Artykuły

Rosyjski rebeliant dotarł i do nas

"Lód" reż. Konstantina Bogomołowa w Teatr Narodowym w Warszawie. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

Świetny "Lód" Konstantina Bogomołowa z Danutą Stenką w Narodowym.

Szef MSZ Radosław Sikorski wyszedł z premiery wraz z rodziną po pół godzinie przedstawienia, być może dlatego że Władimir Sorokin nie napisał "Lodu" językiem dyplomatycznym.

"Pupka" to wyraz najdelikatniejszy w opowieści o sekcie Świetlistych, którzy zawieruszyli się wśród okropnych Ziemian i chcą uciec z naszego globu. Generalnie mocne słowa na "j", "p" i "k" opisują ludzi mylących miłość z seksoholizmem, uciekających w alkohol i narkotyki.

Być może ministrowi Sikorskiemu nie przypadł do gustu ostentacyjnie surowy styl narracji. Faktycznie: aktorzy nie wdzięczą się do widzów, podają tekst chwilami beznamiętnie, co może tworzyć wrażenie podobieństwa do słynnego radzieckiego gniota "Siedemnaście mgnień wiosny". Mylne. W przeciwieństwie do tamtych przygód Stirlitza "Lód" jest artystycznym hitem.

Bogomołow zyskał w Rosji sławę rebelianckimi spektaklami o piekle stalinizmu i kremlowskiej oligarchii zblatowanej z Cerkwią. W Teatrze Narodowym zdecydował się na oszczędną opowieść bez inscenizacyjnych popisów, ponieważ tekst Sorokina jest symfonią fejerwerków. Niepowtarzalnym połączeniem obsceniczności, wzruszającego piękna i delikatności. Właśnie wyeksponowaniu tej oryginalności służy narracja prowadzona na cichych tonach z użyciem mikroportów.

Tak jest we wstrząsającej opowieści prostytutki granej znakomicie przez Wiktorię Goredeckoją czy historii narkomana, w której - dzięki Dobromirowi Dymeckiemu - pojawia się paradoksalny komizm charakterystyczny dla całego spektaklu.

Bogomołow uwierzył sile tekstu Sorokina tak bardzo, że partie narracyjne wyświetla na gigantycznym ekranie. Uzyskał zabawny efekt postdramatyczny: aktorzy śledzą napisy i kontynuują dialogi dopiero wtedy, gdy przeczytamy odpowiednie fragmenty powieści.

Ekspozycji tekstu służy również ograniczenie ruchu scenicznego. Aktorzy mówią, leżąc i siedząc na kanapach, jak podczas zbiorowej psychoterapii. Aurę śmierci wprowadza scenografia Larisy Łomakinowej - szkatułkowa trumna, krzyż z czaszką i trzy lodówki na piedestałach.

Popis delikatności i skromności aktorskich środków zaprezentowała Danuta Stenka w roli Hram, wiejskiej dziewczyny, która odkrywa w sobie Zbawiciela. Stenka porusza się bezszelestnie jak elf, a swoją historię opowiada niczym bajkę. Magicznie.

Genezę Świetlistych objawia Hram, guru sekty. Jerzy Radziwiłowicz w tej roli mistrzowsko wygrał pretensjonalność ideologii Świetlistych, która jest kiepską parodią Starego i Nowego Testamentu z dodatkiem gnozy i nitzscheańskich rojeń o nadczłowieku. Diagnoza Sorokina jest zaś bezwzględna: z jednej strony grozi ludzkości koszmar żądz i obsesji, z drugiej zaś piekło utopii, które nakręcają ludzi opętanych pychą.

Do wyboru jest mądre, godne życie albo apoteoza śmierci, która nie zbawia, tylko prowadzi donikąd.

Panie ministrze, warto zobaczyć "Lód" do końca. Hańby i wstydu nie było.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji