Artykuły

Wzory i pozory

Jakimś wielkim paradoksem jest w naszej telewizji program wakacyjny. Wtedy, kiedy deszczowe lato skazuje wczasowiczów na obsiadanie odbiorników, kiedy zamykają podwoje teatry, a kina rozpoczynają posezonową wyprzedaż remanentów - władcy szklanego ekranu stosują również urlopowe ulgi programowe. Z punktu widzenia pracodawcy - trudno się temu dziwić; z punktu widzenia technicznego - i niełatwo temu zaradzić, gdyż telewizja nie ma wielkich możliwości wcześniejszego rejestrowania widowisk. Jednakże obie te przesłanki sprzeczne są z punktem widzenia odbiorcy - osoby tu najbardziej zainteresowanej.

A odbiorca w miesiące wakacyjne skazany zostaje na najmniej chyba ciekawe wywiady, na reportażyki, które leżały gdzieś na najwyższej półce w magazynach, na powtórki nie zawsze najciekawszych pozycji. Pod wpływem letniego słońca wygasa pomysłowość dziennikarska nawet przy prezentowaniu ciekawszych w założeniu tematów.

Weźmy wojenne wspomnienia lotników. Usadzeni w dusznym studio, bez mundurów, pozbawieni naturalnego tła, nie wspierani nawet archiwalnym filmem - skazani zostali tylko na własne słowa. To nawet pewnego rodzaju okrucieństwo wobec tych dzielnych ludzi. Przecież zasługi nie zawsze idą w parze z talentami gawędziarskimi - czasem bywa nawet wręcz odwrotnie. Dlatego też taka konfrontacja wyobrażeń podbarwionych przez lekturę powieści z okresu walk o Berlin czy Londyn - z przystolikowymi wspomnieniami bywa zabiegiem ryzykownym. O ileż lepiej zrobiono podobny temat dotyczący radzieckiego skoczka spadochronowego: w bezpośredniej rozmowie z dawnymi towarzyszami broni, na naturalnym tle pleneru opowiadanie jego wypadło barwniej i intymniej zarazem.

Tak więc wszystko zależy od inwencji, a inwencja wyparowuje widać wraz z podnoszeniem się słupka rtęci na termometrze. Na małym ekranie trwa więc rewia programów słabych, gorszych ł najgorszych, wśród których ciekawsze (jak medyczno-techniczny o protezach) zdarzają się rzadko i przypadkiem.

Aby temu zaradzić, wymyślono kiedyś na lato cykliczną imprezę pod nazwą festiwalu teatrów. Impreza ta miała w założeniu zapoznawać widzów z różnymi zespołami aktorskimi całej Polski. Ale założenie to okazało się także tylko pozorne, bowiem w rzeczywistości festiwal stanowi również coś w rodzaju posezonowej wyprzedaży doszczętnie już wyeksploatowanych sztuk. Przy tym barwne komedie siedemnastowieczne, odarte z kolorów i teatralnej atmosfery, stają się płaskie i nudne, sztuki historyczne drażnią opowiadaniem akcji zamiast jej pokazania, błyskotliwe dialogi i monologi nie potrafią zatrzymać na dłużej uwagi słuchacza, papierowe drzewa trzęsą sią przy każdym ruchu aktora, mury z dykty śmieszą i rażą - a teatr demaskuje niepotrzebnie swoją szminkę, spod której wyłażą piegi i zmarszczki.

Toteż ostają się w pamięci widzów telewizyjnych te tylko sztuki, gdzie zespół teatralny rzeczywiście dokonał wielkiego wysiłku dostosowania się do wymogów telewizji, gdzie przygotował spektakl na nowo (jak "Kolumbów"), przerobił go, przeinscenizował, skrócił partie nietelewizyjne na rzecz akcji i filmowych wstawek, zastosował nową scenografię. Ma bowiem telewizja swoje nieubłagane wymagania, z którymi trzeba się liczyć.

Trafiła w te wymagania, jak w dziesiątkę, Osiecka. Jej "Listy śpiewające" stały się wydarzeniem specyficznie polskim (dlaczego nie pokazać ich na Interwizję?). Współczesny temat, przy poetyckiej wyobraźni i odrobinie satyrycznego spojrzenia, stanowi dobrą rozrywką na wysokim poziomie artystycznym. A przy tym autorka wykorzystuje coraz więcej możliwości technicznych (plener, przyspieszony film), co korzystnie świadczy o jej poszukiwaniach właściwego wyrazu dla swego programu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji