcie pewnych scen erotycznych (choćby owo rozdarcie pokrycia kanapy i wyjście na wierzch sprężyn, w wyniku zbyt intensywnych działań miłosnych), nie przekracza nigdzie do­brego smaku.

Z punktu widzenia aktorskiego tekst Hrabala-Nyvlta zakreśla pole do popisu przede wszy­stkim dla wykonawcy roli Miłosza. Jacek Łu­czak wykorzystał otwierająca się przed nim szansę i dał się poznać jako aktor o dużej wra­żliwości i temperamencie. Mniej przekonywają­cy w początkowych partiach sztuki, nabiera - jakby równolegle z przemianą Milosza - mo­cy aktorskich, tworząc postać na miarę znako­mitego tekstu. Wraz z Ewą Sonnenburg (Ma­sza) tworzą młodą parę pełną ciepła i mło­dzieńczego wdzięku.

Na kolejne słowa uznania zasłużył sobie Włodzimierz Adamski, który rolę Hubiczki po­traktował z lekkim dystansem i humorem. Ko­lejne przeszkody wynikające z tekstu brał ze swobodą i pozornie bez wysiłku (aktor wyba­czy mi te określenia zaczerpnięte z hippiki).

W roli Naczelnika zapowiadany byt znako­mity senior aktorstwa łódzkiego Aleksander Fogiel, który jednak w premierowym przedsta­wieniu nie mógł widocznie wziąć udziału. Szko­da, gdyż ogromny witalizm i charakterystyczność tego aktora pozwalały oczekiwać bardzo ciekawej kreacji. Nie znaczy to, że nie obser­wowaliśmy z zainteresowaniem występującego w tej roli Euzebiusza Olszewskiego. Stworzył on krwistą postać pantoflarza-oportunisty, który najcieplejsze uczucia zachował dla swych gołębi.

Halina Pawłowicz jako Żona Naczelnika błysnęła aktorsko w dialogu z Miloszem gdy ten próbuje u niej szukać pomocy w swoich kło­potach płciowych.

Wyraźnie zaznaczył swój udział w przedsta­wieniu Tadeusz Sabara w roli radcy Zedniczka. Młodą pracownicę kolei Zdeniczkę mającą już za sobą problemy Milosza, zagrała sympatycznie Ewa Harasimowicz, zaś dwie jurne i dyszące seksem kobiety Victoria i Kuzynka, znalazły sobie właściwe interpretatorki w oso­bach Julitty Sękiewicz i Gabrieli Sarneckiej.

Rokuje Hrabalowi i jego pełnemu seksu i poezji tekstowi duże powodzenie u publiczności łódzkiej. I to się chwali Teatrowi Po­wszechnemu

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji