Artykuły

Marta Strzałko: Gwałty to w Indiach codzienność

- Poprosiliśmy aktorki, żeby pokazały, jak się bawią dziewczynki w Indiach. Powiedziały, że tam dziewczynki się nie bawią, tylko pracują - opowiada Marta Strzałko z Teatru Biuro Podróży, który zrealizował właśnie w Indiach spektakl "Seven Dreams of a Woman" o przemocy wobec kobiet.

Marta Kaźmierska: Temat tego spektaklu podsunęło samo życie.

Marta Strzałko: - Przygotowaliśmy przedstawienie z indyjskimi aktorami w ramach festiwalu teatralnego odbywającego się w mieście Thrissur, w stanie Kerala na południu kraju. W ubiegłym roku byliśmy tam z "Makbetem", wcześniej z "Carmen Funebre". W tym roku tematem festiwalu była m.in. przemoc wobec kobiet. Impulsem dla organizatorów stały się wydarzenia z grudnia 2012 r. - brutalny gwałt na studentce w autobusie w Delhi.

O przemocy opowiada też nasz spektakl. W opisach przed premierą pojawiły się wprawdzie eufemizmy - że to opowieść o kobietach w Indiach i na świecie, że poruszamy tematy genderowe...

Gender w Indiach?

- Wielkomiejscy aktywiści znają to pojęcie. Ale to nie ta kwestia budzi ogólnonarodowe poruszenie. W tej chwili bitwa toczy się o prawa kobiet, a właściwie o to, żeby kobiety nie były notorycznie gwałcone, a ich oprawcy bezkarni. Kobieta w Indiach jest w sytuacji, którą Europejczyk określiłby jako beznadziejną: niezależnie od kasty, koloru skóry nie ma ona praktycznie żadnych praw, które nam kojarzą się z wolnością i godnością. Wciąż funkcjonujący podział na kasty, dodatkowo segreguje społeczeństwo dzieląc je w poprzek - właśnie pod względem płci. Kobiety są odrębną, zależną od mężczyzn podkastą.

Prowadziliśmy szczegółowe badania, jeszcze przed rozpoczęciem pracy artystycznej. Zwróciliśmy się do lokalnych dziennikarek, kobiet zaangażowanych, tamtejszych feministek. I to od nich dostaliśmy wiele artykułów, z których powstała baza informacji o indyjskiej rzeczywistości. To była dla nas wstrząsająca lektura.

A jednak są kobiety, które się z patriarchalnej tradycji wyłamują. W końcu spotkaliście tam także feministki.

Tak, ale to jest promil w morzu postaw. Ten kraj zamieszkuje ponad miliard ludzi, a strukturę społeczną organizuje do dziś starożytny kodeks Manusmrti (prawa Manu) w sposób archaiczny i niesprawiedliwy, szczególnie wobec kobiet.

Czym zajmują się te "wyzwolone" kobiety?

- Wspierają się nawzajem, starają się tworzyć organizacje, które mają ulżyć innym. Także w biedzie, bo kobietom w Indiach często brakuje pieniędzy. Tylko że miejscowe fundacje same często borykają się z brakiem funduszy.

Jedna z naszych informatorek mieszka w Bombaju. I ona widzi Indie zupełnie inaczej niż nasze aktorki z Kerali. To głównie ona posyłała nam dokumenty, artykuły opisujące indyjski seksizm. I to ona kłóciła się z dziewczynami z Kerali, które są z innego świata. Bo Kerala to kulturalna i cywilizacyjna wizytówka Indii, taki indyjski "zachód", zupełnie nietypowy biorąc pod uwagę tamtejsze standardy.

Cieszę się, że w ludziach, których poznaliśmy, obudziliśmy chęć do dyskusji, sporu, mierzenia się z problemami i mówienia o nich otwarcie. Oni wypierają rzeczywistość i zakłamują ją, bo chcą, żeby było fajnie. Tymczasem gwałty to w Indiach codzienność. Do niedawna opisywano tylko te najbardziej brutalne - na przykład wtedy, gdy ofiarą przemocy padało dziecko. Sprawa zmieniła się po tym kiedy grupa mężczyzn napadła na studentkę w autobusie w Delhi. Dziewczyna zmarła. Mediom otworzyły się oczy. Cała prasa została zalana doniesieniami na temat przemocy wobec kobiet.

W waszym spektaklu obecni są też mężczyźni. Grają oprawców?

- Tak musiało być, bo pokazujemy mocną scenę gwałtu. Symbolicznie - przy pomocy metalowej, długiej rury. Aktorzy świetnie zrozumieli naszą ideę. Zagrali ją bez cienia realizmu, silnym, formalnym gestem. Pokazanie takiej sceny w spektaklu plenerowym w Indiach wymagało dużej odwagi.

Poza tym mężczyźni musieli się na scenie pojawić, bo są stroną problemu, o którym chcieliśmy rozmawiać. Wybraliśmy fantastycznych, młodych aktorów i aktorki, tuż po szkołach aktorskich, świadomych problemu, o którym mówimy.

Zrobiliśmy spektakl w estetyce teatru rytualnego, pierwotnego, bardzo oszczędnego. Na ławkach z dwóch stron siedzieli wszyscy aktorzy, do mikrofonu aktorki mówiły teksty.

W ostatniej scenie, kobiety podchodziły do niego tworząc kolejkę i wypowiadały swoje marzenia.

Jakie?

- Przeróżne. Od poważnych - "chciałabym sama wybrać sobie męża" czy "chciałabym móc bezpiecznie podróżować pociągiem" - po tak niezwykłe jak "chciałabym adoptować dziewczynkę i być samotną matką", czy "chciałabym wyjść za mąż bez posagu".

Najpierw zadaliśmy pytania o marzenia przypadkowym kobietom w ankietach, ale nasze aktorki bardzo chciały wypowiadać się w swoim imieniu. Zgodziliśmy się.

Spektakl graliśmy częściowo w lokalnym języku, a częściowo po angielsku. Każde z dwóch przedstawień obejrzały dwa tysiące widzów. Przy scenie marzeń wielu ludzi klaskało. Tak, jakby wspierali kobiety w ich odwadze dzielenia się swoimi sekretami.

Przyjechali Europejczycy i próbują komentować i rozwiązywać nie swoje problemy - nie baliście się, że tak do was podejdzie publiczność?

Baliśmy się i dlatego przed premierą konsultowaliśmy z naszymi aktorami pomysły na sceny, i szczegóły. A oni nie mieli problemu z tym, żeby nam powiedzieć że coś jest nie tak, że myślimy zbyt stereotypowo.

W jednej ze scen postanowiliśmy pokazać gry i zabawy dziewczęce. Poprosiliśmy nasze aktorki, żeby pokazały nam, jak się bawią dziewczynki w Indiach. Myślały przez trzy dni. W końcu przyszły i powiedziały, że nie mają pomysłu, bo w Indiach dziewczynki się nie bawią tylko pracują. W spektaklu zaadaptowały po prostu gry i zabawy chłopięce - berki i bójki.

Każda scena spektaklu, której bohaterką była kobieta: np. wdowa, albo nowoczesna hinduska, która zostaje zgwałcona, albo zabite żeńskie niemowlę, kończyła się spaleniem awatara, symbolizującego bohaterkę i jej historię. Na końcu zostało na scenie siedem spalonych konstrukcji. Chcieliśmy, żeby mężczyźni - oddając hołd kobietom i przywracając je do życia - obmywali te szkielety i ubierali je na nowo. Nasi aktorzy nie zgodzili się, bo im się to kojarzyło z rytuałem sakralnym - oddawaniem czci boginiom. A kobieta i bogini w Indiach to zupełnie oddzielne byty. Nasze aktorki mówiły, że Hindus oddaje cześć żeńskiemu bóstwu, a potem przychodzi do domu i bije żonę.

Paweł Szkotak - [reżyser spektaklu i reżyser w Teatrze Biuro Podróży - Red.] wymyślił więc inne zakończenie, które się im bardzo spodobało: w wypalone szkielety aktorzy wstawiali pulsujące jak serca, czerwone światełka.

* Spektakl powstał na zamówienie ITFOK - International Theatre Festival w Thrissur w Kerali, a współorganizatorami wyjazdu były Instytut Adama Mickiewicza oraz Instytut Polski w Delhi. Premiera odbyła się 27 stycznia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji