Artykuły

Kobieta zawiedziona

Już po raz drugi - w odstępie kilkunastu miesięcy - Krystyna Janda pojawia się w Opolu z monodramem. Po zeszłorocznej "Shirley Valentine" przyszedł czas na "Kobietę zawiedzioną" Simone de Beauvoir.

Monodramy mają to do siebie, że nie zawsze, z racji swej trudności i statyczności, dobrze odbierane są przez widzów. Ale nie w wykonaniu Krystyny Jandy. Jej bohaterka to postać, z ktoró utożsamić się może każda kobieta. 44-letnia Monika, żona lekarza, całe życie poświęciła najbliższym. Odchowała córki, prowadziła dom. Teraz czuję się osamotniona, zaniedbana przez męża. Podejrzewa Maurycego o zdradę, a kiedy owo podejrzenie przeradza się w pewność, zaczyna walkę o swoje małżeństwo, o prawo do szczęścia.

Monodram zaprezentowany został w formie pamiętnika. Mamy do czynienia z rodzajem wiwisekcji. Bohaterka analizuje swoje życie, reakcje, zachowania własne i najbliższych. Śledząc parę miesięcy życia Moniki, widz ma wrażenie, jakby uczestniczył w zbiorowej psychoterapii. Utożsamić się z losem scenicznej bohaterki tym łatwiej, że jej problemy są przecież takie bliskie, takie własne.

I choć - w przeciwieństwie do "Shirley Valentine" - zakończenie opowiadania "Kobieta zawiedziona": nie jest optymistyczne Monika wszak przegrywa; to przecież nie mamy tu do czynienia z osobą zgorzkniałą, nudną. Swoją bohaterkę autorka tekstu i odtwórczyni postaci, obdarzyły humorem, autoironią, mimo wszystko optymizmem. Monika po przegranej próbuje pozbierać się i rozpocząć życie od nowa, choć będzie ją to kosztowało wiele wysiłku...

Oba spektakle "Snirley Valentine" (niedawno odbyło się w Teatrze Powszechnym w Warszawie dwusetne przedstawienie) i "Kobieta zawiedziona" zawdzięczają swe powodzenie Krystynie Jandzie. Aktorka mimo ascetycznej wręcz scenografii potrafi swoją osobą wypełnić całą scenę. Pomysł z rzutnikiem i zbliżeniem twarzy na ekranie jest znakomity. Widać każdy grymas, błysk oka, Izy. To dzięki Jandzie i jej grze postać Moniki wydaje się być autentyczna, bliska. Janda potrafi na scenie być wyciszona, liryczna, by w później zadziwić ekspresją, autoironią. A przecież mówienie o uczuciach nie jest łatwe. Wszak pomiędzy wzniosłością, patosem i kiczem granica biegnie nader cienka.

Zastanawiałam się, czy skądinąd bardzo piękne piosenki m.in. Charlesa Aznavoura, Francisa Blancha, Michela Legranda (w polskim przekładzie J. Przybory i W. Młynarskiego), nie rozbijają akcji, czy w ogóle są potrzebne? Na pewno z przyjemnością się ich słucha i stanowią sympatyczne wzbogacenie monodramu.

W każdym razie, kto nie widział Jandy w Opolu, niech żałuje. Choć z drugiej strony być może owych żałujących byłoby mniej, gdyby nie drakońskie ceny biletów - 190 tys. zł (starych). Czy to nie przesada, mimo, że firma pt. ,,Krystyna Janda" wspaniała?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji