Artykuły

Białystok. Wystawa Andrzeja Strumiłły

Malarz, grafik, podróżnik, scenograf, erudyta, wilnianin, który wiele dekad temu osiadł na Suwalszczyźnie - by ziem swoich przodków - Litwy i Białorusi - być jak najbliżej, by po latach wędrówek znaleźć spokój i harmonię, w Muzeum Podlaskim otworzył swoją wystawę.

Dziś przyjechałem z Ułan Bator do Dalchanu, po drodze zrywałem drobny piołun, piłem kumys, krowy atakowały jastrzębia, radzieccy kombajniści zliczali kilometry zbóż... - 40 lat temu Andrzej Strumiłło notował przy swych egzotycznych rysunkach. Zanurzał się też w detal, kontemplował szczegół. W Muzeum Podlaskim odbywamy wraz z nim podróż do czasów minionych.

Życie - bogate i ciekawe, twórczość różnorodna, postać znana i ceniona - o Strumille trudno napisać w kilku zdaniach. W 86. roku życia, a tyle Profesor kończy w tym roku, w Muzeum Podlaskim otworzył swoją wystawę. Jak w kilku salach zebrać kwintesencję z całego ponadsześćdziesięcioletniego życia twórczego? Trudna sprawa, wszystkiego pokazać nie sposób. A jednak, choć wędrówka po salach muzeum to zaledwie tegoż życia dotknięcie, warto się na wystawę wybrać. Jest świadectwem życia i twórczości człowieka, który jak rzadko który artysta nie skupiał się na jednej dziedzinie sztuki, a realizował się w ich wielu odsłonach. Niektórych zwiedzających Profesor zaskoczy, ci, którzy znali go tylko jako malarza, wyjdą z poczuciem, że jego wielowątkowej i wielowarstwowej twórczości jednak nie znali.

Już sam tytuł wystawy mówi o tym, jak po różne dziedziny sztuki artysta sięga: "Andrzej Strumiłło. Malarstwo, rysunek, książka, teatr, fotografia". Na wystawy retrospektywne takich ludzi się czeka, tak jak czeka się na ich zapiski (w przypadku Profesora zapisków się już doczekaliśmy - kilka lat temu ukazała się książka: "Factum Est. Dzienniki 1978-2006"). A czeka się, bo czytelnik ma wtedy możliwość zanurzenia się w historie zwykłe i niezwykłe, sprzężone w jednym życiu, które toczyło się i na świeczniku, i w ciszy pogranicza.

Factum Est i Księstwo w księdze

Zaraz po wojnie - lekcje awangardy u Strzemińskiego na ASP. Zakładanie koła samokształceniowego z tymi, o których potem będzie głośno: Andrzejem Wajdą, Janem Tarasinem, Walerianem Borowczykiem, Andrzejem Wróblewskim. Potem kilkunastoletnie w sumie włóczenie się po Dalekim Wschodzie. Zajrzał w głąb Azji, zobaczył wojnę wietnamską, Kraj Chabarowski, przemierzał pustynię Gobi, Ałtaj, Himalaje, Indie... Życie obfite w różne znajomości, zajęcia, społeczne inicjatywy. Prof. Strumiłło miał w nim etap bycia urzędnikiem (na początku lat 80. dwa lata szefował Graphic Presentation Unit Sekretariatu ONZ w Nowym Jorku).

Jeśli ktoś jest ciekaw życia Profesora - warto zajrzeć do dzienników Strumiłły - "Factum est", wydanych pięć lat temu przez łomżyńską "Stopkę". Mają niezaprzeczalną wartość historyczną. To maleńki fragmencik puzzla, jaką jest Polska ostatnich 30 lat. A dokładniej - jak ją widział znany artysta, obracający się wśród możnych tego świata i wśród sąsiadów z wioseczek zagubionych nad suwalskimi jeziorami. Są w książce echa wydarzeń politycznych, czasem niewyraźne, a czasem bardzo. PRL lat 70., stan wojenny, przełom '89. Wiemy, co w październiku '78 pisał "Przekrój", a co "Polityka". O czym rozmawiało się na korytarzach krakowskiej ASP. Skąd brał się konflikt w ZPAP-ie. Są też smaczki lokalne - wiele znanych osób z regionu znajdzie tu choćby wspomnienie o sobie, czasem zaledwie nazwisko w wyliczance, czasem ciepłe albo ostre słowo.

W jednej z sal dziennik "Factum Est" (z okładką bardzo graficzną) również znajdziemy. Tak jak i inne książki - już nie tak osobiste, które Strumiłło ilustrował i dbał o ich stronę graficzną, tak, by i słowo, i obraz w sposób ciekawy i mądry złożyły się w całość. Znajdziemy tu więc m.in. niektóre albumy Wołkowa, serie "Poezja narodów Związku Radzieckiego", mistrzowskie rysuneczki do tekstu Goethego "Mężczyzna 50-letni" (misterne ryciny, mimo niewielkiego rozmiaru, z daleka przyciągają uwagę) czy "Pożyczalskich" Mary Norton. Jest też oczywiście jego wielkie dzieło ostatniej dekady - opasła "Księga Wielkiego Księstwa Litewskiego", do której wydania pięć lat temu doprowadził.

Jeszcze za życia Miłosza Andrzej Strumiłło, litewski pisarz Tomas Venclova oraz polski noblista - wszyscy życiorysem dowodzący dziedzictwa trzech sąsiadów - podpisali list intencyjny w sprawie wydania Księgi. O wspólnej idei już po śmierci Miłosza sygnatariusz listu: malarz mieszkający w Maćkowej Rudzie - nie pozwolił zapomnieć. To właśnie on jest autorem koncepcji oraz przebogatej oprawy ikonograficznej dzieła. W imponującym, liczącym ponad pół tysiąca stron tomie, odwołującym się do tradycji i dziedzictwa Księstwa, Andrzej Strumiłło zgromadził teksty historyków, pisarzy i artystów z Polski, Białorusi i Litwy. A taki zestaw stanowi o niezwykłości unikatowej księgi, wydanej przez Ośrodek Pogranicze w Sejnach.

Hafiz w turbanie

W innej sali - "Azja" zgromadzono rysunki, akwarele, fotografie, związane z podróżami artysty do Azji. Tam odbył najwięcej swych podróży w życiu - samych negatywów z owych wypraw ma w swoich zbiorach blisko 30 tysięcy.

Piękne, szkicowane z lekkością twarze o azjatyckich i afrykańskich rysach spoglądają ze ścian - Wietnamki, Tajki, Hinduski, Chinki. Jest Hafiz w turbanie, piękne rysy kobiety z dzbanami na głowie z New Delhi, hinduska dziewczynka grająca na sitarze, młoda chińska robotnica, Bułgar urodzony w Ajmaku, kierowca z Dalchanu. Spotkał ich podróżnik z Polski na swej drodze jakieś cztery dekady temu. Czasem, poza rysunkiem i myślą, poświęcił im też parę zdań - zapisał datę, jakąś refleksję, krótką notkę. Jego szkicownik pęczniał od rysunków postaci i opisów, od odręcznych rysunków architektonicznych obiektów, oglądanych po drodze. To czasem prosty chiński domek z przepierzeniami, czasem ażurowe pałace z Indii jak choćby Tadż Mahal w Agrze, sanktuaria w Katmandu.

Wytrawny malarz podróżnik zwracał uwagę na szczegóły, kolory, ornamenty. Niekiedy drobny detal architektoniczny stawał się punktem wyjścia do graficznej alegorii. A my, oglądając orientalną odsłonę wystawy, towarzyszymy artyście młodszemu o ponad połowę swego życia.

Starsi pasjonaci teatru, wchodząc do jednej z sal, przypomną sobie zapewne pokazywany kilka lat temu w białostockim Teatrze Dramatycznym spektakl "Ptaki" Arystofanesa. Olbrzymie lalki - maski z groźnymi minami zawieszono na ścianach, jak realizowany był projekt, można zobaczyć też m.in. na rysunkach w gablotach. Wątek teatralny w życiu Profesora był istotny i spory - w sali znajdziemy też aranżacje sceny, projekty innych kostiumów, plakaty teatralne, m.in. do "Radosnych dni" Samuela Becketta czy rysunki do "Orfeusza i Eurydyki" Glucka - trochę przerażające, trochę zabawne.

Jest też wątek rzeźbiarski, choć nieduży (wystawę otwiera rzeźba Strumiłły "Jestem" - pomiędzy ramionami znajduje się piramida z napisem "Ad sum"), pokazywane są także duże obrazy - sprzed wielu lat, jak i namalowane w tym roku.

25 wersji przecinka...

Ale najciekawszy, zagarniający widza projekt znajduje się w sali zatytułowanej "Katalog". Wymarzonej do kontemplacji, bardzo ascetycznej, wręcz sterylnej. Czas się w niej zatrzymuje, nie istnieje nic poza nią, możemy medytować do woli. Na pierwszy rzut oka - nic nadzwyczajnego - białe ściany, na ścianach niewyraźne, zdawałoby się, rysunki na kartach podzielonych na 25 kwadratów, na ziemi - podest z 25 kamieniami.

Ale wystarczy podejść bliżej do grafik, iść wzdłuż ścian, a ich medytacyjny klimat uwiedzie wielu z pewnością. Autor nazywa tę salę "miejscem do rozważań nad wszechświatem", bawi się w tworzenie rozmaitych wariacji, kreacje, studia nad drobiazgiem, który w pojedynkę uwagi może nie przykuje, ale w 25 wariantach - już tak. Czy fascynujące może być 25 wersji przecinka, zgromadzonych na jednej kartce? 25 ptasich dziobów, 25 rozplątanych szpulek, 25 odkręcanych krok po kroku śrubek, 25 muszli, otwartych ust, monet, grzebieni z wyrwanymi zębami, widoków z okien, cieni macew, plam różnorakich, uszu...?

Może, zapewniam.

Studiowanie tych szczegółów wciąga. I intryguje delikatnością rysunku. Nawet tam, gdzie rysunku nie ma - (25 rodzajów pustki to ściana po prostu podzielona na kwadraty) - też fascynuje.

Jest w tym projekcie z 1975 roku jakaś wschodnia doskonałość, filozoficzne potraktowanie życia, niebywała harmonia. I ironia - bo próba uporządkowania i usystematyzowania przedmiotów istniejących i zmyślonych, coś faktycznie w sobie z wszechkatalogu (rzeczy poważnych i tych poważnych nieco mniej) - ma.

Andrzejowi Lechowskiemu, szefowi Muzeum Podlaskiego, który projekt ściągnął z Muzeum w Łodzi, gdzie znajduje się na stałe - marzy się album, w którym znalazłby się zminiaturyzowany "Katalog".

- Na jednej stronie tekst Profesora, na drugiej - grafika z 25 wariacjami. I tak przez kilkadziesiąt stron. To genialny materiał na książkę - duma dyrektor muzeum.

Faktycznie. Coś w tym jest. Otwieramy taki katalog w domu... I czas się zatrzymuje.

Wizja bardzo pociągająca.

Wystawie Andrzeja Strumiłły patronuje "Gazeta". Ekspozycję w Ratuszu oglądać można do 23 marca 2014 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji