Dżuma w Teatrze Współczesnym
Przedstawienie "Dżumy" we wrocławskim Teatrze Współczesnym przynosi odczucia głębokie i jednoznaczne, a jednocześnie umieszcza widza w przestrzeni paradoksu.
Jak to możliwe? Odpowiedź trzeba zacząć od uwag o adaptacji. Adaptacja dokonana przez Kazimierza Brauna (na motywach "Dżumy" Alberta Camusa) jest bardzo oszczędna. Braun wykroił z powieści sześć scen, skąpo obdzielił je słowami. W tych słowach, które padają na scenie, zawarte jest przesłanie książki Camusa: o narodzinach, pod głuchym niebem, heroicznej etyki międzyludzkiej solidarności. O tym rozmawiają bohaterowie: dr Rieux i Tarrou. A jednak, choć padają takie słowa, to nie jest spektakl o heroizmie Syzyfów. To jest spektakl o cierpieniu chrześcijan.
Nie wiem, co by o tym powiedział Albert Camus - on, który dyskutował w swojej powieści z chrześcijaństwem "spirytualistów", chrześcijaństwem uciekającym od świata - ale dżuma we wrocławskim spektaklu jest zobaczona z perspektywy chrześcijanina. Czas dżumy jest czasem próby, a cierpienia tej próby odniesione są do cierpień krzyża.
Któż jest winien temu interpretacyjnemu zagmatwaniu?
Można by powiedzieć (uniewinniając reżysera:), że wszystkiemu winien jest teatr: abstrakcję sprowadza do konkretu, dżumę ucieleśnia w postaci czterech cynicznych Kelnerów, a w końcu ma jeszcze do dyspozycji mnie - widza, którego metafizycznie poruszyć może tylko kazanie w podscenicznej maszynowni wzbogacone o odczytania fragmentu z proroka Izajasza i Ewangelii św. Łukasza.
Ja - widz, przyklaskuje, więc, temu zagmatwaniu.
Mimo paradoksalnego rozejścia się idei, występuje pewne podobieństwo tonu między powieścią i przedstawieniem. Podobny odcisk zostawia forma w ciele literatury i w glinie spektaklu. Tak pociągająca w powieści sucho-gorzka powściągliwość relacji, znajduje potwierdzenie w chropowatej staranności przedstawienia.
Natręctwo powtarzania (Syzyf wciąż z głazem u stóp góry) odbija się w budowie obrazu scenicznego.
Wykorzystanie powtórzenia - czy to prostego gestu, czy większej całości - to w ogóle charakterystyczna cecha stylu inscenizacyjnego Kazimierza Brauna. Cecha ta wraz ze zdolnościami kombinatorycznymi, umiejętnością kojarzenia wydaje się podstawą myślenia teatralnego Brauna - nie jednorodność i rozmach wizji, ale gra i zabawa elementami gotowymi.
Tę umiejętność widać w spektaklu na wielu poziomach: na poziomie tekstu - adaptacja Brauna ma zwięzłość i akuratność dobrego dramatu, na poziomie organizacji przestrzeni - Braun po swoich szkicach "przestrzennych" w poprzednich przedstawieniach, w "Dżumie" stworzył dzieło "sztuki przestrzennej". Dzieło to oparte na prostej - wydawałoby się - zasadzie sumowania: publiczność wędruje po całym budynku teatru, przechodzi z jednego pomieszczenia do drugiego; kolejne sceny nanizane są jak kamyki na nitkę korytarzy, przesmyków, załomków - sięga po własną "labiryntalną" substancjalność.
Chodzenie, z początku, co tu ukrywać - nużące - od pewnego momentu (od trzeciej sceny, w której cierpienia mieszkańców nieszczęsnego miasta odniesione są do cierpień krzyża) nabiera dodatkowego wymiaru - pasyjnego. Metry schodów, korytarzy, polakierowanych ścian przebiegają przed naszymi oczami i już nie wiemy, czy pokonujemy te odległości fizycznie czy tylko w świadomości, skoro są one naznaczone tak wyraźnie cierpieniem, są Droga Krzyżową.
Nie brak w spektaklu miejsc słabszych. Trafiają się nawet obrazy na granicy kiczu (w II części spektaklu obrazy rozpasania, gwałtów, których nieoryginalności nie jest w stania uratować nawet świetlista uroda odkrytej maszynerii teatralnej). Słabsze są wszystkie sekwencje, które wprawiają w ruch (----) [Ustawa z dn.31 VII 81 r. O kontroli publikacji i widowisk art 2 pkt. 1 (Dz. U. nr 20, poz. 99, zm.: 1983 Dz. U. Nr 44, poz. 204)].
Z tym wszystkim jest jednak spektakl wrocławskiego teatru - ta czworokątna wyspa na morzu paradoksu - dużym zdarzeniem. Przynosi wzruszenie. [----] [Ustawa z dn. 31 VII 81 r.....]