Artykuły

Dziewczyny do wzięcia

"Błazenada" Konrada Dulkowskiego w reżyserii autora w Teatrze TrzyRzecze w Białymstoku. Pisze Joanna Ostrowska, członkini Komisji Artystycznej XX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Teatr TrzyRzecze jest dość nietypowym miejscem. Znajduje się w niezbyt miejsko wyglądającej części Białegostoku, w drewnianej pożydowskiej chałupie, którą z daleka rozpoznać można dzięki jasno święcącemu neonowi. To zderzenie starego domu z świetlną nowoczesnością szyldu chyba dobrze ukazuje rozciągnięcie TrzyRzecza, które w mieście słynącym obecnie głównie z rasistowskich ekscesów wyrosłych na silnym poczuciu "swojskości" i tradycji, próbuje robić nietradycyjny teatr. I taki też klimat, lekko undergroundowy, artystyczno-alternatywny, choć z piecem kaflowym w tle, miała "Błazenada". Widzów trudno byłoby zakwalifikować do jednej grupy społecznej. Było tu trochę zbuntowanej młodzieży, trochę zwykłej młodzieży, trochę ludzi w średnim wieku o wyglądzie bynajmniej nie awangardowym.

Przybywszy wcześniej do teatru stałam się mimowolną słuchaczką rozmowy trzech młodych kobiet za moimi plecami. W zasadzie był to występ jednej z nich, z racji ciąży i zbliżającego się ślubu obsadzonej w roli gwiazdy. Opowiadała o zbieraniu pieniędzy na małe, rodzinne wesele na 250 osób ("to tylko najbliżsi, nas samych w domu jest dziesięcioro"), o chłopaku, który, żeby zarobić na wesele, wziął dziekankę i nie jest pewny, czy wróci na studia, bo zmieniły mu się zainteresowania, a poza tym, jak zapłaci czesne to "zostanie nam pięćset złotych na życie". Nie była to jakaś fascynująca opowieść, słuchałam trochę bezwiednie, trochę z ciekawości. Po chwili zaczął się spektakl i okazało się, że monolog zza moich pleców równie dobrze (ewentualnie z drobnymi retuszami) mógłby zabrzmieć ze sceny. Miałam dowód, że teatr nadał artystyczną formę czemuś, co jest codziennością podlaskich i pewnie nie tylko podlaskich kobiet - głównych, a w zasadzie jedynych, bohaterek "Błazenady".

Co właściwie oznaczał ten tytuł, nie bardzo przystający do spektaklu? Czyżby był jakąś formą asekuracji, zabezpieczenia na wypadek, gdyby widzom opowieści o kobiecych marzeniach wydały się tylko śmieszne? Czy - co byłoby dość obrzydliwe - kpiną z samych bohaterek? Nie potrafię tego rozstrzygnąć; każdy wariant wydaje się równie możliwy co nieprawdopodobny.

Na szczęście nieszczęśliwy tytuł nie zepsuł samego spektaklu. Na małej scenie zmieściło się zaledwie kilka przedmiotów: duży fotel, tapicerowana ławka-puf, plastikowa miska z wodą, czerwony ikeowski stoliczek w kącie. Oraz dwie aktorki, grające wszystkie kobiece postacie. Beacie Kacprzyk przypadła czterdziestojednoletnia Paulina, z pozoru spokojna, chłodna w prezentowaniu emocji, dojrzalsza, bardziej poukładana. Ona już nie ma złudzeń, że coś w jej życiu się zmieni. Został w niej tylko smutek i żal. Historie młodszych dziewczyn prezentowane w spektaklu mogłyby być o niej samej sprzed lat. Agnieszka Findysz zagrała Paulę (która mogłaby być młodą Pauliną) i pozostałe warianty współczesnych dziewcząt. Była wśród nich Adela usiłująca narzucić sobie rygor formy ("bo przecież zawsze potrafiła grać"), obsesyjnie trzymająca się w ryzach Kaśka i Julia - w domu grzeczna studentka medycyny, poza nim szalona imprezowiczka. Obie aktorki wspólnie zbudowały postać Marty - psycholożki biznesu "chwilowo" dorabiającej jako modelka bielizny. Findysz grała wariant dziewczyny, która odniosła sukces, Kacprzyk - tę, której wytyka się niedostatki figury.

Płótno zamykające płytką scenę służyło za ekran, na którym wyświetlano napisy: imiona poszczególnych bohaterek i gorzkie marzenia najstarszej z nich, Pauliny, by ktoś ją zauważył, napisał o niej cokolwiek "choćby na Pudelku". By jej życie stało się "dziełem sztuki". Tylko czy życie zwykłej, przeciętnej dziewczyny może stać się punktem wyjścia dla jakiejś znaczącej opowieści? W ciągu całego spektaklu jego twórcy starają się pokazać, że tak; że przeciętność nie musi być - jak myśli Paulina - grzechem; że zwykłe ludzkie życie też może być na tyle ciekawe, by warto je pokazać w teatrze.

Opowieści pozostałych kobiet, które na razie znajdują się w "stadium larwalnym", wierząc, że to akurat w którejś z nich drzemie motyl, jaki wkrótce rozwinie skrzydła, przepojone są wiarą, że weszły w etap przepoczwarzania się. Wszystko to, co "teraz", jest tylko chwilowe, więc mało ważne. Prawdziwe życie będzie inne: dostatnie, ciekawe, atrakcyjne, spędzane z tym jedynym, właściwym mężczyzną; będzie toczyć się w wielkim mieście a nie tu - w bajorze pełnym duszących się karpi, z którego tak bardzo chcą się wyrwać. Ta wiara daje dziewczynom siłę, by znosić nudną, nie satysfakcjonującą pracę, albo noce w hotelowych łóżkach, gdzie się głównie czeka, aż on w łazience skończy rozmowę z żoną. Paulina już wie, że motyl się nie wykluwa, a to, co miało być chwilowe po jakimś czasie zamienia się w stałą codzienność i nie ma ucieczki z "bajora". W końcowym, przejmująco smutnym monologu mówi po prostu i z rozpaczą, że "to nie może być mój Łowicz" - miejsce, przez które się tylko przejeżdża, pozbawione znaczenia.

Tekst "Błazenady" dotyka wielu problemów: mamy tu rozpad więzi rodzinnych, umowy śmieciowe, egzystencjalną samotność. Tematy te nie są jednak traktowane deklaratywnie; pojawiają się w krótkich napomnieniach, lekko muśnięte, by widz mógł je sam wyłowić (lub nie). Brzmią wiarygodnie bo są dobrze osadzone w doświadczeniach bohaterek. Pewnego rodzaju komentarzem emocjonalnym do sytuacji bohaterek są piosenki. To w nich, w kontraście do powściągliwie mówionych monologów, jest miejsce na emocje, na wywalanie bebechów. Piosenki ukazują także różnicę wieku postaci - te śpiewane przez Paulinę pochodzą z lat osiemdziesiątych, reszta jest bardziej współczesna. Aranżacje są z ducha punk rocka: chropowate, agresywne, głośne. Kiedy postacie śpiewają, za podświetlonym czerwono płótnem widać sylwetki grających na żywo muzyków. To też buduje klimat lekko undergroundowego przedsięwzięcia.

Słowa uznania należą się obu aktorkom za wyważone, dobrze skomponowane kreacje, w których sposób podawania tekstu ma w sobie coś z osobistego wyznania, jakby słowa raczej wymykały się kontroli, niż miałyby być celowo zakomponowaną narracją. Agnieszka Findysz każdą ze swoich bohaterek wyraźnie różnicuje; nawet bez napisów można je rozpoznać. Beata Kacprzyk "dopowiada" historie prowadzone przez młodszą. W zasadzie wszystkie następujące po sobie monologi o losach kobiet są historiami o zwykłości, ale takiej, pod którą kryje się jakiś dramat. Zwyczajność życia jawi się w tym spektaklu jako zasłona skrywająca nie tyle tajemnicę, co dramat niespełnienia. Każda z bohaterek mogłaby być "everywoman", bo ich historie wydają się być uniwersalne. Razem natomiast składają się na całościowy obraz kobiety współczesnej. I nie jest to pogodny obraz.

W tych prowadzonych przez kobiety scenach pojawia się od czasu do czasu jeden aktor - Karol Smaczny. W zależności od potrzeb jest on albo męskim głosem w słuchawce w znakomitej i zabawnej scenie z call-center, w której niepostrzeżenie typowa rozmowa z "głosem twojego operatora" zamienia się w bolesną autoterapię telefonistki. Albo tajemniczym przedmiotem pragnień mijanym codziennie rano przed cmentarzem żydowskim, z którym nigdy, mimo wielu prób, nie udało się złapać kontaktu wzrokowego. Albo nieobecnym ojcem pojawiającym się znów jako pragnienie. Albo wcieloną w postać grubiańskiego fotografa w scenie pozowania do zdjęć potrzebą, by być podziwianą. Albo chłopakiem, który unosząc się męską godnością odchodzi, widząc efekt sesji fotograficznej. Jest to więc w pewnym sensie archetyp mężczyzny jako elementu życia, którego się potrzebuje, lecz który jest wielkim nieobecnym. Jego "uniwersalność" podkreśla czarny, bezosobowy strój - mężczyzna jest dla historii kobiet zaledwie tłem. Jako samodzielny podmiot pojawia się tylko w krótkim monologu, w którym wspomina moment, kiedy jego ojciec jedyny raz dotrzymał słowa - powiedział, że odchodzi i tak też zrobił. Dla niego, ten ważny w życiu chłopca człowiek też jest wielkim nieobecnym i to go łączy z doświadczeniem kobiet.

Spektakl został przygotowany przez teatr działający w mieście, które większości mieszkańców kraju jawi się właśnie jako zapadła prowincja, stolica polskiego rasizmu, takie "bajorko", które mija się pociągiem w drodze na wakacje. "Błazenadę" stworzyli artyści, którzy na różnych etapach swojego życia mieszkali i pracowali w owym "wielkim świecie", jaki przywoływany jest w ich spektaklu. Być może to właśnie ta dwoistość ich doświadczenia - poznania życia w małych i większych miastach wpłynęła na sposób, w jaki skonstruowali ten spektakl - ze zrozumieniem rozmaitych uczuć i bez niepotrzebnego pouczania. Czy jest on więc sposobem na podzielenie się własnym doświadczeniem tych, którzy - podobnie jak bohaterki - na jakiś czas wyrwali się z "bajora", a teraz pokazują, że także mieszkając w Białymstoku można robić ciekawe artystycznie i ważne społecznie rzeczy? Czy "Błazenada" jest próbą dowartościowania miejsca, w jakim się żyje? Czy jest może próbą przekonania samych siebie, że w prowincjonalnym mieście też można robić ważne i wartościowe rzeczy? Jak pokazuje przykład TrzyRzecza - można i to na wielu różnych planach, nie tylko artystycznym, lecz także społecznym, choćby przez przymuszanie instytucji państwowych do stosowania w praktyce antyrasistowskiego prawodawstwa.

Obejrzałam wartościowy, mądry i zrobiony z pasją spektakl, który dotyka też jakiejś części mojego doświadczenia. Mieszkając przez chwilę w Nowym Jorku, w awangardowym teatrze na East Village oglądałam spektakl zrobiony przez indyjską aktorkę - emigrantkę, która opowiadała o swoich doświadczeniach "bycia aktorką w Big Apple, stolicy świata". W spektaklu padło zdanie, które zapadło mi w pamięć: "Egzotyczne miejsca przestają być takie egzotyczne, kiedy się w nich mieszka." Fajnie, że podobną prawdę chciało przekazać TrzyRzecze swoim widzom. Oraz tę, że uciekając w inne miejsca i tak nie da się rady uciec od siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji