Artykuły

Artysta zamienił talent na majątek

"Portret" w reż. Davida Pountneya w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Poznański "Portret" to odkrycie: drapieżny, współczesny spektakl z niezwykłą muzyką.

Dla poznaniaków, którzy wolą "Traviaty" i "Toski", wyjście poza utarty schemat to zbyt duże wyzwanie. Dyrekcja Teatru Wielkiego narzeka, że bilety na "Portret" sprzedają się kiepsko. A przecież powstało chyba najważniejsze w ciągu ostatniej dekady przedstawienie na tej scenie.

Wszystko jest tu ważne: kompozytor i muzyka, reżyser i inscenizacja, soliści i orkiestra Teatru Wielkiego w Poznaniu, na którą przez ostatnie lata często narzekano. Tym razem pod batutą Tadeusza Kozłowskiego zaskakuje poziomem gry.

Każdy element "Portretu" zasługuje na odrębne potraktowanie. Kompozytor Mieczysław Weinberg (lub Wajnberg, bo różnie jest pisane jego nazwisko) to warszawiak i Żyd, który przed Holokaustem schronił się w Związku Sowieckim, gdzie zresztą sporo wycierpiał z racji pochodzenia. Weinberg do końca życia czuł się też Polakiem, ale my o nim zapomnieliśmy, jego muzyka przychodzi teraz z Zachodu, gdzie staje się modna.

My często lubimy wytykać mu wzorowanie się na Szostakowiczu. Trzeba posłuchać "Portretu", by zrozumieć, że był wybitnym kompozytorem. Partytura skrzy się bogactwem pomysłów oraz mistrzowską orkiestracją, w tej ostatniej umiejętności rzeczywiście dorównuje Szostakowiczowi. Reszta jest jego własna, a orkiestra, której każdy instrument został ciekawie wykorzystany, pełni rolę narratora, prowadzącego i komentującego akcję.

W tej operze wykorzystano opowiadanie Nikołaja Gogola o biednym malarzu Czartkowie, który wszedł w posiadanie dziwnego portretu. Dzięki temu stał się nagle bogaty oraz sławny i zaczął otrzymywać zamówienia na obrazy od generałów, mężów stanu i arystokracji. Realizując je, pomnażał fortunę, nie zauważając, że stracił przy tym coś cenniejszego.

Brytyjczyk David Pountney, reżyser od dawna zafascynowany Weinbergiem, wyostrzył satyryczne spojrzenie Gogola. Stworzył groteskowy świat, w którym malarz jest pionkiem wśród nadętych generałów i znudzonych hrabin. Pountney, powołując się na Gogola, udowadnia, że i tym razem śmiejemy się z samych siebie. W drugiej części akcja przenosi się w wiek XX, a Czartkow maluje wyłącznie portrety generalissimusa sowieckiego imperium.

Powstała zatem uniwersalna opowieść, bo w każdej epoce na artystów czyhają podobne pokusy. Niejeden Czartkow zaprzepaścił talent, by stać się posłusznym wykonawcą zleceń tych, którzy mają pieniądze lub władzę. Bohater Pountneya czyni to jednak absolutnie świadomie, coraz bardziej tracąc niezależność. Dopiero w chwili śmierci zdaje sobie sprawę, że tworzył rzeczy pozbawione wartości. Widzowi nie jest go żal, bo Czartkow to żałosny, mały człowieczek.

Ta rola stanowi ogromne wyzwanie, Czartkow jest niemal cały czas na scenie, przechodzi metamorfozy, ale Jacek Laszczkowski pokonał wszystkie trudności brawurowo. Błyskotliwie zadebiutował na operowej scenie w roli służącego Nikity Michał Partyka, w kilka odmiennych postaci świetnie wcielił się Stanisław Kufliuk. Spektakl nie ma zresztą słabych punktów, o czym powinni się przekonać nie tylko poznaniacy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji