"Trzy siostry" Czechowa w Dramatycznym. Rozmowa z reżyserką
- W tym świecie nie ma mężczyzn. Nie ma nikogo, w kogo można by zainwestować - mówi reżyserka MAŁGORZATA BOGAJEWSKA przed premierą "Trzech sióstr" Antoniego Czechowa w Teatrze Dramatycznym w Warszawie.
W Teatrze Dramatycznym trwają ostatnie próby do "Trzech sióstr" Antoniego Czechowa. Reżyserka Małgorzata Bogajewska zaznacza, że akcja spektaklu dzieje się "tu i teraz". W spektaklu wystąpią m.in. Paulina Kinaszewska, Anna Gajewska, Agnieszka Warchulska i Anna Szymańczyk. Premiera w niedzielę.
***
Rozmowa z Małgorzatą Bogajewską [na zdjęciu], reżyserką:
Anna Szawiel: "Trzy siostry" to klasyka dramaturgii, tekst kultowy, ale też wyzwanie dla reżysera.
Małgorzata Bogajewska: Czechow za mną chodzi od lat, ale zawsze jakoś brakowało odwagi. To są Himalaje. Choć jak się go czyta, łatwo odnieść wrażenie, że tam tylko siedzą w salonie i gadają. "Trzy siostry" to bardzo dobry tekst, dopiero jak się z nim wchodzi na scenę, widać, jak bardzo jest dynamiczny, ile jest w nim emocji.
Najbardziej dynamiczne są postaci, to w nich dzieje się najwięcej.
- Wybuchające emocje, stracone złudzenia, niepotrzebni ludzie i wielkie marzenia. Komuś życie przepadło, ktoś kogoś z kimś zdradził, ktoś się dowiedział, ktoś inny zrozumiał, że w takim razie on już nikogo innego w życiu nie znajdzie, ktoś inny podjął ryzyko zmiany życia: poszedł do pracy, jego marzenia, że to załatwi sens życia, się rozwiały. Mam wrażenie, że w tym tekście nie ma przypadkowych zdań. Jak nam się coś przestaje zgadzać w psychologii czy logice postaci, jeden z naszych aktorów mówi o Czechowie z czułością: "to jest ścierwo do bólu konsekwentne". I ma rację. Cały czas się ścigam z autorem, próbując mu wyrwać tajemnicę tych konkretnych ludzi.
Do współpracy zaprosiła pani między innymi Paulinę Kinaszewską, która gra Nataszę, Olgę gra Anna Gajewska, Maszę Agnieszka Warchulska, a Irinę Anna Szymańczyk.
- Świetne aktorki, tu zagrają prawie wszystko o kobietach. Poza spełnieniem, radością, odwzajemniona miłością, realizacją zawodową. Widocznie Czechow uznał, że to zbyt rzadkie i wyjątkowe sytuacje, żeby o nich opowiadać.
Jacy będą mężczyźni w "Trzech siostrach"?
- W tym świecie nie ma mężczyzn. Nie ma nikogo, w kogo można by zainwestować. Przebrany rozpity lekarz Czebutykin, Solony, któremu się wydaje, że jest Lermontowem i w wieku lat trzydziestu paru pisze wiersze i się pojedynkuje. Rozpieszczony Tuzenbach, Andrzej, któremu znów wydaje się, że będzie profesorem uniwersytetu, ale głównie gra na skrzypcach i przegrywa dom w karty.
Korzystacie z przekładu Natalii Gałczyńskiej.
- To bardzo dobry przekład. Niewiele zmieniamy, nic nie dopisujemy, nie przestawiamy, do obłędu jesteśmy wierni dramatowi Czechowa. Tyle że czytamy ten tekst jako bardzo współczesny i dynamiczny, a nie salonowy, "wikliniany", z brzozami w tle. My ze scenografem Maćkiem Chojnackiem założyliśmy od razu, że brzozy ładujemy w takie wielkie pudła i pokazujemy: to jest obiekt muzealny. Takie myślenie o Czechowie też jest dla nas muzealne. To nasza gra z konwencją "jak to Czechow powinien wyglądać".
Mówi pani, że te "Trzy siostry" będą "tu i teraz". Co to znaczy?
- Jesteśmy w 2014 roku, w jakimś Ostrowcu Świętokrzyskim albo innym prowincjonalnym miasteczku. Wiele z tych opisanych sto lat temu sytuacji jest bezczelnie pruderyjnych, nawet na dzisiejsze czasy. Chociażby Natasza, która robi sobie jedno dziecko z mężem, a drugie z Protopopowem, swoim kochankiem. Wszyscy o tym wiedzą, Protopopow codziennie bywa w salonie. Ona mówi wprost: "Olusia powozi Andrzej, a Sofijką ma się zająć Protopopow". Rozdziela dwójkę dzieci między dwóch ojców.
Rodzina patchworkowa?
- Taka ukiszona rodzina. To są ludzie, którym się świat rozwalił na wielu poziomach: społeczno-kulturowym, rodzinnym, intymnym. To jest świat, który po śmierci ojca wypadł z formy. Ta forma być może była uciążliwa, ale przynajmniej wiadomo było, czego się trzymać. Określone granice naszego świata dawały poczucie bezpieczeństwa. Teraz wolno wszystko i wszyscy się pogubili. Wiadomo, że nie komunizm, że nie socjalizm, nie nacjonalizm. I nie nasz dzisiejszy drapieżny kapitalizm, który przypomina tamten czas: świat stojący u progu jakiejś katastrofy. To zagrożenie akcentuje nasz zegar odliczający dług publiczny, który będzie elementem scenografii.
Wyczuwam tendencje publicystyczne.
- To nie będzie spektakl polityczny. Ja na co dzień nie żyję polityką. Żyję tym, czy mam kogo kochać, czy mam relację z moją rodziną, czy mam swoje miejsce w życiu, co z moimi marzeniami? Mamy taki świat: rozpada się rodzina, która przestała być ostoją. Wszystkie siostry mają nieudane związki, żadna nie ma dzieci. Zostały z wielkimi ambicjami w małym mieście. Jak ktoś, kto zna cztery języki i był przeznaczony do bycia profesorem uniwersytetu. Miał odnieść sukces, a nie potrafi nie tylko sprostać tym oczekiwaniom, nie potrafi po prostu żyć. Znam wielu takich ludzi, którzy mają pokończone fakultety i nie są w stanie zmierzyć się z rzeczywistością. Myślę, że to za chwilę będzie problem połowy naszego społeczeństwa.
Brzmi co najmniej smutno.
- Nie będzie w tym spektaklu smutku, będzie rozpacz, ale z ironią, z dystansem. Bez choćby odrobiny ironii trudno jest pokazać rozpacz. Nasze codzienne nieszczęścia są też upierdliwe, żenujące, obciachowe, śmieszne. Jest w tym tekście cała gama rzeczy zabawnych. Chcemy być księżniczką, żeby jakiś wieczór wyszedł pięknie, ale... w coś wdepnęliśmy. Wiec nie za bardzo... wszyscy czują, że śmierdzi i no... tak troszeczkę nie wyszło.
Co zamiast brzóz i wikliny?
- Sporo miejsca zajmuje gigantyczna klatka z jastrzębiami.
Żywymi? Ekolodzy panią rozniosą. Jastrzębie w klatce.
- No a te siostry to w czym żyją? Jastrzębie jako taki symbol siły, wolności, która jest we mnie, uwięziona. Bo w tej klatce mogę się najwyżej przesiąść na inną gałąź. Ptaki były już na jednej próbie i nie przestawały się drzeć. Podobno dlatego, że były głodne, a jak są najedzone to są spokojne i nie latają. Te ich głosy przypominają trochę płacz i jakaś taka tęsknota się człowieku otwiera, za jakąś dzikością, jakąś intensywnością życia. Podobają mi się te ich głosy, więc może lepiej, żeby nie były za bardzo nażarte.