Czarna róża
Najczęstsze ujęcie: więzienna prycza. Kim jest więzień, który ją zajmuje? Konspiratorem - komunistą? Czy tylko sympatykiem komunizmu? A może egzaltowanym inteligentem przypadkowo zaplątanym w komunizm? Spektakl powinien przynieść odpowiedź na to pytanie.
Ale temat jest trudny. Również dlatego, że właśnie ten okres w historii polskiego ruchu komunistycznego (lata międzywojenne) wzbudził najwięcej sprzecznych ocen, a niektóre koncepcje i przemyślenia ówczesnych polskich komunistów zweryfikowało życie. Dotyczy to głównie ich stosunku do sprawy narodowej. Pisze o tym w Programie Teatralnym Joachim Benyskiewicz. W przedstawieniu pobrzmiewa ledwo echo tej ważnej kwestii politycznej, jednej z głównych przyczyn wielkiego dramatu KPP-owców. Spektakl załatwia problem, zbyt chyba powierzchownie, w karykaturalnej postaci polskiego oficera (Major - Jerzy Glapa), ucharakteryzowanego na głupiego zupaka i ten ton brzmi dla widza fałszywie. Ale przejdźmy do rzeczy bardziej istotnych w ocenie tego dość kontrowersyjnego - moim zdaniem przedstawienia. Najważniejsze, że podjęty został temat heroizmu początków polskiego ruchu komunistycznego (więzienia, więzienia...) i że teatr pokazał tę mało znaną szerokiemu społeczeństwu sprawę w sposób nieplakatowy, poprzez ekspresję obrazów, temperaturę sporów i emocje głównego bohatera, dojrzewającego do komunizmu polskiego inteligenta Henryka Jarosza (Bogusław Kierc).
Najmocniejszą stroną interesującej konstrukcji teatralnej, zaproponowanej przez reżysera "CZARNEJ RÓŻY" Romana Kłosowskiego są obrazy - znakomita scena czytania gazet w burdelu, krążenie spiskowców po ulicy, demonstracja, spiskowcy w kawiarni, bunt w więzieniu i masakra w II akcie. Zasada krótkich ujęć "filmowych" (scena pomyślana symultanicznie, dzieje się wiele wątków na raz, reflektor wypunktowuje ten fragment przestrzeni, gdzie właśnie toczy się akcja), której podporządkowana jest większość działań scenicznych I aktu, odbywających się w retrospektywie, we wspomnieniach więźnia, w nagłym przypomnieniu, w marzeniach, może we śnie - sprawia, że dominują właśnie obrazy. One nadają przedstawieniu tempo, nerwową dynamikę i zagęszczają atmosferę psychiczną miotanego wątpliwościami bohatera. Widz wyrabia sobie pojęcie o ówczesnej rzeczywistości społecznej bez natrętnej propagandy.
Natomiast dyskusje ideologiczne, również istotny element w procesie tego dojrzewania do komunizmu niestety, są mniej atrakcyjne teatralnie - przegadanie, w opartym o długie dialogi II akcie rozciąga nużąco akcję. Mają przy tym, co gorsza, jeszcze jedno słabe miejsce - Henryk Jarosz, podchodzący do komunizmu od początku do końca emocjonalnie, z gołębią wiarą i miłosną fascynacją (cała sprawa zaczęła się przecież od miłości do kobiety - komunistki Tamary Blumenthal), dość często pozostaje na placu, bez racjonalnych argumentów. Przytrafia mu się to głównie w starciu z profesorem Thielem (Hilary Kurpanik) i Wujkiem, byłym komunistą, starym robotnikiem, (Jerzy Śliwa). Dlaczego się tak dzieje? Z dzisiejszej perspektywy historycznej, gdy rozwój współczesnych ruchów rewolucyjnych w świecie dostarcza nam dowodów na to, że sytuacja ideologiczna komunizmu stała się bardziej złożona, i że trzeba rozwiązywać nowe stające przed nim problemy, niektóre stwierdzenia strony przeciwnej brzmią zbyt poważnie, by można je było odeprzeć egzaltowaną wiarą, obowiązującą nas jako Ewangelia jeszcze w latach czterdziestych i na początku pięćdziesiątych, kiedy Julian Stryjkowski pisał swoją powieść "CZARNA RÓŻA".
Fakt, że Kłosowski, zdając sobie sprawę z trudności interpretacyjnych przy dzisiejszym odczytaniu utworu, odważył się jednak tę próbę podjąć, uważam za wydarzenie w życiu społeczno - kulturalnym. Jest on również adaptatorem "CZARNEJ RÓŻY", która w kształcie scenicznym objawiała się po raz pierwszy właśnie w Zielonej Górze (prapremierę w dniu 22 lutego zaszczycił autor powieści Julian Stryjkowski). W moim odczuciu adaptator i zarazem reżyser podjął się w tym wypadku zadania, które mogę porównać ze skomplikowanym zabiegiem przesuwania dużego gmachu z fundamentami włącznie z jednego miejsca na drugie. Robi się to czasem, by budowlę z jakiegoś względu cenną uchronić przed rozbiórką i zarazem ustawić w bardziej odpowiednim miejscu. Że operacja była trudna i co z niej wynikło, starałam się już częściowo powiedzieć.
Pozostałe i największe kłopoty interpretacyjne dotyczą trzeciego elementu w teatralnej wersji "CZARNEJ RÓŻY" (konstrukcja wygląda następująco: obrazy rzeczywistości społecznej, dyskurs, przygoda miłosno-ideowa Henryka Jarosza) i głównego w powieści - miłości bohatera do Tamary Blumenthal i poprzez nią kontaktów z ruchem komunistycznym, a wreszcie świadomej akceptacji komunizmu.
Kłosowski - w moim odczuciu - zrozumiał, że dla współczesnej widowni jedynym i najważniejszym powodem zbliżenia się młodego inteligenta Henryka Jarosza do komunizmu nie może być mistyczna niemal fascynacja miłosna. Nie dlatego, że to powód mało prawdopodobny - doświadczenie uczy, że ludzie z miłości zmieniają religie, światopoglądy i nawet inaczej widzą kolory. Tylko że dzisiejszego widza bardziej obchodzi atmosfera, rodowód społeczny i intelektualny ówczesnych komunistów, prawda wyboru dokonanego przez głównego bohatera "CZARNEJ RÓŻY" z miłości, lecz chyba podpartego intuicją, którą dziś przywykliśmy nazywać instynktem klasowym.
Oczywiście sprawa Tamary Blumenthal, doktrynerskiej i właściwie zimnej muzy komunizmu (Grażyna Leśniak, styl femme fatale, interesująca, lecz chwilami zbyt monotonna, bez wewnętrznego ognia), w logice i nastroju przedstawienia gra dużą rolę, czyni je poetyckim - poprzez twarde realia konspiracji (więzienie, bicie, wzajemne podejrzenia o zdradę) jak błękitne żyłki przez skórę prześwieca dzięki temu jakaś tęsknota do piękna, która jest wysokim, czystym tonem tego spektaklu. Ale przynosi też i pewien dźwięk pretensjonalny, w postaci przesadnie w niektórych momentach rozegzaltowanego tą miłością Bogusława Kierca. Rozumiem, że jest to emocjonalizm, zaprogramowany przez reżysera. Ten młody student chłonie ideę tak jak miłość, całą powierzchnią skóry, jest otwarty na oścież, jego reakcje przypominają zachowanie dziecka. Nie, dziecko bywa bardziej naturalne. Wolałabym, żeby Kierc dojrzewał emocjonalnie do rewolucji, przechodząc od stanu egzaltacji do prawdziwego żaru. Wszak poznał więzienie i był poddany próbie zwątpień. Gdyby jego emocja była bardziej gorąca, a mniej zewnętrzna, racje polemistów (świetni aktorsko Kurpanik i Śliwa) nie byłyby chyba w stanie przykryć całkowicie jego intuicyjnej racji. Te zastrzeżenia do interpretacji postaci nie deprecjonują całej ogromnej pracy Kierca nad tą trudną rolą.
Ze zdziwieniem zauważyłam, że rozkładam "CZARNĄ RÓŻĘ" na czynniki pierwsze, wytykając miejsca wątpliwe w odczytaniu głównego przesłania spektaklu. Rzadko jednak zdarza się sztuka, która niesie tyle treści dyskusyjnych, podejmując problemy ideowo - moralne tak dla nas frapujące. Muszę więc jeszcze powiedzieć to, co tylko mimochodem zostało zasugerowane, że "CZARNA RÓŻA" jest też propozycją interesującego teatru - "filmowego" sposobu opowiadania zdarzeń i przeżyć wewnętrznych bohatera. Mimo spowolnienia II aktu ten artystyczny zapis pewnego rozdziału naszej historii jest ciekawy.
Warto również dodać, że sporo barw wnieśli do obrazu aktorzy. Poza wymienionymi już na uwagą zasługują w większych rolach epizodycznych zwłaszcza Jacek Piątkowski (Sulikowski), Cyryl Przybył (Blumenthal), Tadeusz Bartkowiak (Zbyszek), Krystyna Drozdowska (Jadwiga), Ireneusz Karamon (Marian) i Ryszard Żuromski jako Sędzia, który jednak nie do końca wykorzystał możliwości, jakie dawała mu postać.
Kategorycznej odpowiedzi na pytanie postawione przeze mnie na początku spektakl nie daje, ale jest to zaletą przedstawienia. Domyślamy się tylko, że Jarosz mimo zwątpień i wahań pójdzie trudną drogą, jaka stała się udziałem błądzących lecz poszukujących prawdy ówczesnych polskich komunistów.
Nie, nie jest tak, jak napisałam, choć tak właśnie być powinno. Reżyser zamiast urwać we właściwym miejscu, na siłę, wbrew nastrojowi i prawdzie artystycznej spektaklu, jakby nie ufał temu wszystkiemu, co zostało pokazane i wątpił w prawidłowe reakcje widzów, dolepia fatalne zakończenie - w postaci jękliwej egzaltowanej deklaracji, która wręcz zbulwersowała Waszego recenzenta. I scena ta kładzie na obie łopatki całe to interesujące przedstawienie, które jednak trzeba zobaczyć zatkawszy sobie ewentualnie uszy w tym momencie, gdy rewolucjonista po słowach: "Gdzie jesteś? A ja cię właśnie szukam" zaczyna brodzić jak w malignie, zapewniając na wszelki wypadek, że zmierza po scenie we właściwym kierunku.