Artykuły

"Wynocha" Jana z Krakowa

Oto wystylizowany reprezentant postępowej elity, w publicznej instytucji okazuje pogardę wobec ludzi, którzy go utrzymują. Może gardzić nimi i wszystkim tym, do czego są przywiązani, gdyż zaraz następnego dnia dostaje od ministra kultury gwarancję, że cokolwiek zrobi, ten i tak stoi za nim murem. Automatycznie wykładnia Klaty i ministra Zdrojewskiego staje się wykładnią prawie wszystkich mainstreamowych mediów, które wykonując polityczne zamówienie - pisze Magda Piejko w Gazecie Polskiej Codziennie.

Minęło już ponad dwa tygodnie od protestu zorganizowanego przez Stanisława Markowskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Po kiepskim spektaklu "Do Damaszku" Jana Klaty jedyne, co zostaje w pamięci, to scena, w której reżyser w komicznej pozie z palcem wskazującym w stronę wyjścia krzyczy do widowni: "Wynocha!". Nazwisko Klaty przestaje być powoli kojarzone z jakimkolwiek buntem.

Mimo że za kilkudziesięcioosobową grupą protestujących, która 14 listopada przerwała spektakl, nie wyszła reszta widowni, to jednak właśnie ów protest wyraził publicznie to, o czym już od dłuższego czasu mówi się w kuluarach teatralnych, krakowskich knajpach i na uniwersyteckich korytarzach. Gdzieś tam przebija tęsknota za czasami, w których w teatrze przeżywało się coś istotnego. Za spektaklami, które wychodziły poza publicystyczny skrót i ogarniały problemy fundamentalne dla kondycji człowieka lub chociaż części społeczności. Za czasami, w których dla spektakli Grotowskiego. Kantora i wielu innych reżyserów przyjeżdżała do Polski publiczność z całego świata.

Pozerzy i koneserzy

Ostatnie spektakle Klaty zbudowane są na podobnych schematach służących do - rzekomo odkrywczych - dekonstrukcji klasycznych dramatów. Te skopiowane z niemieckich scen postdramatyczne kalki zwyczajnie nużą nawet najbardziej wytrwałych teatromanów. W ostatnich latach chodzi się tylko dla jego nazwiska, żeby "odhaczyć" obowiązek, jakim dla niektórych stało' się oglądanie przedstawień. Teatr stal się jednym z wielu "modnych miejsc", przeznaczonych dla wybrańców odnajdujących się w postmodernistycznym dyskursie, którego istotą jest powtarzanie modnych haseł i ironiczny dystans do wszelkich alternatyw.

Organizatorzy protestu to stali bywalcy teatru, artyści. "Tonie jest sztuka!" - krzyczeli w trakcie spektaklu. Próbowano pacyfikować ten akt niezgody, wciskając go w schemat walki obyczajowej, określając protestujących jako zacofanych "strasznych mieszczan" - jednak to nie do końca się udało, bowiem za protestującymi poszli inni. Aktorów, którzy zrezygnowali z udziału w kolejnym przedsięwzięciu Klaty, nie sposób już posądzać o "barbarzyńskie" motywacje. Ośmiu z nich nie chciało firmować swoimi twarzami przedsięwzięcia, które zakłamuje historię i opluwa ich mistrza Konrada Swinarskiego. Celem był przekaz, w którym Swinarskiemu i Krasińskiemu sugerowano m.in. antysemityzm. Aktorzy zorientowali się, jaka ma być wymowa sztuki podczas improwizowanych prób "Nie-Boskiej komedii" - planowanej jako kolejna premiera Starego Teatru i reżyserowanej przez Chorwata Olivera Frljicia.

W Dreźnie też wyszli

Warto przypomnieć, że exodus widzów nie po raz pierwszy przydarzył się Janowi Klacie, choć po raz pierwszy polski odbiorca miał okazję o tym usłyszeć tak wyraźnie. Podobne doświadczenie los zafundował kontrowersyjnemu reżyserowi zupełnie niespodzianie podczas premiery "Titusa Andronicusa" w Dreźnie. Spektakl był koprodukcją niemiecko-polską i kolejną próbą teatralnych rewizji historii - tym razem powojennej. We wrześniu zeszłego roku znaczna część niemieckiej widowni Staatsschauspiel, oburzona poziomem spektaklu i nieusprawiedliwionymi artystycznie przekłamaniami historycznymi, opuściła teatr. Sytuacja miała miejsce w kraju, w którym teatr postdramatyczny, a także odważny teatr realistyczny nikogo nie oburza i ma się dobrze od wielu lat. Czy więc ci wszyscy ludzie zmówili się jakoś przeciwko mistrzowi uważanemu w Polsce już właściwie za klasyka? Trudno nie zauważyć, że coś się stało z odważnym i wrażliwym reżyserem, który w słynnym "Hamlecie" wystawianym w rumach Stoczni Gdańskiej wytykał scenom państwowym oderwanie od społeczeństwa. Gdzie podziała się ta słynna wrażliwość Klaty, która kazała mu kiedyś krytykować okrągło-stołowy porządek? Czyżby Klata amputował swój największy atut, który rozkręcał jego wyobraźnię twórczą?

Koncesja od rządu

O krakowskim proteście wiedziano wcześniej, reżyser mógł się do niego przygotować. Tymczasem po tym jak usłyszał od widzów, że tego, co właśnie zobaczyli, nie można nazwać sztuką, dał się wyprowadzić z równowagi i utknął w swoim komicznym geście z palcem wycelowanym w stronę wyjścia, krzycząc z przytupem: "Wynoście się z mojego teatru". To dopiero świetny performance -jego prekursorzy właśnie w takich scenach na styku życia i sztuki poszukiwali prawdy o rzeczywistości. Warto tę scenę sobie zapamiętać, jest ona symboliczna i wiele mówi o sytuacji w polskim teatrze. Oto wystylizowany reprezentant postępowej elity, w publicznej instytucji okazuje pogardę wobec ludzi, którzy go utrzymują. Gorzej, grozi im i usuwa z teatru, gdyż nie pasują do wizji jego i sponsorów. Może gardzić nimi i wszystkim tym, do czego są przywiązani, gdyż zaraz następnego dnia dostaje od ministra kultury gwarancję, że cokolwiek zrobi, ten i tak stoi za nim murem. Automatycznie wykładnia Klaty i ministra Zdrojewskiego staje się wykładnią prawie wszystkich mainstreamowych mediów, które wykonując polityczne zamówienie, chętnie powtórzą ich słowa, aby uderzyć w kojarzone z opozycją środowisko.

Niegdysiejszy buntownik Klata - teraz zachowujący się jak przedstawiciel władzy - pokazuje drzwi zbuntowanym autentycznie widzom. Czyż nie jest to scena jak z czarnego snu każdego artysty? Może aby uspokoić sam siebie, musi teraz wyobrażać sobie protestujących jako strasznych barbarzyńców, faszystów niemających pojęcia o teatrze? Nagle okazuje się, że ktoś Klatę podobno nazwał gejem, więc protestujący stali się automatycznie homofobami i rasistami.

Jednego możemy być pewni -jeżeli Klata nie odzyska kontaktu z rzeczywistością i widownią, to może wzywać na pomoc duchy teatru post-dramatycznego, idee postępu i edukacji zacofanego ludu polskiego i co tam jeszcze sobie wymyśli, ale pozostanie tylko reżyserem salonowym i pupilkiem rządzących polityków, tak samo egoistycznym i odrealnionym jak oni. I sygnatura jego nazwiska nie będzie już wystarczająca do tego, żeby wypełnić widownię. Zostanie zwykłym Janem z Krakowa. Chyba, że - zrozumiawszy, w co się zaplątał - zbuntuje się na serio przeciw koncesjom władzy, która coraz częściej wyklucza inaczej myślących i pieści swoich wiernych wasali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji