Artykuły

Iza znowu ma ten błysk w oku

Dyrektor szkoły baletowej w Gdańsku Bronisław Prądzyński mówi, że IZA SOKOŁOWSKA jest urodzonym pedagogiem. Cieszy się każdym jej sukcesem. - To trzeba widzieć, jak te początkujące baletnice wpatrzone są w Izę, jak uczą się od niej tańca. Tak jak ona, będą miały sukcesy.

Choroba jej nie złamała, lecz wzmocniła - w sensie duchowym. Już nie tańczy, ale nie czuje się z tego powodu nieszczęśliwa. Przyjaciółka mówi: - Gdy na nią patrzę, widzę cud. Mało kto by się nie poddał po takich przejściach

Dyrektor szkoły baletowej w Gdańsku Bronisław Prądzyński, pamięta, że od początku w oczy rzucała się jej wyjątkowość. Iza Sokołowska nie była jeszcze maturzystką, gdy wygrała prestiżowy konkurs w Warnie. Złotego medalu nie przywiozła stamtąd jeszcze żadna inna Polka.

- To impreza, gdzie są bardzo wyśrubowane wymagania - podkreśla Prądzyński. - Większą renomą cieszy się tylko konkurs baletowy w Moskwie.

Iza od razu stała się wschodzącą gwiazdą. Podpisała kontrakt z Operą Królewską w Kopenhadze.

- Zawsze zachwycała, miała w sobie ten blask już jako dziecko - mówi Eliza Kujawska-Dziedzic, przyjaciółka ze szkoły baletowej. - Każda z nas chciała się z nią kolegować, zarażać od niej entuzjazmem. Najlepsza z tańca, najlepsza z przedmiotów ścisłych.

Gdy organizowano szkolny konkurs choreograficzny - wiadomo było, kto wygra. Najlepsze pomysły miała Iza.

- W klasie wszystkie i kochałyśmy ją, i zazdrościłyśmy - dodaje Eliza Kujawska-Dziedzic. - Kułyśmy w Gdańsku do matury, a ona w tym czasie tańczyła już w Kopenhadze, za naprawdę dobre pieniądze.

Dziewczyny nie zdziwiły się więc, gdy po kilku latach usłyszały, że Iza wyszła za mąż za "księcia z bajki". Że mieszka w słonecznej Grecji. Że ma synka.

A potem ta wiadomość: zachorowała na raka. Nie chciało się wierzyć.

- Jak to? W tym perfekcyjnym życiu Izy coś tak strasznego? - zastanawiały się koleżanki.

Eliza pomyślała nawet, że to wszystko było zbyt piękne, bo nie da się żyć ciągle w słońcu i nie zaznać cienia. Że ta choroba przyszła dla równowagi.

Zupełny przypadek

Spotkanie w kawiarni we Wrzeszczu.

Na pierwszy rzut oka, żadnego śladu po chorobie. Jednak gdy Iza wstaje z fotela, widać, że ruch nie jest naturalny - lekko przekrzywia plecy, by chronić się przed bólem.

- Ostatnio jechałam Polskim Busem do Warszawy - opowiada. - Dosiadła się do mnie jakaś wyjątkowo duża pani, i najgorsze, że strasznie się rozpychała. Autobus pełny. Siedziałam ściśnięta, ze łzami w oczach. Kręgosłup strasznie rozbolał. Modliłam się w myślach, żeby jak najszybciej była ta Warszawa.

Jeszcze niedawno próbowała z tym bolącym kręgosłupem występować na scenie Sopockiego Teatru Tańca. Dyrektor Jacek Krawczyk z zespołem stawali na głowie, by wciągnąć Izę do współpracy. Wystąpiła w trzech spektaklach, ostatnio w "Wariacie i zakonnicy".

- Taniec nowoczesny to oczywiście co innego niż balet, do którego drogę zamknęła Izie choroba - tłumaczy Krawczyk. - My tak układaliśmy choreografię, by ukryć jej ograniczenia ruchowe. Jesteśmy otwarci na współpracę z Izą.

Ona sama nie widzi już jednak siebie w tańcu. Wie, jak cierpiała z bólu po występach, i jak dalekie były one od doskonałości. Postanowiła całkowicie oddać się pedagogice tańca - do Warszawy jeździ, bo tam właśnie studiuje; jest na trzecim roku, za kilka miesięcy zrobi licencjat. Dyrektor Prądzyński zatrudnił ją w gdańskiej szkole baletowej, choć dopiero rozpoczynała studia. Trzeba było na to dostać specjalną zgodę ministerstwa.

- Prawdę mówiąc, nie było z tym żadnego kłopotu - bagatelizuje Prądzyński. - A to dlatego, że Iza jest wybitna. Zawsze była.

Jej rodzice pochodzą z okolic Jasła. Tata pojechał do Gdańska, szukać pracy w stoczni, przywiózł mamę nad morze. Dostali mieszkanie w Nowym Porcie. To rodzice wybrali dla Izy szkołę baletową?

- Nie, zupełny przypadek - odpowiada. - Pod koniec drugiej klasy w podstawówce, pojawiła się pani Jagoda, która szukała dzieci do szkoły baletowej. W hallu sprawdzała nasze predyspozycje. Pokazać stopy, w pozycji żabki zademonstrować rozpiętość nóg. Patrzyła na nas przez wielkie okulary, a kto wpadł jej w oko, dostawał propozycję, by zdawać do szkoły baletowej. Poszłam na egzamin, przyjęli.

Trzeba było wstawać o szóstej, by zdążyć do szkoły i punkt ósma być już gotowym do ćwiczeń.

Drążek, lustra i grupa uczniów poddana baletowej musztrze, pod okiem doświadczonej nauczycielki.

Iza do dziś pamięta, jak nieprzyjemne były zimne baletki, gdy wkładała je w szatni na nogi. Nie miało to wielkiego znaczenia - bardzo chciała tańczyć.

Ulubienica Luby

Zapał do ciężkiej pracy? No nie, nie przesadzajmy - żadne dziecko tego w sobie nie ma. Musi być pedagog, który pchnie we właściwym kierunku wyobraźnię ucznia. Dla Izy tym nauczycielem była Luba Bakharieva.

- Umiała wycisnąć z człowieka ostatnie soki. Przy niej poznałam, czym jest ciężka praca i nie umiałam już podchodzić do życia inaczej - mówi Iza.

Bakharieva jest rodowitą Rosjanką. Ktoś ją wypatrzył, przyjechała do Trójmiasta, zamieszkała w Domu Tancerza przy szkole baletowej i zaczęła uczyć. Elegancka, dystyngowana pani po pięćdziesiątce.

- Nie ma własnych dzieci, więc uczniowie byli jej pociechami - opowiada Iza. - Bardzo nas kochała. Moje sukcesy zawodowe, to w wielkiej mierze zasługa Luby. Uważam, że jest moją drugą mamą.

Przełomem w karierze Izy Sokołowskiej był konkurs w Nagoi, dwanaście lat temu. Lecieli do Japonii jak na wspaniałą wycieczkę, bez specjalnych nadziei na sukces. Iza z kolegą ze szkoły Marcinem Kupińskim doszła do półfinału. To po Nagoi skontaktował się z nią dyrektor opery w Kopenhadze i zaproponował pracę. Gdy niecałe pół roku później Iza wygrywała konkurs w Warnie, była już po słowie z Duńczykami.

- Lubię Kopenhagę i ludzi, których tam spotkałam w pracy - mówi. - Od dyrektora po oświetleniowców: wszyscy są wspaniali, życzliwi, odpowiedzialni. Między tancerzami nie ma złośliwości, patrzenia jeden na drugiego wilkiem. Więcej - dostaniesz rolę, możesz liczyć, że inni będą się cieszyć twoim sukcesem i zrobią wiele, żeby pomóc.

- Naprawdę nie jest tak, jak we wspaniałym rosyjskim balecie Bolszoj, gdzie tancerz zawiedziony przydziałem ról sprawił, że twarz dyrektora baletu oblano kwasem?

- Nie, to zupełnie dwa różne sposoby myślenia - odpowiada Iza. - Jeden właśnie tak wygląda: katorżnicza praca, tresura, współzawodnictwo do upadłego, walka o role. W Kopenhadze przekonałam się jednak, że świetne wyniki daje szacunek do współpracowników, życzliwość i zaufanie. Nie lubię uczestniczyć w wyścigu, dlatego w Danii poczułam się tak dobrze.

Zarobki? 12 tys. zł miesięcznie. Tak - poczuła, że ma pieniądze, może żyć na dobrym poziomie. Czasem coś wpadło dodatkowo, na przykład za występ w reklamie. Jednak trudno było coś odłożyć z tych pieniędzy. Iza nie chciała, by obcokrajowcy patrzyli na nią jak na dorobkiewicza z dzikiego wschodu. Wynajęła mieszkanie w dobrej dzielnicy, na co szła połowa zarobków. A gdzie jedzenie, podróże, wieczorne wyjścia na miasto? Dania jest droga.

Książę z bajki

W kłopoty można wejść na przykład tak.

Na święta przyjechała do Polski, wybrała się z mamą do salonu fryzjerskiego do Gdyni. Jego właściciel, to już niemal znajomy. Był tam jakiś przystojny gość - przedstawiono ich sobie. Po jakimś czasie właściciel salonu dzwoni do Izy, mówi, że jego przyjaciel chciałby ją poznać.

- Nawet nie bardzo wiem, o kogo chodzi. Ja w Danii, on w Gdyni... Bez sensu... - odpowiada.

Zadzwonił, gdy była w Danii. Zaczął telefonować codziennie, oboje polubili te rozmowy. Wkrótce odwiedził ją w Kopenhadze.

Trzy miesiące później wzięli ślub, w stolicy Danii. Iza miała 23 lata, nosiła fryzurę "na punka", była ubrana na czarno. Dlaczego akurat taki kolor? Nie - nie nosiła żałoby po kończącym się właśnie życiu baletnicy. Tańczy się mniej więcej do czterdziestego roku życia. I co dalej? Iza widziała wiele baletnic, które zbliżały się do końca kariery. Czy były szczęśliwe? Nie. Depresje, poczucie wypalenia zawodowego, często - samotność zamiast zwykłego życia rodzinnego. Iza chciała mieć normalną codzienność: męża i dzieci. Mimo młodego wieku sama czuła się zawodowo wypalona; uznała, że ślub będzie dobrym rozwiązaniem.

- Proszę mi pokazać dziewczynę, która w skrytości ducha nie marzy o "księciu z bajki" - proponuje Eliza Kujawska-Dziedzic. - O kimś, kto będzie czuły, dobry, zbuduje wspólne życie i jeszcze obsypie prezentami. Ja się Izie nie dziwię. Zresztą, trzeba ją znać, by wiedzieć, że nie ma u niej stanów pośrednich. Jak się zakocha, to na zabój. Chyba dlatego nie zorientowała się od razu, że to pomyłka. Chyba pierwsza tak poważna w jej życiu, bo ona ma dobre wyczucie, czego można się po kim spodziewać.

Iza nie chce już opowiadać o szczegółach swojego życia małżeńskiego. Kiedyś robiła to - chyba na zasadzie psychoterapii. Media chętnie ją cytowały, były mąż się wściekał, groził sprawą sądową o zniesławienie.

- Zamieszkali w Atenach, urodziła synka - relacjonuje znajoma Izy. - Gdy jeszcze była w ciąży, zaczęło się psuć między nimi. Wzajemne rozczarowania. Ona w obcym kraju całkowicie zdana na jego łaskę. Nowa sytuacja przerosła ich oboje. On, zamiast być dla niej tarczą, zaczął wyładowywać w domu swoje frustracje. Zawsze znalazły się jakieś powody. W interesach nie szło tak, jak powinno. Kłócił się z rodzicami, od których był uzależniony. Iza mówiła potem: "Chyba byłam ślepa, bo jeśli ktoś tak się zachowuje wobec ojca lub matki, bez szacunku, to od razu wiadomo, że coś jest nie tak".

Inna znajoma: - Nie był samodzielnym biznesmenem, za jakiego chciał uchodzić. Mężczyzną, który stoi na własnych nogach. Był po prostu synem, który żyje w cieniu interesów ojca i próbuje mu dorównać, choć jest to poza jego zasięgiem.

Gdzie ta perfekcja

Cztery miesiące po urodzeniu dziecka - niepokojące bóle kręgosłupa. Iza myśli, że wypadł jej dysk. Lekarze znajdują guz na kręgosłupie, to nowotwór, który zazwyczaj nie jest złośliwy, ale ten przypadek jest niestety inny: dał już przerzuty do płuc. Iza trafia na stół operacyjny. Potem jest chemioterapia i radioterapia.

- Początkowo myślałam: choroba, która już na pewno spowoduje, że nie wrócę na scenę, nie wrócę do tańca. Nie uważałam, by był to jakiś wielki dramat. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że walczę o życie.

Szkolna przyjaciółka Eliza Kujawska-Dziedzic: - Chyba w takich sytuacjach poznaje się prawdziwą twarz człowieka. Odwiedziłam Izę w Nowym Porcie, w mieszkaniu jej mamy, które jest na czwartym piętrze domu bez windy. Była w złym stanie, i fizycznym, i psychicznym. Niepodobna do siebie. Gdzieś zniknął ten czar, urok. Ciężka choroba strasznie zmienia wszystko. Nie było perfekcyjnej Izy. Nie ma sensu opisywać, jak wyglądała. Na mnie największe wrażenie zrobiło to, że ta Iza, którą wcześniej tak dopieszczało życie, nie wstydzi się swojej choroby, nie wstydzi się prosić o pomoc i umie za nią dziękować.

Do niewielkiego mieszkania na czwartym piętrze chętnie przychodzą przyjaciele i znajomi. Przyjeżdżają nawet z zagranicy. Iza potrzebuje jechać do szpitala na zabieg - noszą więc ją na plecach, cztery piętra w dół, cztery piętra w górę.

Luba Bakharieva przychodzi do chorej ulubienicy, przyrządza dla niej wątróbki, gotuje czerwone buraki. "Żebyś była zdrowa, kochana".

Jest źle - lekarze obawiają się, że Izie zostało ledwie kilka miesięcy życia.

Dyrektor Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej w Gdańsku Bronisław Prądzyński: - Gdy dowiedziałem się o jej chorobie, mieliśmy akurat radę pedagogiczną. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci. Od razu postanowiliśmy zorganizować akcję na rzecz ratowania Izy.

Luty 2009, "Gazeta" relacjonuje: "Wiadomość o Izie Sokołowskiej, chorej na raka 24-letniej tancerce, obiegła Trójmiasto 'lotem błyskawicy'. Jej przyjaciele i znajomi organizują w internecie akcję zbierania pieniędzy na leczenie. - Znam Izę, razem chodziliśmy do podstawówki na Nowym Porcie - mówi Mariusz Schmidt, wokalista formacji Born in the PRL. - Kilkanaście dni temu natknąłem się przypadkiem w internecie na informację o chorobie Izy, pomyślałem, że trzeba jej pomóc. Skrzyknąłem znajomych, którzy grają w trójmiejskich zespołach. Postanowiliśmy, że zorganizujemy koncert. Cieszymy się, że sprawa nabrała takiego tempa i włączyły się gwiazdy polskiego rocka".

Koncert odbywa się w gdyński klubie Ucho, występuje m.in. Apteka, Blenders, Golden Life i Tomek Lipiński. Cały dochód z imprezy idzie na konto Izy.

Klub koszykówki Asseco Prokom Sopot przelewa 10 tys. zł.

Liczba darczyńców rośnie.

Bóg jest sprytny

Co robi chory, gdy słyszy od lekarzy, że niewiele mogą już zrobić? Chory, który ma 24 lata i malutkiego synka.

Iza uczepiła się wiary, że mogą ją uratować w Chinach. Ktoś znajomy jej o tym powiedział, że leczą tam nawet przypadki uznane w Europie za beznadziejne. Koszt takiego zabiegu - bagatela 55 tys. dolarów. To dlatego tak ważna była publiczna zbiórka pieniędzy.

Jeszcze w lutym 2009 r., na wózku inwalidzkim wiozą ją na lotnisko i rusza w podróż do kliniki w Tianjin.

Jest coraz lepiej. Iza pisze w internecie: "Każdy kolejny dzień wydaje się piękniejszy od poprzedniego, choć to już niemal niemożliwe:) Trudno opisać radość, jaka panuje w moim sercu, i wdzięczność za to, że mogę być świadkiem każdego momentu, codzienności. Życie jest cudowne, każdy drobiazg, uśmiech, błysk radości w oczach najukochańszych, zabawy i wygłupy, słońce i śpiew ptaków Bóg jest niesamowicie mądry i sprytny, a ja szczęśliwa!!! Pozytywnie pozdrawiam. Wasza Iza".

Wiadomość o wyleczeniu Izy wzbudzi konsternację wśród polskich onkologów. Co za metody stosują ci Chińczycy? Kultywowanie krwi? Terapia genowa?

Prof. Maciej Krzakowski, krajowy konsultant w onkologii klinicznej, mówi dziennikarzom: - Czary-mary, nic ponadto. Ale w Chinach wiele jest podobnych niekontrolowanych eksperymentów. Byłem tam na konferencji naukowej, rozmawiałem z lekarzami, włos się na głowie jeży, co oni wyprawiają.

Jednak chora wyzdrowiała - jak to wytłumaczyć? - To mógł być przypadek - mówi onkolodzy.

W ślad za Izą do Chin lecą inni chorzy z Polski, bo klinika Tianjin staje się dla nich ostatnią deską ratunku. Na początku 2010 r. dziennikarze "Gazety" odszukują siedem przypadków innych osób - okazuje się, że chiński cud im nie pomógł: sześć z nich umarło, siódma czeka na śmierć.

Wrogie komentarze w internecie. Zarzuty, że Iza i jej brat Rafał napędzają pieniądze cwaniakom, którzy cynicznie zarabiają na nieuleczalnie chorych. Że dają bezpodstawną nadzieję i nie wiadomo, czy sami czegoś z tego nie mają.

Iza na własnej skórze doświadcza, jakie emocje budzi jej przypadek. Rezygnuje z pomysłu założenia fundacji na rzecz onkologicznie chorych.

- Naiwnie myślałam, że da się coś zrobić na zasadzie czystego wolontariatu - mówi. - Tak, by nikt nie mógł zarzucić, że to jest robione dla pieniędzy. Ale niestety, przekonałam się, że to niemożliwe. Ludzie nie porzucą swoich spraw, by działać bez zapłaty. Muszą z czegoś żyć.

Nawet dzisiaj Iza nie ma wątpliwości, że to wyjazd do Chin ją uratował.

- Na pewno to był przełom - mówi Aleksandra Obyszczuk-Sadowska, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, która jako obca osoba włączyła się w akcję pomocy Izie. - Co tak naprawdę Izę wyciągnęło z choroby? Może jej nieprawdopodobna siła, pasja, wola życia... Nie jest jednak prawdą, jakoby była jedyną osobą, której wyjazd do Chin uratował od śmierci na raka. Komentarzy w sieci nawet nie czytam, żeby się nie denerwować.

Skutki życia

Musiała wrócić do Grecji - po swoje dziecko. Jeszcze w trakcie choroby tam jeździła, by widywać synka. Mąż traktował ją jak intruza, widać było, że chce przejąć wychowanie małego.

Formalnie byli jeszcze małżeństwem, ale nie pozwolono jej mieszkać w domu w Atenach, mogła tam przychodzić tylko w określonych godzinach. Korzystała z pokoju gościnnego w polskiej ambasadzie, potem wynajęła coś w okolicy, dzięki pomocy znajomych. Czuła się tak, jakby jej wyzdrowienie było dla eksmęża jakimś nieporozumieniem: przecież miała umrzeć.

Dużo złych emocji. W czasie jednej z wizyt pchnął ją, upadając złamała rzepkę - dostał za to wyrok w zawieszeniu. Trójmiejskie media zaczęły relacjonować walkę Izy o dziecko. W końcu synek wrócił do Polski, mieszka z matką. Miał w tym chyba udział Fivos - dziadek, który jest zakochany we wnuku.

Dziecko jest jej największym szczęściem.

W zeszłym roku Iza zaczęła spotykać się z Marcusem, nauczycielem języka angielskiego. To Brytyjczyk, który od kilku lat mieszka w Gdańsku i bardzo podoba mu się życie między Polakami. Zaręczyli się w Boże Narodzenie, wiosną mają wziąć ślub. Mieszkają razem w Oliwie.

- Iza znowu ma ten błysk w oku, mówi, że to wreszcie jest on, ten wymarzony facet - opowiada Eliza Kujawska-Dziedzic. - Chciałabym, żeby miała rację.

Dyrektor Prądzyński mówi, że Iza jest urodzonym pedagogiem. Cieszy się każdym jej sukcesem. To trzeba widzieć, jak te początkujące baletnice wpatrzone są w Izę, jak uczą się od niej tańca. Tak jak ona, będą miały sukcesy. Już mają: pierwsze, małe - ale tak przecież wszystko się zaczyna.

Na zdjęciu: z Jackiem Krawczykiem w "Wariacie i zakonnicy", STT

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji