Artykuły

Na spektakl do szewca. Nowy pomysł teatru Ad Spectatores

Pomysł jest taki, aby widz udał się do szewca czy fryzjera, którym będzie nasz aktor teatralizujący przestrzeń w klimacie prohibicji lat 20. w Stanach lub filmów Lyncha. A dopiero potem trafi na seans filmowy - o nowych pomysłach opowiada Maciej Masztalski z Ad Spectatores.

Dorota Oczak: Dwa lata temu cieszyłeś się ze zdobycia Warto. Co dała ci nagroda?

Maciej Masztalski: Bardzo dużo, bez kokieterii. Dała pewność siebie, której mi brakowało. Dostałem trzy nagrody, z czego pierwszą za całokształt działalności. Mój dziadek mówił, że w ten sposób wyróżniani są zbyt słabi, aby dostać nagrodę za coś konkretnego. I tak się czułem. Cztery razy byłem nominowanym do Warto, a po każdej przegranej zapadałem się. Za czwartym razem powiedziałem: nie przyjdę.

Ale przyszedłeś.

- I wygrałem, z czego jestem dumny, bo dostałem nagrodę za teatr, który jest dla mnie ważny i charakterystyczny. Można go nazywać różnymi mądrymi pojęciami, napisać pracę naukową, ale chodzi o to, że on łączy w sobie jednocześnie alternatywę i popkulturę. Potem spłynął na mnie spokój, że nie muszę już nic nikomu udowadniać. Wcześniej wydawało mi się, że powinienem być w mainstreamie, a ciągle tkwię po alternatywnej stronie. Zrozumiałem, że moje miejsce jest jednak w undergroundzie, i jest mi w nim dobrze.

Masz w nim miejsce do realizacji swoich pomysłów.

- Tak, właśnie dostaliśmy grant z Ministerstwa Kultury na drugą edycję Europe Live Games. W ubiegłym roku prawie 30 artystów, w tym połowa z zagranicy, wzięło udział w międzynarodowych improwizacjach teatralnych. Był to czas, kiedy kryzys polityczno-ekonomiczny w strefie euro osiągał apogeum. Jestem absolutnym niekwestionowanym euroentuzjastą. A miałem wrażenie, że Europa zaczyna się paradoksalnie rozpadać z powodu dobrobytu i długiego okresu bez wojen. Wtedy zaprosiliśmy artystów z Unii Europejskiej, aby mogli o tym porozmawiać poprzez teatr.

W tym roku będziecie gościć we Wrocławiu także ukraińskich aktorów.

- Idziemy krok dalej i jest to dla mnie zupełnie mistyczna historia. Po sukcesie pierwszej edycji ELG pojechaliśmy ze spektaklem do Lwowa, gdzie gościł nas Akademicki Teatr im. Łesia Kurbasa. To było jeszcze, zanim na Ukrainie zawrzało. Pomyśleliśmy, że jeśli zadziała między nami chemia, to zaprosimy ich na następny rok do Wrocławia. Po naszym przedstawieniu ukraińscy aktorzy byli zdołowani. Pytamy, a oni opowiadają, że Janukowycz nie podpisał umowy stowarzyszeniowej. Mówili: "Wy tego nie rozumiecie, bo już jesteście w Unii, a my bardzo byśmy chcieli". To było 22 listopada, w Kijowie było spokojnie, ale następnego dnia na ulice Lwowa wyszli pierwsi protestujący. ELG jest jednym z pomysłów na nasz wkład w Europejską Stolicę Kultury. Będziemy go realizować co roku, a w 2016 chcemy ściągnąć wszystkich artystów, z którymi współpracowaliśmy.

Pomysłów na ESK macie więcej.

- Angażuję się w ten projekt, bo jestem lokalnym patriotą. Przygotowujemy dwa cykle spektakli multimedialnych na dźwięk przestrzenny i obraz. Nazwaliśmy je "multimentalnymi", a będzie je można obejrzeć i wysłuchać w 37 europejskich językach jednocześnie. Każdy z widzów dostanie słuchawki, podobnie jak to ma miejsce w spektaklach "Egzorcysta" czy "Operacja Wenera". Pierwszy cykl przybliży niezwykle bogata przeszłość Wrocławia, drugi skupi się na kluczowych momentach w dziejach Europy. Szukam nowatorskich sposobów na opowiedzenie historii, która może być obca mojemu 14-letniemu bratankowi i jego pokoleniu, bo jej po prostu nie znają.

Szykujecie też film o Wrocławiu.

- To będzie historia miasta w pigułce, która także będzie przygotowana w 37 językach. Pracujemy nad scenariuszem, a film ma być gotowy do końca tego roku. Kluczowe pytanie o ESK brzmi: co po niej pozostanie? I to jest właśnie nasz wkład. Staramy się o miejsce przy Ruskiej 46c, gdzie każdego dnia, przez cały rok, byłby pokazywany nasz film. On będzie połączeniem kina, teatru i fotoplastykonu. Pomysł jest taki, aby widz udał się do szewca czy fryzjera, którym będzie nasz aktor teatralizujący przestrzeń w klimacie prohibicji lat 20. w Stanach lub filmów Lyncha. A dopiero potem trafi na seans.

Już wkrótce kolejna premiera.

- Zatytułowaliśmy ją "Pięćdziesięciu z Fukushimy", a fabuła spektaklu nie ma nic wspólnego z tytułem. To thriller medyczny w typowej dla mnie konwencji surrealistycznej. Premiera 21 marca. Z kolei w kwietniu zrobimy w teatrze nieme kino na żywo. Myślimy też o wyprawie do Sarajewa na skuterach w rocznicę wybuchu pierwszej wojny światowej. Każdy się może do nas przyłączyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji