Artykuły

Odkrycie Peipera

ODKRYCIEM scenicznych możliwości tkwiących w utworach Tadeusza Peipera były dotychczas dwa spektakle interpretowane przez Lecha Gwita podczas kolejnych Festiwali Teatrów Jednego Aktora. Ale to były widowiska przede wszystkim poetyckie, a sekret ich ekspresji tkwił w dużej mierze w tym, że Peiperowskie teksty znacznie lepiej brzmią w recytacji niż w lekturze. Prapremiera sztuki "Skoro go nie ma", na wrocławskiej Scenie Kameralnej, to spotkanie z doświadczeniem artystycznym zupełnie innego rodzaju.

Założenia myślowe tej sztuki mają wiele wspólnego z koncepcjami Geneta, Sartre'a czy Witkacego, zostały jednak zdecydowanie mocniej osadzone w realiach socjologicznych, w konkretnym materiale obserwacji społecznej. Reportażowym podtekstem "Skoro go nie ma" są przecież autentyczne wydarzenia z roku 1923 - krakowskie starcia robotników z policją. Ale fabuła spełnia tu rolę tylko pretekstową.

Peiper z całą konsekwencją i pasją satyryka rysuje portret "człowieka bez właściwości", człowieka tak wewnętrznie plastycznego, tak pozbawionego psychologicznej ciągłości, ze po prostu istniejącego nie jako określona osobowość, ale jako suma kolejnych, zupełnie różnych od siebie ról. Znakomicie dokumentuje to kwestia jednej z postaci, która tak oto definiuje bohatera: "Pan się tak zmienia, że pana wcale nie ma". Te psychologiczne konstatacje autora mają tu jednakże wyraźny walor polityczno - społeczny. Wszystkie postacie utworu są bowiem poddane próbie ostrych konfliktów socjalnych, która okazuje się swego rodzaju papierkiem lakmusowym, sprawdzającym wartość każdej z postaw.

Peiper nie daje subtelnego studium dylematów wahającego się intelektualisty, ale pisze jadowity pamflet na określony typ inteligenta - zawodowego konformisty, który najpierw gra rolę kondotiera rewolucji, aby w obliczu zwycięstwa prawicy natychmiast zmienić front, oblicze, przekonania.

Przyznam, że nie przepadam za uprawianym przez autora "Skoro go nie ma" gatunkiem teatru. Za dużo w nim efektów werbalnych, nadmiernej elokwencji i demonstracyjnej łatwości konstruowania sytuacji wyraźnie na użytek "tezy". Sztuka Peipera jest materiałem inscenizacyjnym nie najłatwiejszym, wręcz ryzykownym; wymaga nie tylko opanowania nadmiaru retoryki, ale przede wszystkim trafnego wyboru konwencji, przyjęcia takiej zasady stylizacji, która odbierając fabule wymiar dosłowności pozwoliłaby na określoną zabawę tekstem, na otwartą teatralizację każdej sceny, na wprowadzenie elementów parodii i pastiszu.

Wrocławskie przedstawianie jest w pierwszym rzędzie sukcesem reżyserskim. Jerzy Wróblewski przeczytał bardzo precyzyjnie tekst wyciszając elementy bezpośrednio publicystyczne, a eksponując całą psychologiczno-społeczną warstwę utworu. Umiejętnie podkreślał też swoistą marionetkowość postaci. Spektakl poprowadził w stylu nienatrętnej, na poły realistycznej groteski. Bardzo swobodnie, a jednocześnie z poczuciem dyscypliny utrzymują tę konwencję aktorzy. Największa w tym zasługa duetu głównych wykonawców - Krzesisławy Dubielówny (świetna w kolejnych wcieleniach jako subretka, wamp i kobieta z zasadami) i Józefa Skwarka, który konsekwentnie, przekonywająco i dowcipnie sportretował centralną postać sztuki. Również pozostali wykonawcy bez zarzutu wywiązali się ze swoich zadań.

Wrocławska prapremiera uwierzytelniła sceniczną atrakcyjność trudnego, a interesującego poznawczo i nie granego dotąd utworu Peipera. Na tym polega jej istotny walor.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji