Artykuły

Brand wyciągnął z Abramowicza "co miał najlepszego"

"Każdy przyniósł co miał najlepszego" w reż. Marka Branda w Teatrze Miniatura w Gdańsku. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Adaptacja Marka Branda w Teatrze Miniatura jest pierwszą próbą przeniesienia na scenę głośnej książki Mieczysława Abramowicza "Każdy przyniósł, co miał najlepszego". Opowieść o tragicznych losach gdańskich Żydów, choć zainscenizowana nad wyraz skromnie, pozostaje w zgodzie z duchem książki.

Książką Mieczysława Abramowicza - strażnika pamięci o gdańskich Żydach, historyka ich dziejów na Pomorzu i znawcy judaików - w 2006 r. zaczytywaliśmy się wszyscy. Zbiór 20 opowiadań zebranych w tomie "Każdy przyniósł, co miał najlepszego", wśród których przeważały stylizacje na dokument, wypełniał lukę w wiedzy na temat losów społeczności wyznania mojżeszowego na terenie Wolnego Miasta Gdańska, a także w czasie wojny i po niej.

Książka Abramowicza nie jest uporządkowanym chronologicznie zbiorem opisów zdarzeń z udziałem gdańskich i pomorskich Żydów. Przywraca o nich pamięć poprzez opowieści zainspirowane konkretnymi przedmiotami. I tak gazetowa reklama Judisches Theater to przyczynek do przedstawienia losów autentycznej postaci - Rudolfa Zasławskiego, dyrektora tej sceny i jego zespołu.

Odnaleziona po latach maleńka mezuza (futerał zawierający treść modlitwy) to początek miłosnej historii Polki i Żyda, a zdjęcie narożnika ulicy Sierocej daje pretekst do opowieści o tragicznych losach Wandy, ukrywającej się przez pięć lat okupacji żydowskiej dziewczyny.

Jak z tak skomponowanej, patchworkowej całości stworzyć spójny spektakl?

Zasławski spoiwem

Zadania podjął się Marek Brand, aktor i reżyser związany głównie z teatralnym ruchem offowym, który na co dzień prowadzi teatr w gdańskim klubie Plama. Tym razem przystąpił do pracy w Teatrze Miniatura (gdzie Abramowicz przed laty pracował jako aktor-lalkarz), zatrudniając do "Każdy przyniósł..." sześciu artystów tej sceny: Jacka Gierczaka, Agnieszkę Grzegorzewską, Piotra Kłudkę, Jacka Majoka, Andrzej Żaka i Magdalenę Żulińską.

Marek Brand zastosował pomysł tyleż prosty co skuteczny. Spoiwem, łączącym sześć wybranych z książki opowiadań, uczynił postać Rudolfa Zasławskiego (Jacek Majok). On i jego zespół aktorski to klamra spinająca w całość inne historie, a z drugiej strony ujmująca je w swoisty nawias. W ten sposób powstał "teatr w teatrze", a każda z przywoływanych historii jest jednocześnie aktorską wprawką artystów Judisches Theater.

Dokonując wyboru spośród 20 opowiadań, Marek Brand, reżyser i adaptator, zdecydował się na te z największym ładunkiem fabularnym, które połączone w jedną całość są w stanie udźwignąć wymogi blisko dwugodzinnego spektaklu. I był to wybór trafny - przedstawienie, nie przedzielone antraktem, od początku do końca jest w stanie przykuć uwagę widza. Nawet wtedy, gdy opiera się na dosłownym cytowaniu urzędowych pism, treści rejestrów i prywatnej korespondencji.

Chciałoby się więcej

Większość książkowych scen i dialogów przeniesionych jest do sztuki jeden do jednego. Ale Marek Brand na tym nie poprzestaje - w kilku miejscach dopisuje dalszy ciąg akcji i własne dialogi. Niestety, słabsze od pierwowzoru, momentami brzmią papierowo. Wiele uwag można mieć także do warstwy ilustracyjnej spektaklu. Złowroga piosenka "Gdy krew żydowska spod noża tryska" czy prymitywny antysemicki plakat w teatrze rażą łopatologicznym przekazem.

W zamyśle reżysera i adaptatora wszystkie historie - z których najciekawsze to te o urlopie młodego gefreitera (Piotr Kłudka) z obozu w Sztuthofie, historia ukrywającej się przy ul. Sierocej Żydówki Wandy (Magdalena Żulińska) i opowieść o chałupniku Bronerze (Jacek Majok) odmawiającym noszenia gwiazdy Dawida - składają się na wielowątkową historię prześladowań i Holocaustu gdańskich Żydów. Tak samo zresztą jak w książce. Tyle tylko, że w blisko 400-stronicowym wydawnictwie ta panorama jest naprawdę szeroka i iskrzy się od detali. Natomiast skromne warunki Teatru Miniatura (w dodatku spektakl jest grany na Sali Prób) dają realizatorom niewielkie możliwości przywołania choćby części opisanego przez Abramowicza świata. Najważniejsze jednak, że oddają jego ducha. Duża w tym zasługa także multimedialnych projekcji z archiwalnymi filmami z Gdańska.

Przedstawienie kończy się świetnie wykonaną przez Magdalenę Żulińską żydowską pieśnią, której towarzyszą zdjęciowe odniesienia do pogromów, konfliktów i wojen z całego świata. Przywoływana jest Bośnia i Rwanda, także Tybet, Afganistan i... Marzec '68.

- Brakuje tylko Ukrainy - pomyślałam na koniec.

Zaraz potem na scenie pojawił się Abramowicz. Ubrany na żółto-niebiesko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji