Artykuły

Trupi smrodek vel "Krakowskie klimaty"

Bo i o co chodzi w całej awanturze? Trudno wyegzekwować odpowiedź. Opowieści z mchu i paproci o "teatrze Jarockiego i Swinarskiego" trudno traktować inaczej, niż ze zmęczonym politowaniem, a rozliczanie Klaty i Majewskiego z tego "ile jest Strindberga w tym spektaklu" (dosłownie) jest o tyle żałosne, że dowodzi, że tekstu dramatu szanowni pytający nie znają, a to już ignorancja, skoro jest on dostępny nawet w domenie publicznej, w serwisie Wolne Lektury. Tak, wystarczyło chcieć - pisze do e-teatru Michał Płaczek, po incydencie w Starym Teatrze.

Organizator - herszt? - wczorajszego protestu w NST, jak sugeruje p. Magda Wójcik z krakowskiej redakcji "Gazety Wyborczej", mógł być nasłany przez samą ekipę teatru. Ba, wyreżyserowany przez Jana Klatę. Czytamy: Równie szybko pojawiły się też głosy, że była to prowokacja przygotowana przez sam teatr, a spektakl Klaty nie wzbudza emocji, więc dyrektor Starego Teatru sam postanowił je wyreżyserować. Ciekawe wydaje się też to, że do protestu doszło podczas spektaklu, o którym nie mówiło się w kategoriach skandalu, a znużenia.

Gdyby Autorka tekstu choć troszkę, tylko troszkę bardziej się postarała, zauważyłaby, że inicjator protestu, niejaki Stanisław Markowski, nie jest raczej osobą, która byłaby zainteresowana przyjmowaniem srebrników od Klaty. To wszak człowiek oddany od lat czemuś, co pewnie można nazwać "sprawą". O jego zaangażowaniu świadczyć może szczegółowość notki biograficznej na wikipedii; szczegółowość tak dogłębna, że trudno oprzeć się wrażeniu, że tylko bohater owej notki mógłby o sobie wiedzieć równie dużo.

Powiem więcej - gdyby akurat tak się złożyło, że komuś z krakowskich dziennikarzy chciałoby się przyjść na dyskusję, która miała miejsce po spektaklu, usłyszeliby trochę więcej - i niewątpliwie mieli o czym pisać. Ot, leniuszki.

Tymczasem dyskusja momentami była wspaniale prawie-barwna. Przypomina mi się w kontekście tego wszystkiego podstawowa zasada francuskiej psychoanalizy spod znaku Jacquesa Lacana - "Pragnienie nie ma obiektu", co znaczy tyle, że pragnienie "jest", i nie znika wraz ze swoim chwilowym przedmiotem; oznacza to, że każdy przedmiot pragnienia jest w większym lub mniejszym stopniu przedmiotem czegoś, co możemy nazwać "obsadzeniem", a więc nałożeniem na jakiś byt systemu znaczenia, który istniał uprzednio i istnieje niezależnie od tego, co dokładnie określa. Dlaczego o tym piszę? Pragnienie oznacza nie tylko pożądanie - to siła, która przenika emocje i wyobrażenia człowieka, siła napędowa psychiki. Im bardziej żywa jest relacja, tym żywszy udział pragnienia. I tym mniej uchwytne to, czego pragnienie w istocie chce. Nienawiść jest tu doskonały przykładem. Bo i o co chodzi w całej awanturze? Trudno wyegzekwować odpowiedź. Opowieści z mchu i paproci o "teatrze Jarockiego i Swinarskiego" trudno traktować inaczej, niż ze zmęczonym politowaniem, a rozliczanie Klaty i Majewskiego z tego "ile jest Strindberga w tym spektaklu" (dosłownie) jest o tyle żałosne, że dowodzi, że tekstu dramatu szanowni pytający nie znają, a to już ignorancja, skoro jest on dostępny nawet w domenie publicznej, w serwisie Wolne Lektury. Tak, wystarczyło chcieć. Tak, gdyby to Państwo przeczytali, to wymyśliliby Państwo inne, równie krępująco głupie pytanie.

Skoro już zostało podczas dyskusji ustalone, że po wielkiej reformie teatralnej (sprzed stulecia) teatr stał się sztuką autonomiczną, a nie służebną względem literatury, i skoro ustalono też, że poza pewnym unowocześnieniem języka żadnych zmian w tekście Strindberga nie dokonano, okazało się, że... brakuje "ducha". Ducha Strindberga.

Mógłbym znowu się wyzłośliwić, i zapytać: Czy to znaczy, że spektakl jest za mało psychotyczny? A może za mało w nim obsesyjnej mizoginii? "Protest" pana Markowskiego i jego totumfackich miał miejsce podczas sceny granej przez Krzysztofa Zarzeckiego i Dorotę Segdę. Klata wyciągnął z tekstu Strindberga wyraźnie to, co można tam zauważyć: niezdrową, chorobliwą symbiozę rodzeństwa dewiantów, "wilkołaka" i jego siostry, symbiozę po prostu kazirodczą. I to jest okropna sprawa, jak się okazuje. Cóż, pretensje do Strindberga. Którego, podkreślam, trzeba było przeczytać, zanim zaczęło się krzyczeć jakieś krotochwile o Jarockim i innych lekko już zmarłych ludziach. Proszę Państwa, tak to już jest, nie zmienimy tego, że w tekstach wysokiego modernizmu, czyli np. u Augusta Strindberga, znajdziemy bez liku takich historii i relacji. Aborcja, seksualne dewiacje, gwałt i samogwałt, sadyzm i chorobliwa uległość, dominacja i antropofagia, kazirodztwo i lustmord. Epoka, w której rodziła się psychoanaliza była rozerotyzowana i bezpardonowo wściekła w obnażaniu tego, co Pascal zamknął w maksymie: "Quelle le cur de l'homme est creux et plein d'ordure". Przełożyć to można (nie mam pod ręką polskiego wydania Myśli, więc zaimprowizuję - "Jakże pełne brudu i wolne odeń zarazem jest serce człowieka".

Duch Jednym z najstarszych słów, które nazywają "ducha" jest hebrajskie "ruach", co najnowsze tłumaczenie Tory na język polski oddaje słowami "Boska Obecność", wskazując jednak od razu na komentarz Rasziego łączący ruach-Obecność z ruach - czyli tchnieniem, "tchnieniem ust". Tchnienie, oddech Najwyższego. Państwo postulują, że w teatrze obecny powinien być "duch" - duch Strindberga, Jarockiego, Swinarskiego Czy Państwo wiedzą, jakie jest tchnienie zmarłego? Co dokładnie wydobywa się z jego ust? Nie będę tu wdawał się w szczegóły, ale dość powiedzieć, że to, co wylatuje z ust zmarłych jest trujące, śmiertelnie trujące. Ale i może przyprawić o zawrót głowy, pewnie i omamy. Może to dlatego Państwo opowiadają takie farmazony, może to dlatego nie wiadomo dokładnie, o co Wam chodzi? Niech oddychają żywi, a umarli niech żyją w swoim dziele - a nie trwają na jego straży, zionąc gniciem prosto w twarz żyjącym.

Debiutancka wystawa p. Markowskiego nosiła tytuł "Krakowskie klimaty". Czy to było to? Tak, to chyba właśnie były "krakowskie klimaty". Wielkie słowa, podejrzanie mało treści, wysokie mniemanie o sobie nie poparte zarazem żadnymi wyczuwalnymi przesłankami. Arogancja posunięta do granic chamstwa. Niestety, autor muzyki oficjalnego hymnu Solidarności, portrecista matki ks. Popiełuszki, członek zarządu Fundacji "Dokumentacji Czynu Niepodległościowego" oraz Fundacji "Sacr-Art", magister geografii i członek rady programowej Radia Kraków, wyraził wczoraj chyba to, co jest esencją awanturowania się przez "Dziennik Polski" i jego czytelników o NST. To tak proste, że aż smutne. Ani Klata, ani Majewski po prostu nie są z Krakowa. Tylko tyle - i aż tyle. "Do Damaszku" słabe - a "Czekając na Turka" czy "Opera Mleczana" lepsze, tak?

Nieważne, jakie. Ważne, że pasują do krakowskich klimatów.

Może ten smog, który wdychamy tu na co dzień to nie produkt spalania szmat i innego byle czego w piecach kaflowych. Może to po prostu ten duch? Gazy rozpychające się w zmarłych, szukające ujścia?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji