Artykuły

Dziennik z podróży na Wyspy Galapagos (fragm.)

Dzień pierwszy

Zimno. Od rana pada ulewny deszcz. Zgodnie z prognozą pogoda nie zmieni się przez najbliższe dwa dni. Nastroje załogi pogarszają się z godziny na godzinę. Oko­ło południa odbijamy od brzegu. Wyru­szamy w stronę lepszego świata na Wyspy Galapagos.

Do wieczora wszystko przebiega zgod­nie z planem. Dopiero po zapadnięciu zmroku otrzymuję wiadomość, że urzą­dzenia nawigacyjne przestały działać. Za­rządzam pogotowie dla całej załogi. Pró­bujemy określić położenie geograficzne Wysp Galapagos według mapy nawigacyj­nej. Bezskutecznie. Przypadkiem pierwszy oficer znajduje w albumie z ptakami mapę z rysunkiem całego archipelagu Wysp Ga­lapagos, przyjmujemy kurs na Ekwador. Alarm odwołany.

Dzień trzeci

Od rana dręczy mnie nieznośny ból zęba. Nastroje załogi coraz gorsze. Po­czątkowy optymizm okazał się bardzo kruchy. Od dwóch dni stoimy na mieliź­nie. Po nadaniu sygnału S.O.S. czekamy na pomoc. Powoli tracę nadzieję, że kie­dykolwiek dotrzemy do Wysp Galapagos. Zaczynam poważnie obawiać się buntu.

Dzień czwarty

Ból zęba minął. Pytanie tylko - na jak długo? Moje najgorsze przeczucia niestety się spełniły. O świcie grupa marynarzy wtargnęła do magazynu z żywnością, za­bierając dwie skrzynki wódki. Pijani za­częli plądrować kabiny oficerów. Stawia­jący opór zostali zabici lub poważnie poturbowani. Nikt nie potrafi już zapano­wać nad sytuacją. Na pokładzie zapano­wał całkowity chaos. Ukryty w kabinie usiłuję zapomnieć o scenach rozgrywają­cych się na zewnątrz. Szukam spokoju w lekturze "Drogi" Lao Tsy.

Dzień szósty

Gwałt i przemoc na statku. Rozgrzani krwią i alkoholem marynarze plądrują kabiny oficerów. Nie podejrzewałem, że wystarczy tak niewiele, by człowiek za­mienił się w bestię. Nie widzę żadnej możliwości ratunku. W południe napisa­łem wiersz.

Z uporem czytam Lao Tsy:

Jak bogowie we wnętrzu domowego sank

[tuarium Tak droga i jej tajniki skryte są

Pośród materialnych rzeczy -

Skarb ludzi prawych i schronienie nikczem-

[nych.

Dzień ósmy

Piekło trwa nadal. Zastanawiam się nad rzeczywistym sensem rehabilitacji codzienności i przedmiotów życia co­dziennego. Jak u Lao Tsy. Czyżby w empirycznej rzeczywistości dostrzegał on światło czy znaki transcendencji? Teraz, kiedy wokół panuje zamęt, a śmierć i cier­pienie stały się czymś zwyczajnym, pyta­nie to zaczyna nabierać znaczenia. Jeżeli nasza wyprawa nie dotrze już nigdy do Wysp Galapagos, a statek pójdzie na dno, gdzie szukać ratunku, z której strony nadejdzie wybawienie?

Czy ratunkiem przed zagładą może być uwaga, z jaką wykonujemy codzienne czynności? Jeżeli tak, to jaka tajemnica jest w nich ukryta? Te i wiele innych pytań nie pozwalają mi spokojnie zasnąć. Grze­biąc w starych papierach znajduję wiersz napisany szóstego dnia podróży. Tym ra­zem przepisuję go do dziennika.

Rajski ogród

Poeta serbski

wyszedł zaparzyć herbatę o smaku mango

pomiędzy kranem a filiżanką zaskoczył go koniec świata.

Zmarli nie powstali z grobów

nie odbył się sąd

w przygotowanych dekoracjach Hansa

[Memlinga nic

tylko zielona plama

zapach tropikalnych wybrzeży

na kuchennej wykładzinie.

Dzień dwunasty

Zaczynam chyba rozumieć myśl Lao Tsy. Drogą do Tajemnicy ludzkiego życia jest codzienność z całą jej trywialnością i chaosem zjawisk. Poszukiwanie zrozu­mienia w intelektualnej spekulacji jest drogą oddalania się od świata i siebie sa­mego. Umysł otwarty na wszystkie bodź­ce zewnętrznego świata, na jego zmys­łowe bogactwo może doświadczyć pod powierzchnią amorficznej rzeczywistości, istnienia wiecznego.

Unieruchomienie czasu - marzenie człowieka, któremu od wieków daje wyraz filozofia i sztuka - możliwe jest poprzez zatrzymanie biegu codziennych czynności, przez rytualną celebrację poszczególnego działania. Czynność izolowana, powtarza­na wielokrotnie, nagle ujawnia swoje bo­gactwo, "blask" sensów, w jakie wyposa­żyła ją przeszłość. Pijąc herbatę, uważnie, w pełnym skupieniu, nagle uświadamiamy sobie, iż w ten sam sposób pił herbatę nasz ojciec, dziadek, pradziadek i wielu innych, których nie dosięga nasze wspomnienie. Doświadczamy w tej trywialnej czynności obecność wszystkich poprzednich poko­leń. W ten sposób ujawnia się istnienie tajemnicy ciała. Nasze ciało odkrywamy po raz pierwszy jako żywy zapis prze­szłości. Czynności wykonywane od wieków w ten sam sposób stają się kluczem do zamkniętej w ciele tajemnicy poprzednich pokoleń. Ta metafizyka ciała i codzien­nego życia pozwala zrozumieć i doświad­czyć ciągłości ludzkiego gatunku, więcej, daje nam poczucie uczestnictwa w uni­wersalnym procesie, znacznie przekracza­jącym granice indywidualnego istnienia. Ale każde istnienie odgrywa niebagatelną rolę w tym procesie. Bezpośrednio po­przedza następne, tym samym stwarzając mu szansę bycia doskonalszym lub bar­dziej ułomnym od istnienia poprzedniego. To odkrycie wzmacnia poczucie odpowie­dzialności za siebie i świat. Nie jest bez znaczenia, czy swoim działaniem i my­śleniem, kontynuować będziemy negatyw­ne procesy psychiczne, czy pracując nad sobą dokonamy wewnętrznej przemiany, będącej równocześnie, w pewnym stopniu, przemianą świata.

Apel Lao Tsy skierowany jest do każ­dego z nas i każdy odpowiada nań w sobie właściwy sposób.

Pod powierzchnią zjawisk

zobacz furtkę do korzeni świata.

Dzień czternasty

Przeglądam album z ptakami z Wysp Galapagos. Spokój i ukojenie, jakiego oczekiwałem w przyszłości na Wyspach Galapagos, dane mi jest odczuwać już teraz. W mojej kajucie czuję się jak na wyspie szczęśliwej unoszącej się w morzu nędzy i cierpienia. Dziś rano okazało się, że nie jestem sam. W kącie zagnieździła się mysz. Karmię ją okruchami z mojego stołu.

Dzień piętnasty

To paskudne zwierzę zaczyna podja­dać moje zapasy. Postanowiłem zamorzyć je głodem. Ustawiłem pułapkę.

Dzień osiemnasty

Mysz okazała się sprytniejsza niż my­ślałem. Uważnie omija pułapki, znajdując dostęp do żywności.

Coraz częściej zadaję sobie pytanie, czym są moje Wyspy Galapagos? Czy tylko marzeniem? Jeszcze kilka dni temu byłem pewny, że odnalazłem je tutaj, w otaczającej mnie rzeczywistości, ale po­woli zaczynam mieć wątpliwości. Słodkie i gorzkie są owoce z moich Wysp Galapa­gos.

Dzień dwudziesty

W gorączkowym poszukiwaniu myszy zapominam o Tajemnicy ukrytej w ciszy codzienności. Miejsce blasku zajęła sza­rość, ta znana od lat, nudna i beznadziej­na szarość. Nagle odeszły Wyspy Galapa­gos - wyspy szczęśliwe.

Dzień dwudziesty pierwszy. Ostatni

Dziś w południe ponownie ujrzałem Wyspy Galapagos. Siedząc w fotelu deli­katnie ujmuję koniuszkami palców filiżan­kę z chińskiej porcelany i pochylając lek­ko głowę do przodu, dotykam ustami ciepłej herbaty. Na krawędzi filiżanki po­dróż dobiega końca.

Jacek Orłowski

PS. Podróż na Wyspy Galapagos odby­łem dzięki inspiracji Helmuta Kajzara, nad którego dramatem pt. "Wyspy Galapa­gos" pracowałem w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu w 1992 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji