Artykuły

Epicka czarna komedia

Nowa sztuka Durrenmatta - ściślej bio­rąc, świeżo przezeń opracowana wersja jed­nego z pierwszych jego utworów - oparta jest na materiale autentycznym, na faktach znanych z historii. Dotyczą one osobliwe­go i tragicznego epizodu z okresu wojen chłopskich i walk religijnych, których wi­downią były Niemcy w XVI wieku. Jedną z najbardziej aktywnych w tym czasie sekt religijnych tworzyli anabaptyści, wyznawcy "powtórnego chrztu", głoszący rychłe zisz­czenie Królestwa Bożego na ziemi i zapa­nowanie nowego ładu społecznego, obejmu­jącego całą ludzkość, opartego na zasadach równości, sprawiedliwości i powszechnego braterstwa.

Idee te, w założeniu czysto religijne, wy­wodzące się z ducha pierwotnych gmin chrześcijańskich, nabrały zabarwienia poli­tycznego i wcieliły się w akcję o charakte­rze rewolucyjnym; podchwycili je bowiem przywódcy niektórych odłamów ruchu ludowego i pod ich egidą doprowadzili do zajęcia miasta Munster. Zostało ono ogłoszo­ne jako "Nowe Jeruzalem" - podwalina i stolica przyszłego uniwersalnego państwa chrześcijańskiego. To oczywiście wywołało natychmiastową reakcję ze strony możnych tego świata, którzy nie mieli zamiaru tole­rować realizacji haseł tak "wywrotowych" i tak uderzających w ich stan posiadania.

Zwalczające się z niesłychaną zajadłością przeciwstawne obozy polityczne, książęta protestanccy i katoliccy poplecznicy cesar­stwa, sprzymierzeni przeciwko Munster, roz­poczęli wspólne oblężenie "świętego miasta". Munster zostało zdobyte, a jego nieszczęśni mieszkańcy bezlitośnie wymordowani.

Ale upadek Nowej Jerozolimy dokonał się właściwie już dużo wcześniej, niezależnie od przemocy zewnętrznej. (Rozkład wznio­słej idei rozpoczął się niemal od chwili jej materializacji. Zaraz po zajęciu Munster przez anabaptystów, po śmierci pierwotnych inspiratorów i duchowych przywódców te­go ruchu, rządy w mieście objął niejaki Johann Bockelson, krawiec z zawodu, ucho­dzący dotąd za gorliwego wyznawcę anabaptyzmu; figura pokrętna i dwuznaczna, kabotyn i mistyfikator; w zapędach dykta­torskich, w erotomańskich instynktach i w zamiłowaniu do przepychu, celebry dwor­skiej i teatralnych efektów przypominający nieco Nerona... a może i innych, bliższych nam w czasie histrionów, jakich oglądaliś­my ma arenie dziejowej. Pod jego rządami mityczna Nowa Jerozolima stała się własnym swym zaprzeczeniem; wszystkie naj­piękniejsze zasady, przyświecające jej po­częciu, ukazały się jakby w błazeńskim od­biciu krzywego zwierciadła. Istnieją zresz­tą poważne poszlaki, że właśnie Bockelson przyczynił się do upadku miasta, na mocy tajnego porozumienia wydając je w ręce wrogów.

Ten niezmiernie skomplikowany i zawiły, zróżnicowany i wielorodny "scenariusz fak­tów", pozostawiony nam przez historię, stał się podstawą sztuki Durrenmatta - sztuki, którą określił on jako komedię. Defini­cja, która w związku z tego rodzaju tema­tyką może się wydać szokująca, nie zasko­czy jednak nikogo, kto stykał się już uprzed­nio z twórczością autora "Romulusa" i "Wizy­ty starszej pani", i kto zna jego gorzką i pesymistyczną wizję rzeczywistości; niko­go, komu brzmi w uszach jego śmiech po­zbawiony wesołości, zjadliwy i szyderczy, śmiech maskujący surowe i gniewne oblicze moralisty. Jest to więc "czarna komedia epicka"; w miejsce niezupełnie do niej przy­stającego miana "Anabaptystów", można by jej przydać tytuł: "Wielkość i upadek No­wej Jerozolimy", tytuł mający w sobie coś z Brechta. Bo też, jak to powszechnie zau­ważono, ta niezmiernie rozbudowana, o gi­gantycznych niemal rozmiarach, przytłacza­jąca wielością obrazów komedia nasu­wa częste skojarzenia z brechtowskim sty­lem - mimo że autor ostentacyjnie odżeg­nuje się od tego pokrewieństwa (w rozpraw­ce, stanowiącej niejako teoretyczne dopeł­nienie samego utworu). Zresztą poszczegól­ne sekwencje sztuki przywodzą na myśl tak­że innych pisarzy - przede wszystkim Shawa. Chwilami odnosi się wrażenie, jakby skomplikowanie i wielostronność treści, składających się na zawartość tego dzieła, znajdowała odbicie w celowo zamierzonej zmienności formy, środków wyrazu, opra­cowania stylistycznego poszczególnych partii.

Przeplatają się tu ze sobą jakby trzy róż­ne konwencje. Postacie "czyste" pod wzglę­dem ideowym: inspirator i prorok anabap­tystów, Matthison, oraz "bohater pozytyw­ny", Knipperdolinck, fanatyczny wyznawca pierwotnej idei, oddający za nią życie - utrzymani są w tonacji poważnej i pate­tycznej, tonacji "wielkiego serio"; władcy i politycy, biskupi i generałowie, książęta i cesarz demaskują się przed nami nieustan­nie, podkreślając "dystans" do swojej hi­storycznej powłoki i wygłaszając aluzje do naszej współczesności w stylu figur shawowskich; przedstawiciele "tłumu" i cyniczni najemnicy wojskowi reprezentują grotesko­wą arlekinadę. Jest jeszcze jeden typ kon­wencji, zarezerwowany wyłącznie dla eni­gmatycznej postaci "anty-bohatera" - najciekawiej zresztą ujętej - owego kabotyńskiego monarchy "Nowego Jeruzalem" Bockelsona; autor uczynił z niego zawodowego aktora, komedianta w sensie dosłownym i przenośnym, podkreślając w ten sposób jakby pirandellowski nierozwiązywalny splot fikcji i prawdy, teatru i życia.

Ta różnorodność stylów przynosi wielkie bogactwo efektów, ale zaciera jasność i przejrzystość myśli prowadzącej w sztuce, i jest dość nużąca. Utwór, w poszczególnych fragmentach wysoce interesujący, zaskaku­jący niespodziankami, w całości zostawia wrażenie pewnego chaosu i braku precyzji myślowej. Może tym razem wrażliwa i bo­gata wyobraźnia teatralna Durrenmatta zbyt dała się porwać pokusom "wszystkoizmu"? Może sztuka wypadłaby czyściej pod wzglę­dem artystycznym i miałaby bardziej przej­mującą wymowę ideologiczną, gdyby autor nie puszczał w ruch tak potężnego i złożo­nego mechanizmu, nie wprowadzał tak wiel­kiej ilości postaci historycznych i nie sta­rał się scalić aż tak rozbieżnych nurtów spośród nieprzebranego strumienia życia?

Gęstwa motywów, splątanie i nieustanne mutacje form wypowiedzi, spiętrzony ba­rok ludowy, znamionujące tekst "Anabapty­stów", stwarzają szczególne trudności dla jego realizacji scenicznej. Tym większe uznanie należy się twórcom spektaklu w Tea­trze Dramatycznym. Widowisko odznacza się niezwykłą sprawnością - sprawnością nie tylko techniczną (która już sama przez się jest nie byłe jakim i rzadko osiąganym na naszych scenach atutem); to, że dwadzieścia obrazów przepływa przed nami bez żadnych zakłóceń, że mimo swej kontrapunktycznej struktury nie wywołują "przerw w odbio­rze" i narzucają widzowi wrażenie natu­ralnej, organicznej niemal ciągłości (przy­najmniej na razie, w bezpośredniej percep­cji) - to świadczy zarówno o kunszcie mon­tażu, jak o intelektualnym opanowaniu te­kstu przez inscenizatorów. Zasługę dzielą między sobą reżyser - Lu­dwik Rene, i scenograf - Jan Kosiński. Pierwszy ustalił doskonałe tempo i rytm spektaklu: rytm jego kolejnych sekwencji i rytm wewnętrzny, pulsację, gradus tem­peratury dla każdej ze scen odrębnych; dru­gi dał świetnie rozplanowany, funkcjonalny i syntetyczny szkielet konstrukcji, który, być może, najskuteczniej przeciwdziała nad­miernemu rozproszkowaniu i "dezintegracji" elementów samego utworu. Bardzo piękna i pełna posępnej ekspresji jest również kolo­rystyka całości (efektowne kostiumy, utrzy­mane w stylistyce renesansowej, są dziełem Ali Bunscha). Do tego dochodzi jeszcze parodystyczna, aluzyjna, nawiązująca cyta­tami do współczesności, muzyka Tadeusza Bairda.

Pod względem aktorskim spektakl jest ra­czej wyrównany, oczywiście, o ile użyjemy tego terminu dla określenia ogólnego po­ziomu wykonania - nie zaś w znaczeniu osiągnięcia wspólnego, jednolitego mianow­nika stylu interpretacji; to jest niemożliwe, bo tekst narzuca właśnie celową dyferencję w tym zakresie. Postacie poruszają się niejako w różnych, nie przylegających do siebie wymiarach; każda z nich przemawia innym językiem. Przy tym nie wszystkie egzystencje zostały obdarzone przez autora pełną konsekwencją.

Największe trudności miał tu niewątpli­wie odtwórca jednej z głównych postaci - mianowicie Knipperdolincka, jest to bowiem figura stojąca jakby na pograniczu; ni to realny człowiek, ni to znak symboliczny, abstrakcja. Mieczysław Milecki miał w tej roli głębokie i przejmujące akcenty bólu, cierpienia, załamującej się wiary; ale nie mógł dać pełnego wizerunku określonej osobowości, bo po prostu nie miał na to do­statecznego materiału. Wdzięczniejsze zada­nie przypadło Ryszardowi Pietruskiemu, ucieleśniającemu "anty-bohatera", komedian­ta i dyktatora, megalomana i zdrajcę - Bockelsona; ten wieloznaczny wizerunek nakreślony został z dużą inteligencją i sugestywnością. Z ogromnej obsady trzeba jeszcze wyróżnić Andrzeja Szczepkowskiego, znakomicie "serwującego" ironiczne para­doksy w krótkim epizodzie cesarza Karola V; oraz Zbigniewa Zapasiewicza, z dyskrecją i cienkim humorem, a zarazem z jakimś wewnętrznym zaangażowaniem uosobiającego odwieczną dolę "prawdziwego humani­sty".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji