Głosujcie na Wścieklicę
"W temacie prezydenta" głosem Witkacego wypowiedzieli się również aktorzy Teatru Polskiego w Poznaniu. Sprawcą zamieszania w roszadach prezydenckich jest reżyser Jacek Bunsch, który na arenę wyborczą wprowadził nowego kandydata - Jana Karola Macieja Wścieklicę. Krytycy XX-lecia doszukiwali się w tej sztuce aluzji do Witosa, dziś można by snuć paralele do Lecha Wałęsy. A może warto by ten spektakl pokazywać zjednoczonym i odszczepionym jeszcze partiom chłopskim?
Goniec zatrzymał się dość długo nad zagadnieniami wyborczymi, jako że zanim obejrzał przedstawienie, dostrzegł na zabytkowym frontonie Teatru Polskiego transparent "Wybory 90: Głosujcie na Wścieklicę". W foyer przywitał go z ekranu Jan Karol Maciej Wścieklica wygłaszający swoje koncepcje niczym kandydaci na radnych goszczący każdego wieczora w programach telewizji lokalnej. A na scenie? Wścieklica ma sumiaste wąsy. Nie ma wiejskiej realistycznej chaty, jest natomiast płot z siatki drucianej, łóżko, stolik, budka telefoniczna..., czyli próba odejścia od dosłowności, trop określony w słowach lichwiarza: "... nasza wieś to cały wszechświat w miniaturze". Niestety, sztuka jakby sama wpisała się w klimat czasu młodej Rzeczypospolitej Polski. Jedno jest fascynujące, minęły lata, a refleksje dotyczące mechanizmów władzy pozostają ciągle aktualne.
Witkacy temu, który zagra Wścieklicę, dał doskonały pretekst, by pokazał, co potrafi. Mariusz Puchalski przekonał publiczność, że potrafi bardzo wiele. Znakomicie przedzierzgał się z roli w rolę, jakie narzucali mu doradcy ze stolicy, mieszkańcy gminy i wreszcie on sam. Małgorzata Mielcarek (Wanda Lektorowiczówna) najlepsze momenty miała w sekwencjach mimicznych: niebanalne gesty, groteskowe grymasy... A jednak aktorsko spektakl ten pozostawia pewien niedosyt. Zresztą całe przedstawienie, skądinąd poprawnie zrobione, grzeszy statycznością, chwilami aż się prosi o nożyczki lub większą inwencję inscenizacyjną.