Propozycje
TEATR telewizyjny wyrósł w ciągu lat swego istnienia na najbardziej dojrzały element programu telewizyjnego. Wypracował sobie własny styl, repertuar, wykształcił reżyserów i scenografów, zweryfikował dla potrzeb telewizji możliwości wielu aktorów. I właściwie jedna tylko sprawa w tym ogólnym dodatnim bilansie nie wydaje sic zadowalająca: teatr telewizji nie dochował się wystarczającej liczby własnych, telewizyjnych autorów, podstawę jego repertuaru stanowią wciąż jeszcze pozycje z archiwów teatru tradycyjnego.
Telewizja próbuje od dawna rozwiązać kwestię własnej, polskiej dramaturgii telewizyjnej; kilkakrotnie organizowane konkursy przyniosły interesujący plon, wiele sztuk zostało wystawionych na małym ekranie.
Każda nowa polska propozycja dramaturgiczna dla telewizji i w telewizji urasta do rangi wydarzenia artystycznego. Takim wydarzeniem była niedawna inscenizacja "Poletka nad jeziorem" Józefa Lenarta. Bez wątpienia utwór taki mógł wyjść tylko z warsztatu twórcy obytego z możliwościami telewizji i techniką jej pracy. Co więcej - korzystając z tej wiedzy, autor kształtuje swój materiał na podobieństwo udramatyzowanego reportażu, buduje fabułę tak, jakby opisywał zwykłą, reporterską historię. Przedstawiał widzom wyniki reporterskiego zwiadu, relacjonując historię, która wydarzyła się w pewnej małej miejscowości nad jeziorem. Bohaterem jego opowieści jest młody, szlachetny człowiek, jak też dziewczyna, jest miłość i jest wieś która przygląda się tej miłości. No i oczywiście jest także... ziemia. Autor - ujmując rzeczywistość w kategoriach silnych spięć dramatycznych - stawia wiele istotnych pytań, z których najważniejsze brzmi: czy człowiek rzeczywiście wart jest tylko tyle, ile jego ziemia? Odpowiedź na to pytanie będzie zarazem wyjaśnieniem innych problemów: dlaczego w cichej, małej miejscowości dochodzi do tragedii, dlaczego w pewnym momencie wracają sprawy z przeszłości i stawiają brata przeciwko bratu, dziewczynę przeciwko ukochanemu chłopcu, sąsiada skłócają z sąsiadem a ojca z synem?
Lenart postawił problem na skalę i miarę Reymonta, ale spojrzał na ów problem oczami współczesnego człowieka: na problem ziemi, która jest błogosławieństwem i przekleństwem chłopa, wciąż jeszcze zawieszonego między historią a dniem dzisiejszym, między mentalnością Boryny, a telewizorem i lodówką. Inscenizacja telewizyjna świetnie wspierała tekst, zaś aktorstwo Karewicza, Zapasiewicza i Łuczyckiej nadało mu walor pozycji wybitnej także i pod tym względem, walor jednej z ciekawszych premier telewizyjnych.
I jeszcze jedna w minionym tygodniu, ciekawa propozycja specyficznie telewizyjna. A choć nie narodziła się w telewizji i dla telewizji - tu właśnie zrobiła oszałamiająca karierę. Monodram, teatr jednego aktora. Pamiętamy ongiś "Drogę do zielonych cieni" Methinga w wykonaniu Haliny Mikołajskiej, pamiętamy koncerty aktorskie Śląskiej, Rysiówny, Cybulskiego. Ostatnia premiera - "Listy panny de Lespinasse", mistrzowsko interpretowana przez Halinę Mikołajską, prosta, tragiczna opowieść o wielkiej miłości o różnych etapach ludzkiej egzystencji - pozwalają zwrócić uwagę na tę cechę, którą telewizja posiada jako jedyna. Na pomost najgłębszej intymności, która powstaje między narratorem a widzem, na jedyną w swoim rodzaju możliwość tak sugestywnego mówienia o sprawach najbardziej intymnych - do milionów widzów i do każdego pojedynczego widza.
Oto dwa pozytywne, specyficznie telewizyjne doświadczenia szklanego ekranu: teatr autora telewizyjnego i teatr aktora. Obie propozycje nie tylko godne odnotowania lecz również kontynuacji.