Ciąg dalszy nastąpił
Sequele zwykle bywają gorsze od oryginału, zwłaszcza wtedy gdy za kontynuowanie losów bohaterów zabiera się autor mniej utalentowany.
Czy to ciąg dalszy "Przeminęło z wiatrem" czy "Lalki" (była taka próba), czy "Mizantropa" - rezultat jest podobny. Fabuła ciągnięta na siłę, postaci blade i płaskie, przypominające te pierwotne zaledwie imionami i najgrubszymi cechami charakteru. Szekspir miał jednak więcej szczęścia niż Molier. Bohaterowie przynajmniej połowy jego sztuk mają święty spokój - większość z nich radykalnie i bez wątpliwości rozstała się z tym łez padołem. Komediopisarz Molier musiał zostawić swoje postaci przy życiu i każdy może sobie z nimi teraz wyrabiać, co chce.
Jacques Rampal przeniósł bohaterów "Mizantropa" o dwadzieścia lat później. Dwoje bohaterów - Celimenę i Alcesta. Celimena wyszła za mąż za zamożnego mieszczanina, ma czwórkę dzieci i żyje sobie szczęśliwie w pięknym domu. Alcest (który u Moliera porzucił salony, udając się do ustroni) znalazł się w seminarium duchownym, a teraz jest kardynałem. Niespodziewana wizyta Alcesta ma dwa powody: jeden to chęć ratowania duszy Celimeny od grzechu, w którym (według Alcesta) niewątpliwie jest pogrążona, drugi - dawna, a wciąż żywa namiętność.
Konwersacja toczy się wartko, molierowską frazą, zaczepia o sprawy światopoglądowe (Celimena jest kobietą wolnomyślną, Alcest - dogmatykiem), ale sztuce Rampala daleko do oryginału. Czy ten pełen zahamowań (głównie natury seksualnej) bigot, posuwający się wobec dawnej ukochanej do paskudnego szantażu, mógł być tym Alcestem, o którego skomplikowanym charakterze napisano tomy? Celimenie udało się bardziej: nawet po dwudziestu latach i pod innym piórem jest kobietą pełną uroku.
Romuald Szejd wyreżyserował to wątłe dzieło zapewne w celu dostarczenia widzom przyjemności oglądania dwójki dobrych i popularnych aktorów w rolach, które sugerują pewne głębie. Danuta Stenka, aktorka piękna i utalentowana, tutaj wypadła blado. Zajęła się "stylowością" swojej postaci i Celimena utonęła w gestach rąk, przechyleniach głowy, wdzięcznych uśmiechach. Szkoda, że nie zagrała prawdziwej Celimeny u prawdziwego reżysera. Wojciech Malajkat skupił się z kolei na przesadnie starannym a manierycznym wypowiadaniu kwestii i usilnym demonstrowaniu, że miotają nim (pod duchowną sukienką) niewyżyte żądze. Oboje byli poprawni, bywali zabawni; przedstawienie było krótkie (ponad godzinę), ale puste i dość nużące. No cóż, nie każdy jest Molierem, nie każdy reżyserem...