Marzyciele
"Jakże mamy się porozumieć, skoro słowa, które ja wypowiadam czerpią swe znaczenie z tego, co ja właśnie mam w duszy, a ten, kto ich słucha nadaje im znaczenie zależne ad tego, co on właśnie ma w duszy? Jesteśmy przekonani, że się rozumiemy, ale nie rozumiemy się. Nigdy!" Słusznie E. Naganowski zacytował te słowa Pirandellego pisząc o "Marzycielach", Jest to bowiem sztuka o niemożności rzeczywistego porozumienia się między ludźmi, o mijaniu się nie tylko ich słów ale co gorsza intencji.
Sztuka Roberta Musila, mistrza analizy uczuć łączących (i dzielących) ludzi tak bardzo pasuje do fascynacji artystycznych Krystiana Lupy jakby napisana została na jego zamówienie... Zawieszona między jawą a snem "mgławica duchowej materii" (tak Musil określił swych "Marzycieli" szukając przyczyn ich niepowodzeń w realizacji scenicznej z 1929 r.) jest sztuką karkołomnie trudną dla reżysera, gdyż wymaga od niego żelaznej dyscypliny i jednocześnie specyficznej nadwrażliwości pozwalającej właściwie odczytać i przetransponować na scenę ogrom i różnorodność emocji. "Marzyciele" to także bardzo trudne zadanie dla aktorów zmuszonych do szczególnej intymności, obnażania emocjonalnego, do "włóczenia "flaków po scenie" co jak wiadomo wymaga wielkiego wyczucia i umiejętności (jakże łatwo tu o śmieszność i pretensjonalność!)
Ogromnie cenię Krystiana Lupę. Imponuje mi jego niezłomność i konsekwencja, fascynuje jego wyobraźnia podpowiadająca mu rozwiązania plastyczne niezwykłej piękności, swoboda w tworzeniu klimatów i operowaniu nimi, a wreszcie niesamowity dar przekazywania pozawerbalnych treści.
Oto na przykład na scenie obecne są przez cały czas spora ołowiana kula i flaczasto bezkształtna pierzyna. Są one symbolem nieprzyjemnego ciężaru, koślawej niemożności porozumienia się bliskich przecież sobie ludzi. Podczas kulminacyjnego spięcia wszystkich postaci ktoś, chcąc oddalić się z demonstracyjną godnością, staje na owej pierzynie, zaplątuje się rozpaczliwie, naraża na śmieszność... Kiedy indziej ktoś bawi się niedbale ciężką kulą, która po chwili spada z nieprzyjemnym, niezgrabnym stukotem...
Najcięższy zarzut, jaki wysuwają teatrowi Lupy jego przeciwnicy to zarzut gadatliwości, braku umiaru. Spektakle jego trwają rzeczywiście długo, dłużej niż przeciętny wieczór teatralny. Czas płynie tu wolno, zdarzenia i emocje olbrzymieją w tym nienaturalnym zwolnieniu, kłębią się, nawarstwiają wprawiając widza (dodajmy: widza, który poddaje się temu, nie stroszy i nie jeży obrażony) w specyficzny trans.
"Marzyciele", rzecz o samotności i metafizycznych tęsknotach opowiedziana została z ogromną, histeryczną chwilami ekspresją, a zarazem przy użyciu bardzo szlachetnych stymulatorów. Jednym 2 najistotniejszych (jak zwykle u Lupy) jest muzyka Marcina Krzyżanowskiego: chorobliwie rozedrgana wiolonczela spleciona z nierzeczywistym brzmieniem instrumentów elektronicznych i cytatami Haydna i Mahlera ( zwłaszcza fragment pieśni Mahlera znakomicie współgra z panującym klimatem).
Niczym byłyby jednak wysiłki (i talent) reżysera, gdyby nie żarliwa współpraca aktorów. To prawda: Lupa umie porozumieć się z nimi! Trudno przecenić pracę całej grupy a zwłaszcza Andrzeja Hudziaka, Piotra Skiby, Alicji Bienicewicz i Jacka Romanowskiego.