Artykuły

Berlin wciąż sexi? Jak promować tam polską kulturę?

- Spotykając się z berlińczykami, zdałam sobie sprawę, że ta energia, seksapil, awangarda, które sprzedają, to jest w dużej mierze mit. I to jest nic w porównaniu z energią Warszawy, Katowic, Gdańska czy innych polskich miast. Żywimy się kompleksami, narzekamy, porównujemy cały czas z Berlinem. Absolutnie nie powinniśmy! - mówi Katarzyna Wielga-Skolimowska, nowa dyrektor Instytutu Kultury Polskiej w Berlinie.

Agnieszka Kowalska: Podobno, parafrazując słynne powiedzenie burmistrza Wowereita, Berlin jest wciąż biedny, ale już nie tak sexi. Prawda? Katarzyna Wielga-Skolimowska: Bez przesady. Ale coś w tym jest. To "poor but sexy" odnosiło się nie tylko do ogromnego zadłużenia miasta, ale też tego, że życie w Berlinie było stosunkowo tanie. I ten aspekt, niestety, się zmienia. Rosną bardzo ceny mieszkań, wynajmu lokali, koszty utrzymania. To "poor" to były też sprzyjające warunki dla undergroundowej kultury, która coraz bardziej się komercjalizuje. Berlin nadal wykorzystuje mit przełomu, żeby sprzedawać się jako miasto. Ale tych mitycznych skłotów już dawno nie ma. Porównując Berlin obecny z tym z lat 90., miałam takie wrażenie, że to miasto zrobiło się uładzone, grzeczniejsze.

Przez turystów?

- Też, chociaż to jest szerokie pojęcie. Bo są przecież turyści 50+, którzy przyjeżdżają do opery i oglądają urząd kanclerski. I jest też cała wielka rzesza młodych, którzy jadą do klubu Berghein czy przemieszczają się szlakiem imprezowym po Kreuzbergu. I rzeczywiście, berlińska publiczność już rzadziej się tam pojawia.

Turyści wkurzają berlińczyków?

- Bardziej wkurzają ich zamożni Niemcy z południa, którzy masowo przyjeżdżają do Berlina, kupują mieszkania i ceny rosną. To oni w dużej mierze powodują gentryfikację kolejnych dzielnic i uładzenie miasta. Na moich drzwiach na Prenzlauerbergu też pojawiła się ostatnio naklejka "Schwaben raus!". Jest ogromne napięcie z tym związane. Artyści, którzy przyjeżdżają do Berlina z wizją funkcjonowania w mitycznej przestrzeni lat 90. - zajmowania miejscówek, skłotowania, wykorzystywania wolnych przestrzeni do eksperymentu, mogą się rozczarować. Berlin przechodzi przez coś podobnego, jak Nowy Jork pod koniec lat 80.

Twoim zdaniem straci przez to swój seksapil?

- Dla wielu artystów już stracił.

Ale wciąż nakłady na kulturę są tu imponujące - 400 milionów euro rocznie.

- Kulturalny budżet rzeczywiście jest ogromny, ale problemem jest jego dystrybucja. Ostatnio dużo dyskutowało się na temat zmniejszenia budżetu dla tzw. freie szene (scenę niezależną).

A zdaje się, że jest ona tu ogromną siłą. To nie tylko offowe działania, ale również projekty takich sław, jak Olafur Eliasson czy Sasha Waltz, którzy pracują w Berlinie.

- Tak, a w mieście gros budżetu pochłaniają ogromne instytucje kultury - opera czy teatry miejskie. Małe organizacje czy pojedynczy twórcy mają coraz trudniejszy do niego dostęp.

Paradoks, bo Berlin słynie przecież z tego, że stawia na kreatywność.

- Tak, ale teraz już bardziej na taką na styku kultury i biznesu - gry komputerowe, modę, design.

Na temat koalicji sceny niezależnej też słychać różne głosy. Są tacy, którzy mówią: "no dobrze, chcą być tacy niezależni, a jednocześnie utrzymywać się z publicznych pieniędzy". Sasha Waltz na przykład mogła dostać środki na funkcjonowanie swojego zespołu, ale nie bezpośrednio, tylko przez budżet opery. Nie chciała takiego rozwiązania, argumentując to niezależnością jej zespołu i tymczasowością takiego rozwiązania.

Scena niezależna, w zasadzie walcząc o budżet, walczy o swoją profesjonalizację - to typowy berliński paradoks. Nie można oczywiście zapominać, że źródła finansowania wciąż są w Niemczech, w Berlinie, dużo bardziej zróżnicowane niż w Polsce, istnieją fundacje banków, fundacje polityczne, budżety dzielnic.

Wielu warszawiaków wciąż przenosi się do Berlina, otwierają knajpy, sklepy z designem. Twierdzą, że koszty utrzymania są porównywalne, a jakość życia jednak znacznie lepsza. Może więc dla offu nastały w Berlinie gorsze czasy, ale dla tych, którzy już coś w swoich krajach osiągnęli, to wciąż atrakcyjne miasto. Jacy są ci polscy twórcy w Berlinie?

- Doskonale się wtapiają w tę scenę, nie tworzą żadnego polskiego artystycznego getta. Mieszka tu wielu malarzy, fotografów, choreografów, tancerzy i muzyków, jak choćby Sławomir Elsner, Dawid Szczęsny, połowa duetu Niwea, tancerze i choreografowie Ania Nowicka i Rafał Dziemidok.

Regularnie na stypendia przyjeżdżają pisarze i artyści, głównie z dziedziny sztuk wizualnych. Oczywiście drogi wszystkich gdzieś tam się przecinają, tutejsza scena artystyczna nie jest dużo większa od warszawskiej, ale nie mogę powiedzieć, że jakoś szczególnie "polsko" się wyróżnia. To po prostu dobra sztuka.

Jak chcesz pokazać polską kulturę berlińczykom?

- Właśnie w międzynarodowym, problemowym kontekście. Polska nie jest tematem. Prezentowanie polskich artystów tylko po to, by prezentować polskich artystów, nie jest w żaden sposób ciekawe dla publiczności. Musimy uważnie obserwować, o czym się teraz dyskutuje, jakie tematy są ważne w dyskursie nie tylko artystycznym, ale również społecznym czy politycznym.

Zaczęliśmy też wpuszczać do instytutu berlińskich kuratorów, różnych zresztą narodowości, żeby pracowali nad wystawami z polskimi artystami. Tak będzie w przypadku Izy Tarasewicz czy Michała Szlagi, których chcemy w 2014 roku pokazać.

Ten rok będzie szczególny, ze względu na 25-lecie wolnej Polski, 10-lecie wejścia do Unii, więc tematem przewodnim będzie wolność. Duży projekt na 4 czerwca, rocznicę pierwszych wolnych wyborów, przygotowują dla nas Adam i Ania Witkowscy z Gdańska. Na szczęście temat wolności jest bardzo uniwersalny, aktualny, w różnych kontekstach, chociażby ostatniej afery podsłuchowej czy ruchów demokratycznych w krajach arabskich.

Na trzy lata zamieszkałaś w Tel Awiwie, gdy przygotowywałaś Rok Polski. Teraz na cztery lata zdecydowałaś się wyjechać z całą rodziną do Berlina. Dlaczego? Poczucie misji?

- Na pewno. Jest coś takiego, że dopiero z pewnej perspektywy zaczynasz doceniać, jak wiele ciekawych rzeczy się u nas dzieje. Spotykając się z berlińczykami, zdałam sobie sprawę, że ta energia, seksapil, awangarda, które sprzedają, to jest w dużej mierze mit. I to jest nic w porównaniu z energią Warszawy, Katowic, Gdańska czy innych polskich miast. Żywimy się kompleksami, narzekamy, porównujemy cały czas z Berlinem. Absolutnie nie powinniśmy!

Berlin jest dużym wyzwaniem, trudno jest się tu przebić.

- Ale ja lubię wyzwania. W Izraelu się udało. Wciąż wiele się dzieje na linii Tel Awiw - Warszawa. Pierwszy rok będzie dla mnie poligonem doświadczalnym. Na pewno chcę odejść od wąskiego rozumienia kultury i pokazać działania na styku z gospodarką, zapuścimy się trochę na pole przemysłów kreatywnych. Dziesięciu młodych polskich projektantów ma teraz w styczniu pokazy i stoiska na Berlin Fashion Week.

Zorganizujemy polski dzień na International Games Week i wystawę na temat gier komputerowych. Wspólnie z katowickim sklepem Geszeft zaprezentujemy też śląski design. Dzięki tym wszystkim działaniom mam nadzieję wykorzystać szansę, jaką nam daje to niezwykle międzynarodowe środowisko mieszkające w Berlinie, i wciągnąć ich w orbitę polskiej kreatywności, zafascynować tym, co się u nas dzieje, i skłonić do współpracy z polskimi artystami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji